Rozdział
23
Dziwne. Mogłoby się wydawać, że w
takiej sytuacji będę cierpiała. Że krwiożercza bestia poniżenia z pasją będzie
rozrywała mnie na drobne kawałki. Że w końcu znajdę się na zimnej posadce
rozłożona na części pierwsze. W filmach pokazywano drobne sylwetki rzucające
się na łóżku w przerażających konwulsjach i wylewające tony łez. W moim
przypadku tego nie było. Nie było niczego.
Otaczała mnie bezgraniczna pustka. Po prostu leżałam. Bo, po co miałabym
wstawać? Gdzie miałabym iść? W jakim celu? Nie miałam żadnej motywacji do
życia.
Znalazłam się na bezludnej wyspie, z
której ucieczka równała się z cudem. Przechadzałam się między drzewami nicości,
lub wylegiwałam na piasku obojętności. Od czasu do czasu zdarzało mi się jednak
dostrzec za mgłą statek. Chciałam machać wysoko rękami, rozpalić ognisko, czy
też krzyczeć na całe gardło błagając o pomoc, ale nie miałam siły. Byłam taka
słaba. A statek wytrwale pływał wokół mnie. Królewski statek o czekoladowej
głębi tęczówek i przepełniony niezmierzoną troską i miłością. Wypatrywał mnie
całymi dniami i nocami, lecz byłam za daleko. Nie potrafił się zbliżyć. Wiatr
był za mocny.
Bywały dni, kiedy nie miałam siły
nawet wstać z łóżka. Trwałam w bezruchu pogrążona w ciemności. Zawsze wydawało
mi się, że ta nieskończona czerń jest jednolita. Teraz zaczęłam dostrzegać jej
różne barwy. Jednego dnia była delikatniejsza i cienka. Jakby zrobiona z
jedwabiu. Dostrzegałam przez nią zarysy postaci, czy też słyszałam zmartwione
głosy. Oni też zauważali, że granica jest cieńsza i to dawało im wiarę w lepsze
jutro. Jednak ono nie następowało, ponieważ wtedy pojawiała się ta druga czerń.
Gruba jak mury obronne i głęboka jak kolor asfaltu. Nie przepuszczała ani
jednego promyka słońca pilnie strzegąc mojej samotności.
Często odwiedzały mnie jakieś obce
twarze. Psycholodzy. Panie w przydługich kolorowych sweterkach i okularach. –
Będzie dobrze, tylko musisz do nas wrócić – mówiły. – Otacza Cię grono
kochających ludzi, którzy się o Ciebie martwią. – Powtarzały jak katarynki. –
Nie możesz w kółko o tym myśleć, bo to nic nie da – groziły. Ale ja nie
słyszałam. A gdy już docierały do mnie jakieś dźwięki brzmiały jak
niezrozumiały bełkot. I nic nie mogłam poradzić na to, że ich wizyty nie były w
stanie mi pomóc.
Coś nieokreślonego mnie dusiło. Nie
miały koloru, kształtu, czy nawet struktury. Przygniatało moje ciało i wnikało
przez skórę powodując napad histerii. Wywoływało niekontrolowany lęk. Najgorszy
rodzaj lęku. Lęk, przed niewiadomym. Gdy nie wiemy, kto lub co jest dla nas
zagrożeniem, to nie mamy się jak bronić. Stajemy przed wrogiem bezbronni i
nadzy. Wdech, wydech. Wdech, Wydech.
WdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydech.
Oddychałam jakby goniło mnie stado gepardów. Bam. Bam.
BamBamBamBamBamBamBamBamBamBamBamBam. Serce robiło wszystko, co mogłoby wyrwać
się z zatrutej piersi i odetchnąć świeżym, szpitalnym powietrzem.
