Dreams are renewable. No matter what our age or condition, there are still untapped possibilities within us and new beauty waiting to be born.

-Dale Turner-

wtorek, 29 maja 2012

Another day, another life... passes by just like mine.


Rozdział 20.



Gdy dotarłam na miejsce słońce już dawno pokazało się w całej swojej okazałości. Jego złociste promienie zaczepnie muskały moją twarz, lecz dziś nie były w stanie mnie rozweselić. Wysoki mężczyzna w hawajskiej koszuli wysiadł razem ze mną i wyjął z wielkiego bagażnika moją ogromną czarną walizkę. Potem z powrotem wsiadł do busa i odjechał zostawiając mnie na tym pustkowiu. Lecąc tym samolotem nie spałam ani minuty. Jak mogłabym pogrążyć się w ciemności myśli będąc tak blisko gwiazd? Gwiazd, w których los podobno spisał karty naszego życia. Czy to możliwe, że te drobne, świecące piłeczki zadecydowały, że spotkam na swojej drodze mojego najdroższego Mulata? Że nasze serca z niewiadomych przyczyn zaczęły bić szybciej? Zaczęłam się zastanawiać co by było gdybym go nie spotkała. Najprawdopodobniej by mnie już nie było. Chyba, że to wszystko było jeszcze bardziej ze sobą powiązane. Lepiej się w to nie zagłębiać, bo mogą z tego wyjść bardzo dziwne wnioski. Faktem jest jednak, że uzmysłowiłam sobie jak bardzo Zayn zmienił moje życie. Nie zasłużył na takie traktowanie. Na odejście bez wytłumaczenia. Na pogiętą, oschłą karteczkę, pisaną na kolanie. Pożyczyłam telefon od miłej staruszki i z mocno bijącym sercem wybrałam numer. Wiedziałam, że raczej nie odbierze, ale tego właśnie chciałam. Po niekończących się sygnałach stalowy dźwięk poczty głosowej wreszcie się odezwał. Na jednym oddechu nagrałam ułożone w głowie przemówienie i szybko się rozłączyłam. Musiałam to zrobić. Nie mogłam go zostawić w niewiedzy. Pewnie już to odsłuchał i wolałam nie myśleć o tym, co teraz dzieje się w jego głowie. Gdyby mógł pewnie ściągnął by mnie tam choćby siłą myśli. Lecz już było za późno, a ja wiedziałam, że to jedyne słuszne rozwiązanie. 

Chwyciłam za metalowy uchwyt i ruszyłam środkiem pola do mojej oazy. Zabawnie to musiało wyglądać. Niska rozczochrana blondynka w szerokim swetrze i potarganych dżinsach brnąca przez wysokie trawy ciągnąc za sobą ogromny bagaż. Lecz mnie nie interesowało co sobie pomyślą ludzie. To nie był Londyn gdzie musiałam uważać na każdy krok. Delikatnie przymknęłam powieki. Zachłysnęłam się wyrazistym zapachem lasu, a do uszu dotarł przyjemny szept mojego przyjaciela – wiatru. Nie chodziło o to, że jakoś bardzo ta woń lub ten szum różniły się od tych angielskich. Patrząc obiektywnie były dokładnie identyczne. Ale te miały w sobie cząsteczki mojego dzieciństwa. Moje wspomnienia, tajemnice, łzy i śmiech. Teoretycznie powinnam teraz jechać do mojego mieszkania, do rodziców. Każda córka właśnie w ramionach matki szukałaby oparcia i zrozumienia. Każda lecz nie ja. Nie chodzi o to, że nie była dla mnie ważna. Była i to bardzo. Jednak istniała osoba, która rozumiała mnie znacznie lepiej. Po dość długiej, lecz przyjemnej drodze nareszcie moim oczom ukazał się upragniony widok. Ogromny uśmiech mimowolnie wypełznął na moją twarz. Ludzie mają różne atrybuty szczęścia. Dla jednych jest to zielona koniczynka, dla drugich słoń z podniesioną do góry trąbą, a dla jeszcze innych podkowa. A mi szczęście kojarzyło się właśnie z tym maleńkim, białym domkiem i stojącą przed nim wierzbą. Na krótką chwilę wszystkie problemy zniknęły. Poczułam się znowu jak ta mała, pięcioletnia dziewczynka w dwóch kucykach związanych różową wstążką i w niebieskiej sukieneczce. Taka beztroska, radosna. Nagle drzwi się uchyliły i starsza, siwiutka kobieta stanęła przed budynkiem. Łzy napłynęły mi do oczu. Odrzuciłam mój bagaż na bok i nie zważając na nic pobiegłam w jej stronę. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo mi jej brakowało. Jak bardzo za nią tęskniłam. Zgubiłam się w tamtym wielkim mieście. Błądząc szerokimi ulicami, pośród miliona obcych twarzy, duszona przez kurz zapomniałam o swoich korzeniach. O tym moim azylu, który zawsze na mnie czekał i o jego właścicielce. Babcia uścisnęła mnie mocno i nic nie powiedziała. Poczułam jej gorące łzy na swoim ramieniu. Skrzywdziłam ją swoją nieobecnością. Brakiem telefonów, odwiedzin. Teraz tak samo krzywdziłam moją rodzinę zostawioną w Londynie. Czy zawsze tak musiało być? Czy nigdy nie mogłam być dla wszystkich moich bliskich? Czy zawsze musiałam kogoś krzywdzić? I nie chodzi tu nawet o Zayna. To było dla nas najlepsze wyjście. Ale Harry, Liam, Niall, Louis stali się dla mnie jak rodzina. Najbardziej nienormalna, często uciążliwa, rozpieszczona, ale jednak rodzina. Teraz to od nich się odcięłam. Zostawiłam w Londynie kartę SIM, zmieniłam numer skype. Uciekłam bez pożegnania. Jak ostatni tchórz. Z resztą nie pierwszy raz. 