Zaczęłam machać rękami w
poszukiwaniu mojego obrońcy przed złymi duchami. Nie znalazłam go koło mnie. Z
jeszcze większym przerażeniem otworzyłam oczy. Podniosłam się do pozycji
siedzącej i dokładnie rozejrzałam po pustej sali. Światło księżyca dokładnie
oświetlały każdy kształt. Żaden z nich nie przypominał człowieka. Czyżby się
poddał? Stwierdził, że nie warto? Czy zabrakło mu siły i wiary? Może postanowił
zostawić ten nienadający się do niczego wrak człowieka, jakim się stałam i
zacząć życie od nowa. Otworzyć następny rozdział z czystymi, nieskazitelnymi
kartkami? Nie poradzę sobie bez niego – to jedyne, czego byłam pewna. Tylko on
trzymał mnie przy życiu. To on sprawiał, że moje zlodowaciałe serce jeszcze w
jakiś magiczny sposób biło. Sama zamarznę.
Tej nocy sobie coś uświadomiłam.
Cierpienie jest jak gra w głuchy telefon. Przekazuje się w coraz dalej i dalej
siejąc śmiertelną zarazę na całym świecie. Tak, to prawda. To ja zostałam
skrzywdzona. To mnie spotkała ta największa dla każdej kobiety tragedia.
Zgadzam się. Lecz moim bólem przyniosłam takie same rany Zaynowi. Natężenie
zła, jakie go dotknęło było takie samo. Jad, który wsączono do jego krwioobiegu
działał identycznie. Ale mimo tego paraliżu on potrafił walczyć. Znajdował w
sobie pokłady siły niewiadomego pochodzenia, by mi pomóc. By przy mnie trwać i
czekać na moment, gdy będę gotowa tą pomoc przyjąć.
Skoro on odnalazł w sobie tą moc,
dlaczego ja te bym nie mogła? Może wystarczy po prostu spróbować? Spenetrować
psychikę w poszukiwaniu wielkiej, błyszczącej kuli, która pomoże się podnieść.
Tak, chciałam walczyć. Codziennie stawać do walki z przeszłością. Żaden
przeciwnik mnie nie mógł pokonać, bo gra była warta świeczki. Nagrodą była
normalność. Łaknęłam tej samej codzienności, przed którą jeszcze tak niedawno
uciekałam. Nie marzyłam o niczym innym niż ponowna kłótnia o niewyrzucone
śmieci, czy też wspólne oglądanie filmu, który znowu to on wybrał. Prawda stara
jak świat, a mimo to dalej niezrozumiała: ludzie nie doceniają tego, co mają,
dopóki tego nie stracą. Ja straciłam na własne życzenie i teraz byłam gotowa
zrobić wszystko by to odzyskać.
Aby rozpocząć tę wojnę, brakowało mi
tylko jeszcze jednego elementu, który musiałam znaleźć. Mojego wojska. Musiałam
z nimi porozmawiać. Powiedzieć, że bez nich nie dam rady. Że ich kocham i
potrzebuję. Liam, Louis, Harry, Niall czy też Jasmine byli mi niezbędni do
wrócenia na swoje miejsce. Każdy z nich na swój własny, indywidualny sposób
starał się mi pomóc. Starali się mnie wybudzić wszelkimi możliwymi sposobami,
choć niewątpliwie ich dusze też nie obeszły się bez obrażeń. Widziałam to w ich
oczach. Nawet Lou, który prawie zawsze był naszym wesołym promyczkiem, stracił
cząstkę tej radości. Tamten człowiek okradł ze szczęścia więcej osób, niż
mógłby przypuszczać.
Chłód przeszył całe moje ciało, gdy
bose stopy dotknęły zimnej podłogi. Wstałam. Lekko zakręciło mi się w głowie,
lecz nie mogłam wrócić do łóżka. Musiałam go znaleźć. Na korytarzu nie było
żywej duszy. Przemierzyłam cały szpital wzdłuż i wszerz. Zajrzałam w każdy kąt,
ale nigdzie nie było śladu mojego Mulata.
Próbowałam myśleć racjonalnie. Może pojechał do babci się przebrać. Albo
poszedł do sklepu zrobić nowe zakupy. Przecież by mnie tak nie zostawił. Każdy,
ale nie on. Tylko w takim razie, czemu nie poprosił kogoś innego na zastępstwo?