Kiedy weszłam do środka moje usta znowu uniosły się ku górze. Nic się przez te dwa lata nie zmieniło. W niewielkiej kuchni jak zawsze unosił się zapach pomarańczy i cynamonu, na zakrytym białą serwetą stole stała blacha z sernikiem, a z różnokolorowych garnuszków wydobywało się przyjemne dla ucha pyrkotanie. Staruszka zabrała się za dalsze gotowanie, a ja udałam się na górę do mojego pokoju się rozpakować. Nawet skrzypienie starych schodów sprawiało mi przyjemność. Nieśmiało uchyliłam wąskie drzwi na końcu korytarza. Ten pokój ten ciągle pozostał taki sam. Słonecznikowe ściany, brązowa sofa i dębowa szafa. Skromny pokoik. Dla przeciętnego człowieka nie warty złamanego grosza. Przestarzała dziura, która tak wiele dla mnie znaczyła. Mury przesiąknięte moimi łzami i śmiechem. Odbijające niczym lustro moją rozpacz i szczęście.  Teraz znowu dużo tu zostawię. Więcej niż kiedykolwiek. Powoli podeszłam do szafy i zaczęłam wyjmować pojedyncze sztuki ubrań. W tej bluzce byłam na pierwszej randce. O, a tą dostałam od Liama na urodziny. No i jest też oczywiście bikini w zajączki, które podarował mi Lou. Nagle moja dłoń natknęła się na coś twardego. Złota ramka. W ramce zdjęcie. Młoda dziewczyna siedząca na barkach chłopaka. Są w jakimś parku. Na drugim planie widnieje jeziorko. Jeśliby się bliżej przyjrzeć są w nim jakieś inne postacie. Od pary bije oślepiające światło. Ich twarze są rozpromienione, a w oczach widnieje nieziemski blask. Czy oni się urwali z księżyca? Czy to możliwe, żeby ten świat mógł przymknąć oko na taką dawkę szczęścia? Ciekawe ile osób musiało cierpieć, żeby zachować równowagę w przyrodzie. Co się z nimi stało? Gdzie się zgubili? Odpowiedź jest prosta. Zostali pożarci przez rutynę i monotonię. Prędzej czy później ta choroba dotyka każdego. Jest niczym gosposia, która codziennie podtruwa swojego pracodawcę. Skutki jej działalności są ledwo widoczne, ale nieprzerwane. Drąży i drąży dziurę w relacji dwojga ludzi, aż w końcu dociera do drugiego dna. Czy jest na nią jakiekolwiek lekarstwo? Magiczny specyfik? Musi być. Przecież jest tyle szczęśliwych małżeństw obchodzących różnokolorowe gody. Zazdroszczę im. Mówicie, że najukochańszym i najbardziej uroczym widokiem są małe kotki, lub merdające ogonami szczeniaki? A mnie najbardziej rozczulają siedemdziesiąt letnie pary trzymające się za ręce i dalej patrzące na siebie z takim uwielbieniem. Podziwiam ich. Sama miłość nigdy nie wystarczy. Jest esencją związku, lecz bez innych składników nie ma prawa bytu. Po co nam torebka herbaty, jeśli nie posiadamy wrzątku, szklanki, cukru i łyżeczki? Zaufania, zrozumienia i radości z przebywania razem. Nawet nie zauważyłam kiedy gorące krople postanowiły zrobić sobie spacer po moich policzkach. Nie minęła minuta, kiedy przerodził się on w szaleńczy wyścig. Cały ból, strach, tęsknota za utraconym szczęściem, które kumulowały się i gniły na dnie mojego serca, wreszcie znalazły ujście. Tak długo musiałam je nosić. O rzeczach, które nas ranią najbardziej się nie mówi. Nie jest się w stanie. Tak, kłóciłam się z Zaynem, ale chodziło o drobnostki. Mało znaczące szczegóły, które w innych okolicznościach nie wywołałyby nawet najmniejszej irytacji. Miałam pretensje o niewyrzucone śmieci, ale gdy w jego spojrzeniu zabrakło tych iskierek, lub gdy mnie nie przytulił na dobranoc, milczałam.  Tak bardzo brakowało mi tego zainteresowania i czułości, którymi darzył mnie wcześniej. Błędne koło. Tak naprawdę byłam na niego zła, bo zabierał mi moją wolność. A właściwie dobrowolnie ją oddałam. Obwiniałam go o stratę kontaktu z niektórymi znajomymi i rzadsze wyjścia. Krzyczałam, ponieważ za dużo go było w moim życiu i nie mogłam oddychać. Przez tą napiętą atmosferę on się odsuwał, a ja byłam jeszcze bardziej sfrustrowana.
Niespodziewanie poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu. Zaskoczona drgnęłam, lecz po chwili byłam już otoczona bezpiecznym uściskiem babuni. Kobieta wzięła do ręki fotografię i przez dłuższą chwilę się jej przyglądała.
- Wiesz kochanie, dorosłość to nie jest łatwa sprawa. Szczególnie gdy stawia się w niej pierwsze kroki. Nikt Cię jej nie nauczy. Musisz sama podejmować decyzje i obserwować jakie będą ich skutki. Uczyć się na błędach. Bo każdy je robi. Niezależnie od wieku, płci, pozycji społecznej, czy charakteru. Ale o to właśnie chodzi w dorosłości. O branie odpowiedzialności i naprawianie tego co zepsuliśmy. Ja też wiele przeżyłam. Moje życie nie było krystaliczne, wiecznie piękne, spokojne i bezbłędne. Lecz przez te wszystkie lata zdążyłam odkryć jedną zasadę. Dotyczy ona każdej płaszczyzny życia i mimo że brzmi banalnie, jest złotym środkiem. Zawsze słuchaj głosu swojego serca. Nawet jeśli jego podpowiedzi są inne niż dyktuje rozum, to dzięki nim zawsze będziesz żyła w zgodzie ze sobą. Nie mówię, że ono zawsze wskaże Ci najlepsze wyjście, ale nie będziesz niczego żałowała. Jeśli będziesz chciała mi opowiedzieć o tym młodzieńcu, to wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, słoneczko. – tak, chciałam jej wszystko powiedzieć. Wygadać się jak najlepszej przyjaciółce. Wylać z siebie te wszystkie słowa, które tak mi ciążą. Ale nie potrafiłam. Zamiast tego zadałam pytanie, które mogło mi pomóc i nakierować staruszkę na rodzaj mojego problemu.
- Jak udało Ci się przeżyć z dziadkiem te pięćdziesiąt cztery lata? Jak pokonaliście tą monotonię i codzienność? Przecież takie przybywanie ciągle z jedną  osobą jest męczące i po pewnym czasie przytłacza. Człowiek zaczyna się dusić i szukać ucieczki, oddechu wolności…
- Uwierz mi, to wcale nie było takie łatwe - babcia patrzyła gdzieś w przestrzeń za mną - Nic nigdy nie było łatwe. Jednak, jeżeli kogoś naprawdę kochasz to większy ból sprawia Ci brak tej osoby niż ta stała monotonia. Pamiętam jak dzisiaj kiedy zabrali twojego dziadka do wojska. Pamiętam co czułam, jak bardzo raniła mnie odległość chociaż dzień przed jego wyjazdem stwierdziłam, że usycham przy nim, że brakuje mi tlenu. Jednak dopiero kiedy odszedł poczułam jak mi go ubywa. Twój dziadek był dla mnie powietrzem niezbędnym do życia. Gdy byłam z nim nie dusił mnie zapach jego perfum czy papierosów, które razem z kolegami wytwarzali według własnego przepisu - uśmiechnęła się delikatnie - tak naprawdę to dusiłam się przez moją chorą wyobraźnię, że mogłoby być lepiej. Dopiero kiedy kogoś zaczyna nam brakować, dociera do nas tak naprawdę ile wniósł on do naszego życia - kobieta położyła dłoń na moim ramieniu - chociaż dziadek był trochę  nudnym i statecznym człowiekiem, to nadawał on sens każdemu mojemu oddechowi. Bo… miłość jest jak świeca. Najpierw pali się gorącym płomieniem. Jej rozżarzony płomyk oślepia wszystkich swoim światłem. Lecz po pewnym czasie to mija. Zostaje coraz mniej wosku – okresu naszego życia. Byle podmuch wiatru może zdmuchnąć ogień. Zdarza się też, że gaśnie on samoistnie. I nasza rola polega na tym, żeby pilnować tej iskierki. A jeśli już  coś nie pójdzie po naszej myśli, to zapalić ją od nowa. Dopóki jest wosk, ta świeca może świecić. Czasem trzeba tylko włożyć w to dużo wysiłku. Nie istnieje na tym świecie związek idealny. Bez kłótni, wypełniony po brzegi permanentną fascynacją i namiętnością. To jest tylko pierwszy etap. Wszystko się zmienia, ewoluuje.  O wszystko trzeba walczyć i się starać. Chyba, że nie warto, ale to już każdy musi sam ocenić w swojej duszy. Widzisz… Twój dziadek miał naprawdę wiele wad. Byliśmy tacy różni. Każdy nieidealny na swój prywatny sposób. Łączyło nas tylko jedno – to niepowtarzalne uczucie, więź, której nic nie było w stanie rozerwać. Gdyby nie ona na pewno bym odeszła. Momentami nie widziałam nawet innego wyjścia. Tylko… nie potrafiłam sobie wyobrazić życia bez niego. Stał się nieodłączną częścią mnie. Stanowiliśmy jedność. I na tym właśnie polega prawdziwe kochanie.


  *** 



Otworzyłem oczy tylko po to, żeby zaraz je zamknąć, oślepiony blaskiem światła dziennego, wdzierającego się przez rozsunięte zasłony. Głowa pękała mi z bólu, a w gardle czułem straszliwą suchość. Zdecydowanie za dużo wczoraj wypiłem, czego dowodem był kac morderca atakujący mój system nerwowy. Przejechałem dłonią przez moje nastroszone włosy, nadal nie otwierając oczu. Klara mnie zabije. Nienawidzi kiedy piję, a jak przesadzam to strasznie się czepia. Żyć nie umierać. Chociaż… może rzeczywiście ostatnio przesadzam z imprezowaniem? Malik, przegiąłeś. Ciesz się, że ona jakoś z Tobą wytrzymała. Ale tu chodzi chyba o coś jeszcze: ja po prostu przestałem się starać i znowu stałem się pieprzonym egoistą. A przecież w związku nie ma miejsca na egoizm, bo wtedy wszystko się sypie, niczym domek z kart. Związek jest jak domino: jeden nieostrożny ruch wszystko nagle się wali. Będę musiał jakoś wynagrodzić jej te wszystkie kłótnie, spięcia, ciche dni… Dobrze, że w końcu zdałem sobie sprawę, że to nie jej wina, tylko moja. Ranienie jej tak bardzo bolało, a z dnia na dzień krzywdziłem ją coraz bardziej, nie potrafiłem poradzić sobie z własnym życiem. Chciałem jak najlepiej, a coraz bardziej pogarszałem sytuację, zbliżając się do granicy, zza której nie ma już powrotów. Nie wiem gdzie zaczęły się nasze problemy i co jest ich przyczyną. Przecież na początku było cudownie, żyliśmy w idealnej symbiozie, w harmonii tak perfekcyjnej, że na pierwszy rzut oka nieosiągalnej. Klara rozświetla moje życie. Jest latarnią na morzu fałszu, intryg i interesowności, która chroni mnie przed rozbiciem się o skały kłamstwa. Niewinna, nieco naiwna dziewczyna, która wzięła mnie za rękę i powiedziała „Choć ze mną, proszę. Dawno nie obserwowałam gwiazd. Zobacz jak pięknie, naturalnie błyszczą.” A może chodzi o to, że było zbyt idealnie, żeby nasza bajka mogła trwać wiecznie? Nie wiem. W każdym razie zamierzam to wszystko teraz naprawić. 

Tylko jak mogę odkupić moje winy i przekonać Klarę, że nadal mi na niej zależy i po prostu się pogubiłem? Kolacja w wykwintnej restauracji? Nie, moja ukochana nie lubi takich miejsc. Drogi prezent? To też raczej nie przejdzie. Już wiem: zabiorę ją na piknik! Gdzieś za miasto, do lasu, tam gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał. Gdzieś gdzie znowu odnajdziemy harmonię i zagubioną miłość. Gdzieś gdzie na nowo odnaleźlibyśmy siebie. Przeproszę ją za wszystko. Mam nadzieję, że mi wybaczy. 
Wyciągnąłem rękę, chcąc przygarnąć Klarę do siebie i powiedzieć jej, że trzeba wstawać, bo mam dla niej niespodziankę, ale obok mnie nie było nikogo. Pustka przez którą ogarnął mnie paniczny strach. Nie wiem dlaczego, ale intuicja podpowiadała mi, że stało się coś strasznego. Otworzyłem powoli oczy i rozejrzałem się po pokoju. Szafa mojej dziewczyny była otwarta i całkowicie pusta. Oblałem się zimnym potem. TO NIEMOŻLIWE. Zerwałem się z łóżka, sycząc z bólu, który przeszył moją czaszkę, i popędziłem do pokoju gościnnego sprawdzić, czy tam jej nie ma. Ale tam również było pusto. 

Wróciłem pędem do mojego pokoju, miotając się po pomieszczeniu niczym zwierzę zamknięte w klatce. TO NIEMOŻLIWE. Nagle zauważyłem na łóżku kartkę, którą wcześniej przeoczyłem. Powoli wczytałem się w sens nakreślony naprędce słów. WYJEŻDŻAM. MUSZĘ TO PRZEMYŚLEĆ… WRÓCĘ. KOCHAM CIĘ. TWOJA KLARA. Zamarłem. Nie, nie, nie. To się nie dzieje. Szybko sięgnąłem po telefon, chcąc zadzwonić do Klary i usłyszę od niej, że to jest tylko tak żart. Miałem jedną wiadomość na skrzynce głosowej. Drżącym palcem nadusiłem zieloną słuchawkę. 

            Nie mogłam tak dłużej. Coś między nami pękło, a nienawiść, która powoli zaczęła zatruwać naszą miłość, mnie złamała. Nasz związek przysparzał nam więcej bólu niż radości, więc postanowiłam odejść. Musiałam odejść. Może nie na zawsze, może jedynie na jakiś czas, ale przerwa jest nam zdecydowanie potrzebna. Gdzieś tam, po drodze, zagubiliśmy siebie i to wszystko co tworzy związek. Przede wszystkim zgubiliśmy wspólne szczęście i radość bycia ze sobą. Wiem, że Ty również musiałeś to zauważyć.
            Nie dzwoń do mnie, ani nie pisz, bo tak i tak nic nie da – zmieniam numer. Muszę sobie to wszystko poukładać. W spokoju. Sama. Bo wiesz… czasami miłość jest zbyt wielka, aby egzystować bez szkód i bólu. Wtedy nadchodzi rozstanie.
            Nie martw się o mnie, wrócę jak odnajdę odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Jak odnajdę to co zgubiliśmy na naszej wspólnej drodze. A jeśli wtedy okaże się, że ruszyłeś do przodu zostawiając przeszłość za sobą… Uszanuję to i nie będę się narzucała.
            Pamiętaj, że mimo wszystko zawsze będę Cię kochała.
Twoja na zawsze,
Klara.

Nie mogłem uwierzyć w to co właśnie usłyszałem. Wyjechała. Przez mnie. W uszach nadal rozbrzmiewał mi jej delikatny głos, przepełniony rozpaczą i straszliwym smutkiem. Cierpiała. Przeze mnie.

Po mojej twarzy spłynęły łzy, których nie miałem siły powstrzymać. Klara odeszła zostawiając mnie samego. Odeszła jeszcze zanim zrozumiałem przyczynę naszych problemów. Odeszła zanim zdążyłem cokolwiek zrobić.

Boże, co ja mam teraz zrobić?! Jak mogę cokolwiek naprawić, skoro już jej nie ma? Cholera! Uderzyłem z całej siły w ścianę, na której momentalnie pojawiło się wgniecenie. Poczułem przeszywający ból. Spojrzałem na moją dłoń. Krwawiła tak samo jak moje serce.

- Co się stało?! – krzycząc wparowała do mojego pokoju czwórka moich przyjaciół. Mieli zdezorientowane miny, pewnie zwabił ich tutaj huk.
- Wyjechała – powiedziałem po prostu, nie mając siły na dalsze wyjaśnienia.
Ignorując zdziwione miny chłopaków wyszedłem na balkon. Zaciągnąłem się dymem nikotynowym, który był jedynym znanym mi sposobem na odreagowanie. Tak jakby papierosy niszcząc moje ciało karmiły moją duszę. Wystawiłem zroszoną łzami twarz do słońca, czując nową falę słonawego płynu napływającą do moich oczu. 
Bad Boy z Bradford właśnie został złamany.  