Przez ten cały czas ani na chwilę nie zostawałam sama. Nie przeczę, że mnie to
czasem irytowało, ale teraz, gdy zostałam sama nie było mi z tym wcale dobrze.
Potrzebowałam poczucia bezpieczeństwa, które tylko oni mogli mi zapewnić.
Zrezygnowana wyszłam przed szpital.
Była ciepła, gwieździsta noc. Wiatr delikatnie otulił moją twarz i bawił się
moimi włosami. Tak dawno go nie czułam. Podążając za światłem księżyca
dostrzegłam Zayna. Siedział na schodach w bezruchu. Na palcach podeszłam
bliżej. Z każdym krokiem woń dymu nikotynowego była coraz silniejsza. Nie
lubiłam, gdy palił, ale wtedy była to najcudowniejszy zapach pod słońcem. W otwartym portfelu było zdjęcie. Takie samo
zdjęcie jak to u mnie na półce, w złotej ramce. Usilnie się w nie wpatrywał i…
Tak, nie pomyliłam się, mój silny, dzielny Zayn płakał, jak małe dziecko, które
zgubiło mamę. Nagle mnie zauważył. – Wróć do mnie – szepnął. Na jego twarzy
pojawił się duży znak zapytania połączony z niemym błaganiem. Nie mogłam tak
dłużej po prostu się temu przyglądać. Robiłam to zdecydowanie za długo.
- Wróciłam – wyszeptałam, tchnąc tym
w nas nowe życie i nową nadzieję. Podeszłam do niego i wtuliłam się w ten
bezpieczny uścisk. Obydwoje wiedzieliśmy, że przed nami jeszcze długa droga. Że
nie będzie łatwo odzyskać utracone szczęście. Że to wymaga czasu. Ale byliśmy
na to gotowi. Teraz wiedzieliśmy, że możemy wszystko. Razem tworzyliśmy
niezniszczalną jedność.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam Was, że jest tylko moja
część, ale Wiki nie dała rady. Jej post będzie osobno za niedługo. Myślę, że
może nawet jutro. Z tego co widziałam nie chcecie, żebyśmy zawieszały. A więc
dobrze, wkrótce będzie nowy rozdział, niestety bez części Vick. Ale za miesiąc
już wszystko wróci do normy. Czekamy tu na Ciebie z niecierpliwością, Wiki ♥. A
i jeszcze jedno. Bardzo was proszę o dużo komentarzy. To one sprawiają, że chce
mi się pisać. A więc CZYTASZ, SKOMENTUJ. Dobra, to do następnego kochani.
Buziaki : *
Wasza Gabi
♥♥
3 komentarze:
Świetny, potrafisz genialnie tak troche filozoficznie pisać rozdziały, wyróżniają się na tle innych i są fenomenalne :)
Jejciu dobrze że zdała sobie sprawę że chce z nim być :) I oby wszytko inne im się poukładało
Czekam na kolejny i na powrót Vick :D
[second-chance-to-life.blogspot.com]
[van-ill-op.blogspot.com]
wow rozdział jest genialny.
już nie mogę się doczekać kiedy wszystko wróci do normy i Zayn razem ze swoją wybranką będą żyli długo i szczęśliwie.
emocje jak zwykle są świetnie opisane, a końcówka mega słodka i romantyczna. ♥♥
już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału i oczywiście wersji Vick. ; ))
razem tworzycie świetny zespół i to co razem piszecie jest na wagę złota, naprawdę ubóstwiam to opowiadanie.
serdecznie pozdrawiam i zapraszam do mnie. ; ]]
Jejkuuu .
Dawno nie pisałam tutaj komentarza, ale albo z braku czasu, albo mnie po prostu nie było i nie miałam jak . ;)
W każdym razie teraz piszę :p .
Z Klarą całe szczęście już lepiej, emocje opisane są świetnie - jak zawsze . ;)
Nic dodać, nic ująć :) .
Prześlij komentarz