 ----------------------------------------------------------------------------------------------------


Boniu, jak dobrze wrócić do domu :D Nawet sobie nie wyobrażacie jak bardzo mi was brakowało. Postaram się was już więcej nie opuszczać na tak długo, bo wcale mi się to nie podobało;) Mam nadzieję, że nie zawiodłam was nowym postem i jakość mi aż tak bardzo nie spadła. Jak wam wcześniej mówiłam to nie jest tylko moje dzieło. Gorące brawa dla VICK. Mam nadzieję, że przywitacie ją równie cieplutko, jak te parę miesięcy temu przywitaliście mnie. Moim skromnym zdaniem jej talent o stokroć przewyższa mój i czuję, że z tej współpracy wyniknie coś naprawdę dobrego. Ja próbowałam sama napisać tego Zayna, ale szedł mi jak krew z nosa. I gdy było już tragicznie, Wiktoria przybyła z odsieczą. Z resztą nie pierwszy raz, za co bardzo jej dziękuję. Co do podziękować to jestem też bardzo wdzięczna mojej kochanej Aleksji, która mnie ciągle mobilizowała i mobilizuje do dalszego pisania, no i oczywiście wam, moje drogie czytelniczki za to ,że mimo takiej przerwy ciągle tu jesteście. To dla mnie bardzo dużo znaczy. W nowej serii… obiecuję dużo niespodzianek, zwrotów akcji i emocji. Mam nadzieję, że wam przypadnie do gustu, tym bardziej, że co dwie głowy to nie jedna. Buziaki
Wasza Gabi 


No hej. Tak jakoś wyszło, że postanowiłam współpracować z geniuszem jakim jest Gab. Nie słuchajcie jej, to ja przy niej nie umiem pisać. Poprawka: ja w ogóle nie umiem pisać. No ale cóż, to już chyba zdążyłyście zauważyć. 

Nie wiem co myślicie o moim Zaynie. Jego postacie będzie ewoluowała z każdym rozdziałem, więc mam nadzieję, że Was nie zawiodę. Czasami mogę przynudzać, za co z góry przepraszam, ale ja lubię opisywać emocje i uczucia. Sama nie wiem czemu.
Nie wiemy jak często będą pojawiały się rozdziały. Ja pisze jeszcze inne blogi i opowiadanie na konkurs, a poza tym, nie mamy zamiaru pisać na siłę. 
Dobra, to podsumowując, mam nadzieję, że Was nie zawiodę.
Vick.



PS. Kiedy następny? Szóstego czerwca. Ten post to jest taki bonus i zapowiedź naszej współpracy.

niedziela, 6 maja 2012

And I'll love you till I die



Dzisiaj dwie piosenki: część Louisa i część Klary



Rozdział 19

*** rok później ***


Kolorowe światła padły na mnie i czwórkę moich przyjaciół. Kolejny raz tego wieczora. Odruchowo zmrużyłem oczy i na chwilę straciłeś zdolność widzenia. Powinienem się już przyzwyczaić. Dziki krzyk fanek rozległ się w całej okolicy. Kolejny raz tego wieczora. Uśmiechnąłem się sam do siebie. To niesamowite, że te dziewczyny ciągle jeszcze przy nas trwały, mimo że ostatnio tak je zawiedliśmy. A raczej, wróć, błąd, ja zawiodłem. Pierwsze miesiące po katastrofie lotniczej były nie do wytrzymania. Tego co się ze mną działo nie można było nazwać życiem. Zapadłem w głęboki letarg. Nie pamiętam tego okresu, jednak opowieści moich przyjaciół mnie przerażają. Podobno z nikim nie rozmawiałem, nie jadłem, nie piłem. Było tak źle, że prawie wylądowałem w szpitalu. Gdyby nie to, że Klara miała tam kontakty nie pozwolono by mi zostać w domu. Leżałem pod kroplówką aż do pewnego wieczora, który wszystko zmienił. Czemu śmierć Jasminy tak na mnie wpłynęła? Przecież zaakceptowałem to, że wyjeżdża do Maroka, a to miałoby dla mnie taki sam skutek jakby umarła. Jednak przez to sobie coś uświadomiłem. Miłość od pierwszego wejrzenia nie jest wcale żadnym wymysłem. Ona istnieje, tylko w XXI wieku odrzuca się wszystko na co nie ma naukowego poparcia. A ona jest czymś magicznym, nieziemskim, niemożliwym do wyjaśnienia. Chyba sam sobie odpowiadam na pytania. Właśnie o to tutaj chodzi. Kochałam Jasminę, a miłość nie zna egoizmu. Uwierzyłem, że przy boku Abdula, tam w Maroku będzie szczęśliwsza. A przecież to jest najważniejsze. Jednak gdy dowiedziałem się o tym, że nie żyje, że zasnęła snem sprawiedliwych, gdzieś tam  wśród dziesiątek innych ciał… Tego uczucia nie da się opisać słowami. Tego bólu spowodowanego przez śmierć bliskiej osoby. Coś takiego trzeba przeżyć, żeby zrozumieć. Ale teraz już wszystko było dobrze. Nawet lepiej niż dobrze. Ostatnia piosenka. Przyglądałem się milionom roześmianych twarzy i od razu zrobiło mi się cieplej na serduszku. Brakowało mi tego. Tak, to kolejna rzecz, którą sobie jeszcze bardziej uzmysłowiłem. Muzyka była całym moim życiem. Scena to zdecydowanie miejsce gdzie zostanę tak długo, aż mnie z niej nie zrzucą. A wtedy i tak wejdę od drugiej strony. Chciałem wnosić radość i szczęście w szarą, przepełnioną problemami codzienność tych ludzi. Chciałem po prostu śpiewać. Ostatnie nuty ustały, a pisk się nasilił. W innych okolicznościach pewnie byśmy zostali na bisy, ale nie dzisiaj. Dzisiaj mi się spieszyło. Ostatni raz wyciągnąłem rękę w pożegnalnym geście i wleciałem do długiego, białego korytarza za sceną. Słyszałem śmiechy moich przyjaciół. Pewnie znowu idą na jakąś imprezkę. Mnie to już jakoś nie kręciło. Jedna wielka masa półnagich dziewczyn, głośna muzyka i nachlani faceci. Nie, miałem lepsze zajęcia. Widziałem jak jeszcze Harry mnie nawołuje, ale tylko przecząco pokręciłem głową.  Udałem się długą, wąską alejką do miejsca, które tak dobrze znałem. Do miejsca gdzie tak wiele przeżyłem. Do miejsca, które poznało mój płacz i śmiech. Tafla jeziora znowu błyszczała jakby ktoś tam wsypał tonę brokatu. A może to ja z takim nasileniem odbierałem wszystkie wrażenia wzrokowe. Nie ważne. Teraz nic się nie liczyło. Smukła postać stanęła po drugiej stronie jeziora. Światło księżyce idealnie na nią padało tworząc srebrną poświatę. Nie zważając uwagi na nic innego wskoczyłem do wody i po chwili już przy niej stałem.
- Wariacie, przeziębisz się – wykrzyczała, a jej perlisty śmiech rozniósł się po całym parku zaglądając w każdą jedną dziuplę.
- To może wtedy wreszcie do mnie przyjdziesz, żeby przynieść ciepły rosołek – odpowiedziałem i zaczepnie się uśmiechnąłem. Dziewczyna momentalnie spochmurniała.
- Lou, nie zaczynaj znowu. Przecież wiesz, że ja nie mogę się ujawnić. Jakby oni się dowiedzieli. Jakby on się dowiedział. Zabiłby mnie. – pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, lecz szybko ją otarłem. Wiedziałem, że sytuacja jest trudna. Nawet bardzo. Gdyby Kadir wiedział, że Jasmina nie wsiadła  do tego samolotu… lepiej nie myśleć co by się wtedy działo. Podszedłem do niej i ją mocno przytuliłem. Moja biedna, delikatna kruszynka. Tyle przeszła. Miesiące tułaczki, ukrywania się po opuszczonych ruderach,  spania w przytułkach  dla bezdomnych. Ciągły strach, lęk przed osobą, która powinna być oparciem. Nigdy nie zapomnę tej nocy kiedy stanęła w moich drzwiach. Taka przerażona, wychudzona, zaniedbana, zapłakana. Na początku myślałem, że zobaczyłem ducha, że zaczynam już mieć zwidy.  Jednak wpuściłem ją do środka. Nikogo wtedy nie było w domu, pewnie dziewczyna na ten moment czekała. Umyła się, przebrała w jakieś rzeczy Klary, dałem jej jeść, pić i pozwoliłem się wyspać w cywilizowanych warunkach. Rano mi opowiedziała całą historię. Tego wieczoru kiedy mieliśmy się spotkać brat złapał ją gdy próbowała się wymsknąć. Kazał jej przyznać się gdzie idzie, pod groźbą podcięcia gardła. Gdy już się wszystkiego dowiedział wpadł w furię. Prawie ją zabił i bardzo dotkliwie pobił. Potem kazał napisać list. Czuwał nad każdym jednym słowem. A potem pojechali na lotnisko i wsadził ją do pierwszego samolotu. Już prawie wylecieli, kiedy Mina powiedziała, że zapomniała torebki z sali odlotów. Przy wyjściu szepnęła stewardesie , że nie wróci i żeby tego nie nagłaśniać. Uciekła.  Wiedziała, że tam, w Maroku miałaby jeszcze większe piekło niż tutaj.  Podziwiałem ją za tą odwagę. Nie wiem, czy ja na jej miejscu potrafiłbym tak się sprzeciwić całemu światu.
- Jas, kochanie, ja wiem, że musisz być ostrożna, ale ile można? Nigdy nie zaczniesz normalnie żyć? Wiesz, że możesz mieszkać u mojej babci ile tylko chcesz, ale mam powoli dość takiego ukrywania się. Chcę Cię wziąć za rękę i pójść z Tobą do kina, a potem postawić Ci największe lody w naszej kawiarni. Rozumiesz? – sam nie wiem czemu to powiedziałem. Przecież powinienem być dla niej oparciem, a ja wylewałem swoje własne żale i pretensje. Co ze mnie za człowiek. – i wiesz co? Mam pomysł. Wprowadź się do nas. Tam jest ochrona, więc będziesz bezpieczna, a gdy Kadir zacznie Ci grozić pójdziemy na policję. Wiesz, że moją sprawą szybko się zajmą. Mina chcę Cię mieć na co dzień, a nie od święta. – dziewczyna chyba mnie już nawet nie słuchała tylko sama rozważała możliwe wyjścia. Tak, cała Jasmina. Samodzielna, najmądrzejsza. Ale za to ją kochałem. Za tą siłę.
- Możemy jechać do pani Rose? Chcę zabrać swoje rzeczy. Masz rację, Lou. Muszę zacząć żyć od nowa. Żyć tak jak chcę. Żyć przy Twoim boku. Niezależnie od konsekwencji. Skoro Allach zesłał  nam miłość to znaczy, że wyraża na nią zgodę. – powiedziała i pogładziła mnie po policzku. Drgnąłem jak od porażenia prądem. Powinienem już się przyzwyczaić do jej delikatnego dotyku, ale nikt na mnie tak nie dział jak ona. Co poradzić, takie życie. Posiedzieliśmy tak jeszcze chwilę wpatrując się w gwiazdy, a potem udaliśmy się do domu mojej babci. Tak, teraz zdecydowanie mogłem powiedzieć, że jestem szczęśliwym człowiekiem. I chyba dobrze, że sprawy się tak potoczyły. Przez to, że byłem pewny, że ją straciłem, teraz jeszcze bardziej  doceniałem jej obecność. Była jak dar od losu. Słońce, które zgasło po to, żeby zaświecić ze zdwojoną siłą. Gdyby nasz związek był taki normalny, przyziemny, zgodny ze schematem: poznają się, zaprzyjaźniają, zakochują, pewnie nie zdawałbym sobie sprawy jak ta drobna istotka dotrzymująca mi kroku, jest dla mnie ważna. I mam dziwne przeczucie, że ja dla  niej też.
***
Leżałam w łóżku i znowu rozmyślałam o tym wszystkim co się ostatnio dzieje. Z dnia na dzień coraz bardziej się od siebie oddalaliśmy. Znikał mi powoli z horyzontu, a ja byłam taka bezradna. Bo przecież nie mogłam się na wszystko zgadzać, prawda? Nie twierdzę, że to tylko jego wina. Ja też ostatnio może i za często się irytowałam. W sumie to nie wiem dlaczego. Może po prostu jakaś granica została przekroczona. Miałam dość robieniem za gosposię i prawie całkowitego braku życia towarzyskiego. Ciągle tylko Zayn , Harry, Niall, Louis i Liam. Kochałam ich wszystkich i byli dla mnie jak rodzina, ale potrzebowałam czasem kogoś innego. Powoli zaczynałam się dusić w tym domu. Zawsze bałam się, że kiedyś dobrowolnie oddam moją wolność i nie będę umiała jej odzyskać. Stało się. Nagle usłyszałam głośne trzaśnięcie drzwiami i tupot. Zamknęłam oczy i udawałam, że śpię. Nie chciałam nowej kłótni. Nie miałam na nią siły. Drzwi do sypialni głośno się otworzyły. Chwila i już poczułam jak ktoś kładzie się obok mnie na łóżku. Przylgnął do moich pleców, a odór alkoholu okalał całą moją twarz uniemożliwiając normalne oddychanie. Momentalnie zesztywniałam i jeszcze mocniej zacisnęłam oczy. To nie był pierwszy raz. Ostatnio takie sytuacje ciągle miały miejsce. Ja wiedziałam, że on to robi żeby odreagować, że też się o nas boi, ale to nie jest żadna metoda. Wiedziałam jednak, że tłumaczenie mu tego teraz nie miałoby najmniejszego sensu.
- Skarbie, wiem, że nie śpisz. Stęskniłem się za Tobą.– wybełkotał jeszcze mocniej mnie do siebie przyciągając.
- Zayn, zostaw mnie. Jesteś pijany – odburknęłam i wyślizgnęłam się z jego uścisku.
- Już mnie nie kochasz? – zapytał i usiadł na łóżku. Płakał. Mój silny, dzielnym, męski twardziel szlochał jak małe dziecko. Zrobiło mi się go żal, ale co ja wtedy mogłam zrobić? Nic.
- Jakbym Cię nie kochała to już bym Cię dawno zostawiła. Teraz idę na dół, a Ty się połóż. Prześpij się, bo rano Cię będzie bardzo bolała głowa. – sama się zdziwiłam jak suche i pozbawione emocji były moje słowa. Czy naprawdę stałam się taka oziębła i zobojętniała jak mi to zarzucał?  Czy nasza miłość naprawdę zaczyna się powoli wypalać? Stracenie go byłoby najgorszą rzeczą jaka mogła by mnie spotkać. Nie po to tyle walczyłam, żeby teraz się poddać. Widziałam tylko jedno wyjście z tej sytuacji. Musimy od siebie odpocząć. Przemyśleć sobie to wszystko i od nowa poukładać w głowie. Zatęsknić za sobą. Odczekałam chwilę i ponownie weszłam do sypialni. Mulat już dawno pogrążony był w kamiennym śnie. Wyciągnęłam dużą, czarną walizkę i wrzuciłam do niej wszystkie ubrania, kosmetyki i laptopa. Zostało jeszcze tylko jedno. Wyrwałam kartkę z mojego pamiętnika i napisałam duże drukowane  litery. Jeszcze żadne słowo pisane nie przyniosło mi tyle bólu. WYJEŻDŻAM. MUSZĘ TO PRZEMYŚLEĆ.. WRÓCĘ. KOCHAM CIĘ. TWOJA KLARA. Położyłam kartkę na stoliku nocnym i ostatni raz spojrzałam na twarz Mulata. Tyle się zmieniło od czasu kiedy się poznaliśmy. Jak dziś pamiętam ten dzień kiedy obcy chłopak wyciągnął mnie znad przepaści. Dosłownie i w przenośni. Albo chwilę kiedy przyszedł do mnie z różami pozwalając zatopić się w swoich czekoladowych tęczówkach. Przejąć je na własność. Nie chciałam płakać. Przecież to nie ostateczny koniec. To tylko przerwa, żeby dać sobie szansę na nowy początek. Zostając dalej byśmy się niszczyli, aż w końcu by mnie znienawidził ze wzajemnością.
Gdy dotarłam na lotnisko było już około czwartej nad ranem. Słońce nieśmiało zaczęło wyglądać zapowiadając kolejny gorący dzień. Udało mi się. Samolot miałam za dwie godziny. Były to jedne z najdłuższych 120 minut w moim życiu. Rozważałam wszystkie za i przeciw. Miałam taką wielką ochotę biec do domu i się do niego przytulić. Już mi go brakowało. Wszystkiego. Ale jeszcze bardziej tęskniłam z Zaynem sprzed roku. Za kochającym, czułym, radosnym, Malikiem. Za tymi spontanicznymi wygłupami i cieszeniem się każdą wspólną chwilą. Za brakiem kłótni i napiętej atmosfery. Wysoka kobieta w czarnym uniformie wezwała mnie do drzwi numer 4. Przed wyjściem na zewnątrz jeszcze raz się obróciłam. Stał i ze zdezorientowaniem się we mnie wpatrywał. Lecz w tym spojrzeniu było coś jeszcze. Ból. Zraniłam go. Zraniłam człowieka, którego kochałam najbardziej na świecie. Lecz sytuacja tego wymagała. Kiedyś zrozumie i mi podziękuje, że podjęłam taką a nie inną decyzję. Pokonując te paręnaście schodów moje nogi były ciężkie jak ze stali. W końcu dostałam się na pokład i zajęłam miejsce koło jakiejś młodej dziewczyny. Nawet mnie nie zauważyła, gdyż z wielkim przejęciem i ogromnym uśmiechem pisała do kogoś smsa. Odwróciłam głowę i oparłam się o szybę. Samolot powoli zaczął wzbijać się w powietrze coraz bardziej oddalając się od lotniska. Od Londynu. Od mojego domu. Od przyjaciół. Od Zayna. 
---------------------------------------------------------------------------

Cześć kochani. Dzisiaj moja notka będzie dłuższa niż zawsze, kto wie, może nawet dorówna postowi, ale jako że jest to ostatni post to mogę sobie na to pozwolić. To znaczy nie ostatni, bo to by oznaczało, że nie wrócę. A ja przysięgam, że kiedyś jeszcze mnie tu zobaczycie. Podejrzewam, że jak się zaczną wakacje, ale nie obiecuję. Zaskoczone, że Jasmina żyje? Szczerze to ja też. Stworzyłam tą postać po to, żeby ją kiedyś zabić. I już miałam cudowną, wzruszającą scenę na cmentarzu kiedy do akcji wkroczyła Young i mi namieszała w głowie. W sumie to jej dedykuje ten rozdział, bo to właśnie dzięki niej (a może przez nią, oceńcie same) wygląda on tak jak wygląda. Dziękuję Ci.  Nawet nie wiecie jak fajnie wróciło mi się do Klary. Kocham ją pisać. Przepraszam, że tak jej namieszałam, ale jak u Lou jest tak pięknie to na kimś musiałam się wyżyć, prawda? Ale ja wierzę, że mi wybaczycie. Pisząc sobie tak tą notatkę i zaśmiecając pod swoim własnym postem tym bezsensownym zlepkiem słów łza mi się kręcą w oku. Zaraz będę płakała jak bóbr, dobrze, że nikt nie widzi. Dla wielu blogerek ich blogi to tylko zwykła historia. Opowiadanie, które piszą z nudów, albo, żeby się sprawdzić. Potem je kończą i piszą następne. I tak w kółko i w kółko i w kółko. Dla mnie to znaczy coś więcej. O wiele więcej. Po pierwsze znalazłam tu akceptację dla mojej twórczości. Wcześniej pisałam sobie coś do szafki i zastanawiałam się czy warto. Wszyscy na mnie dziwnie patrzyli widząc jak zamiast iść na imprezę czy do kina ja wolę siedzieć nas tym zeszytem i coś uparcie notować. Ale taka już jestem, a pisanie jest dla mnie całym życiem. Nie wyobrażam sobie, żeby tego nie robić, choć zdaję sobie sprawę, że są miliony osób lepszych ode mnie. Po drugie poznałam tu genialnych ludzi. Jestem wdzięczna losowi, że zesłał mi was wszystkie, choć nie ukrywam, że są dwie osóbki, z którymi rozumiem się bez słów. Wcześniej nie wierzyłam, że są ludzie tacy jak ja. Którzy tak samo myślą, czują... Oj uwielbiam Was i jesteście wystarczającym powodem, dla którego nigdy nie będę żałowała, że założyłam tego bloga. Jestem wdzięczna wam wszystkim każdej jednej osobie, która nabiła tu o jedno wejście więcej. A jeśli dodałaś komentarz to już wogóle bajer w ciapki. Niewyobrażalnie podniosłyście mi pewność siebie z minus sto do plus jeden ;) Kocham Was wszystkie. Ok, ale nie roztkliwiam się już dalej, bo mi się makijaż rozmazał. Jak na pewno zauważyłyście dodałam ankietę. Zrobię tam jak zadecydujecie, choć nie ukrywam, że jest tam pozycja za którą trzymam kciuki. Mam ogromną nadzieję, że wygra. Jeśli możecie piszcie mi w komentarzach czemu akurat tak zagłosowałyście. To jest dla mnie bardzo ważne. No właśnie, komentarze. Mam nadzieję, że trochę się ich nazbiera podczas mojej nieobecności. Bo to, że niczego nie dodaję nie znaczy, że mnie tu nie ma. Mój duch cały czas nad wami będzie czuwał ;p I obiecuję, że odpiszę na wszystkie komentarze, chyba że będzie jakaś klęska żywiołowa i nie będę miała internetu. Ale to jest tak samo prawdopodobne jak koniec świata ;p Jejku mam jeszcze milion słów do napisania, ale trzeba zachować choć resztki przyzwoitości jeśli chodzi o długość tej notki. Ale ostrzegałam, tak? A zapomniałabym. Zapraszam do Lissy .Wiecie co? Zmniejszę czcionkę, to może się wyda krótsza. Dobra, nie przedłużam. Podsumowując: Kocham, Dziękuję, Wrócę. 

♥♥Wasza Gabi ♥♥



piątek, 4 maja 2012

Like a cat in a bag, waiting to drown


Piosenka  od Vick :D 




Rozdział 18

Siedziałem na brzegu tego jeziora już ponad pół godziny. Na zewnątrz było tak spokojnie. Lekki wiatr tańczył walczyka z zieloni koronami topoli i jesionów, sowy odbywały swój planowy koncert, a księżyc jak co noc przeglądał się w gładkiej, granatowej tafli. A pośród tego wszystkiego ja. Ja z burzą w mojej duszy.  Stary, beztroski, roześmiany i optymistyczny Tomlinson został przyduszony przez… właśnie przez co?  Przez problemy prawie obcej dziewczyny. O ironia losu. Gdy byłem potrzebny rodzinie, dawnym przyjaciołom moje oczy były zamknięte. Egoistycznie izolowałem się w swoim małym światku. Przecież ja mam karierę, koncerty, na tym się muszę skupić – myślałem. Ale teraz wszystko się zmieniło. Dla tej nieznajomej byłem gotów oddać życia. Chciałem jej bronić przed całym złem tego świata. Wystarczyło parę tygodni, żeby stała się dla mnie kimś tak ważnym. Kilkadziesiąt rozmów o niczym, sto spojrzeń w oczy i dwieście uśmiechów. Tak niewiele, a tak dużo. Siedząc tak przypominały mi się wszystkie tak na pierwszy rzut oka nic nie znaczące momenty.  Próby do naszego przedstawienia. Temat jakby stworzony dla nas.  Młody pastuszek Dafnis i pastuszka Chloe, którzy  poszukują odpowiedzi na pytanie czym jest miłość. Tacy niedoświadczeni, niepewni, nieśmiali. Wiele razy udawałem, że coś mi nie wychodzi, tylko po to, żeby jeszcze raz to przećwiczyć. Nieraz po takiej próbie wychodziliśmy do jakiejś kawiarni. Jasmin otwierała się przede mną coraz bardziej. Były tematy, które omijała szerokim łukiem, ale ja to akceptowałem. Miała prawo do swojej prywatności. Przy niej stawałem się innym człowiekiem. Dała mi to czego tak bardzo szukałem. Szacunek. Ciągle gdzieś tam był pasiasty, tęczowy Lou, pełen dobrej energii i kipiący optymizmem, ale chodzi o to, że rozmawialiśmy na wszystkie tematy. Uzależniałem się od niej coraz bardziej, choć znaliśmy się tylko miesiąc. Ćpałem jej łagodność, naturalność i mądrość.  Tak bardzo się bałem tego co mi miała do powiedzenia. Nagle w krzakach coś się poruszyło. Niewielka, zakapturzona kobieta podbiegła do mnie, nerwowo rozglądając się na boki. Już miałem zacząć wykłaszać mój monolog, który tak dawno sobie ułożyłem, lecz kiedy światło księżyca padło na jej twarz, zorientowałem się, że to wcale nie na nią czekałem.
- Jasmina nie mogła przyjść. Prosiła, żeby Ci to przekazać. A teraz przepraszam, ale muszę wracać, zanim ktoś zauważy, że mnie nie ma. – wyszeptała i już jej nie było. Zostałem sam z małą, białą, gładką kopertą. Strach pomieszany z zaciekawieniem spowodowały, że moje serca zaczęło jeszcze szybciej bić. Szybkim ruchem ją otworzyłem. Zwykła kartka zapełniona czarnymi znaczkami. Niby nic wielkiego. Niby.

Drogi Louisie
Na samym początku chciałam Cię bardzo przeprosić za to, że nie zjawiłam się osobiście, ale nie mogłam. Piszę ten list głównie po to, żeby Ci podziękować. Jeszcze nikt nigdy się tak o mnie nie troszczył. Źle Cię oceniałam. Myślałam, że jesteś jednym z tych zapatrzonych w siebie gwiazdorów, którzy myślą, że mogą wszystko. Dałam się zwieść głupim stereotypom i teraz bardzo Cię za to przepraszam. Naprawdę dobry z Ciebie człowiek, Lou. Żałuję, że nie mieliśmy okazji się bliżej poznać. Coś czuję, że może nawet byśmy się zaprzyjaźnili. Niestety więcej już się już nie zobaczymy. Rezygnuję ze studiów i wyjeżdżam do kraju mojego ojca – Maroka. Nie ma mnie dzisiaj z Tobą, bo właśnie teraz siedzę w samolocie. I tutaj nadszedł czas, żeby Ci wszystko wyjaśnić. Louis, ja wyjeżdżam, bo taka jest wola Allacha. Tak, jestem muzułmanką. Mam nadzieję, że to Ci wszystko rozjaśni. Wybacz, że nie powiedziałam Ci o tym wcześniej, ale nie chciałam, żebyś zaczął mnie jakoś inaczej traktować. Nie wyjeżdżam do Maroka na wakacje, czy w odwiedziny. Za dwa tygodnie wychodzę za mąż za syna przyjaciela mojego ojca. Z opowiadań taty wiem, że Abdul to naprawdę porządny, uczciwy i pracowity człowiek. Nie musisz się o mnie dłużej niepokoić. Będę w dobrych rękach. Pewnie, ze trochę obawiam się tego małżeństwa, ale moja matka też poznała ojca w dzień ślubu i do dziś są szczęśliwym, zgodnym związkiem.
 Nasza religia nie uznaje czegoś takiego jak przypadek. Każdy człowiek staje na naszej życiowej ścieżce w jakimś celu. Długo się zastanawiałam dlaczego Allach nas ze sobą poznał. Herbata wystygła, pióro wyschło, a ja dalej nie wiedziałam. A odpowiedź jest przecież taka oczywista. Mimo że tak krótko się znaliśmy, wniosłeś w moje życie radość. Nauczyłeś mnie, że nie można ciągle siedzieć nad książkami i izolować się od ludzi. Nauczyłeś mnie jak się uśmiechać. Ale to jeszcze nie wszystko. Historia waszego zespołu pokazała mi, że warto walczyć o swoje marzenia. Wynegocjowałam pozwolenie na podjęcie dalszych studiów, tam, w Maroku. Co prawda nigdy nie zostanę aktorką, ale będę mogła uczyć sztuki w tamtejszej szkole. Jest to i tak o wiele więcej, niż mogłam oczekiwać i chyba nigdy nie odwdzięczę się mojemu mężowi, za to że się na to zgodził.
Znając Cię podejrzewam, że i tak będziesz się o mnie niepokoił. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego,  co Europejczycy mówią na nasz temat. Krytykują islam i traktowanie w nim kobiet. Uważacie, że dzieje nam się krzywda, ale wcale tak nie jest. To, że jesteśmy traktowane inaczej niż to się przyjęło w krajach chrześcijańskich, nie oznacza, że to jest złe. My stosujemy się tylko do słów Allacha, który przecież chce dla nas jak najlepiej. Utarło się, że każdy muzułmanin katuje i pomiata swoją żoną. Lecz czy u was nie ma takich przypadków? To czy człowiek jest dobry, czy zły nie zależy od religii. Nie zależy nawet od charakteru, bo przecież nikt nie rodzi się z czarnym sercem. To otoczenie, środowisko może tak zniekształcić sumienie człowieka i wydrzeć mu jego człowieczeństwo. Każdy dostosowuje się do panujących warunków. To taka obrona. Nie, nie usprawiedliwiam, ale próbuję zrozumieć. Zgadzam się, niektóre wersety Koranu są tak sformułowane, że można je zinterpretować w dwojaki sposób, jednak nie ujednolicajmy. Tam będzie mi o wiele lepiej, ponieważ nie będę się musiała więcej tłumaczyć i poznam ludzi takich jak ja. Czuję, że to właśnie mój dom.
Na sam koniec chciałam Ci życzyć dużo szczęścia i… ludzi, którzy Cię zobaczą. Zobaczą prawdziwego Louisa Tomlinsona – inteligentnego, wrażliwego, uroczego optymistę z pasją, a nie zespołowego błazna. Odkryj się przed nimi, tak jak to zrobiłeś przede mną. Wcześniej bym nie przypuszczała, że oprócz żartów i przyziemnych tematów, potrafisz poruszać sprawy takie jak polityka, sztuka, czy nawet problemy egzystencjalne. To my sami się kreujemy w społeczeństwie. Od nas zależy za kogo nas wezmą. Myślę, że wszyscy jeszcze bardziej by Cię pokochali gdybyś im pokazał swoją drugą twarz. Trzymaj się tam cieplutko i żyj tak, żebyś niczego nie żałował.
Jasmina
Nie wiedziałem co o tym myśleć. Jasmin właśnie dostarczyła mi brakującego elementu tej układanki. Wszystko stało się takie jasne, oczywiste. I co teraz? Wszystko wróci do normy? Na pewno nie od razu. Ale widocznie tak musi być. Ona będzie tam szczęśliwa, a ja kiedyś też sobie ułożę życie. W końcu nic między nami nie było.  Chyba wyolbrzymiałem. Tak bardzo potrzebowałem drugiej osoby, że sobie to wmówiłem. Przecież nie można się zakochać tak od pierwszego wejrzenia. Nie kocha się za wygląd, lecz za całokształt. Trzeba poznać, oswoić… Oj, Tomlinson, Tomlinson, tylko Ty mogłeś uwierzyć w taką bajkę. Naoglądałeś się Disneya i teraz masz za swoje. No ale już będzie dobrze.  Po cichu, żeby nikogo nie budzić wszedłem do domu. Było już sporo po pierwszej. O Zayn znowu spał na kanapie.  Ostatnio bardzo często kłócili się z Klarą. Już parę razy się pakowała, ale zawsze zostawała. Martwiłem się o nich. Bardzo się kochali, ale czasem to za mało. Obydwoje równie wybuchowi i nieustępliwi. Jak te pozory mylą. Gdy poznałem Klarę wydawała się być taka spokojna i opanowana. Dopiero potem pokazała pazurki. Ale co ja na to mogłem poradzić. Może i dobrze, że nie było tak idealnie. Gdyby byli tacy zgodni i wiecznie słodcy, to w końcu by się sobą znudzili. Jak to kiedyś mi ktoś niezwykle mądry powiedział ,,  Czasem przychodzi burza, ale problemy są po to, żebyśmy byli w stanie docenić piękne chwile. Poza tym każda burza ma to do siebie, że prędzej czy później przemija, a potem zawsze wychodzi słońce”. Cóż, mogłem mieć tylko nadzieję, że gdy ich burza przeminie, ciągle jeszcze będą mieli siłę, żeby przy sobie trwać. Jeszcze raz spojrzałem na zmarszczoną twarz Malika i udałem się do siebie na górę.
 Obudziły mnie głośnie krzyki. Tak, znowu to samo. Już miałem tego powoli dość. Jeszcze chwila i to ja się wyniosę.
-  Co Ty sobie wyobrażasz, co?!  Że wystarczy to, że jesteś TYM Zaynem Malikiem i dlatego możesz wszystko?!  Ja mam już tego serdecznie dość!  Ja nie jestem Twoją sprzątaczką ! Czy to aż takie trudne pozmywać te cholerne naczynia?! Tak, jeszcze rączki jaśnie panu by się zmęczyły! Wybacz kotku, że chcę, żebyś się tak przemęczał. – wysoki, damski głos rozniósł się po całym mieszkaniu
- Przepraszam Cię bardzo, moja droga, wiedziałaś na co się piszesz. Ja mam próby, spotkania z fanami, nagrywanie płyty. Chciałem zatrudnić gosposię, to powiedziałaś, że nie będzie Ci się obca baba panoszyła po domu – zripostował Mulat
- A myślisz, że ja nie mam swoich zajęć?! Ale wiesz co?!  Wiem jak możemy rozwiązać ten problem. Możesz sobie dzwonić po tą Twoją gosposię. Mam nadzieję, że dobrze się Tobą zajmie. Ja już dłużej nie mam zamiaru tego robić. Mam siedemnaście lat i powinnam bawić się na imprezach i szaleć ze znajomymi, a nie prasować i gotować piątce gwiazdorów. Wyprowadzam się i tym razem już mnie nie powstrzymasz. – oznajmiła. Tupot na schodach i trzaśnięcie drzwiami. Zwlokłem się z łóżka i poszedłem na dół. To było naprawdę chore. Sprzeczali się o takie drobnostki. Niepozmywane naczynia, niewyrzucone śmieci, nierozwieszone mokre ręczniki… Czy warto przez takie bzdury to wszystko niszczyć? Zayn siedziała na kanapie z kamienną twarzą. Przez ostatnie tygodnie nauczyłem się, że lepiej w takich sytuacjach do niego nie podchodzić, bo gryzie. Skierowałem się więc do kuchni i zrobiłem sobie płatki. Wziąłem zieloną miskę, usiadłem na kanapie i ignorując przyjaciela włączyłem telewizor. Po chwili rozległ się głośny stukot informujący o tym, że walizka Klary jest już gotowa.  Chłopak w jednej chwili zerwał się z miejsca i stanął jej w drzwiach.
- Klara proszę Cię. Przecież wiesz, że ja nie wytrzymam bez Ciebie. Nie pozwolę Ci wyjść, rozumiesz? – błagał ją prawie na kolanach
- Właśnie w tym problem, kochanie. Ograniczasz mnie. Ja potrzebuję czasu, żeby pooddychać świeżym powietrzem. To nie jest koniec, tylko zawieszenie. A teraz mnie puść – patrzyłem na tą scenę rodem jak z wenezuelskiej telenoweli i miałem taką ogromną ochotę, żeby to skomentować. Gdyby tylko siebie widzieli. Ludzie sami sobie stwarzają problemy.  Sadomasochiści. Przełączając kolejne kanały wreszcie natrafiłem na szukane wiadomości. Od razu rzucił mi się w oczy ogromny napis: KATASTROFA SAMOLOTU LONDYN – MARRAKESZ. WSZYSCY NIE ŻYJĄ. Duże, czarne litery powoli zaczęły docierać do mojej głowy. Przecież to właśnie ten samolot… przecież nim leciała… Dziki skowyt wydarł się z mojego gardła. A potem bezwładnie opadłem na ziemię Nie miałem już siły nawet na płacz czy krzyk. Mój ból był tak ogromny, że aż paraliżujący. Nie myślałem, nie czułem, nie żyłem. Umarłem.
Bezradność. Najgorsze ze wszystkich uczuć. Gniew czy choćby rozpacz są o wiele lepsze. Można z nich czerpać siłę. Są jak rozwścieczona bestia rozrywająca nas od środka, ale napędzają do walki. Sprawiają, że się buntujemy i chcemy z nimi wygrać. Jednak są sytuacje tak beznadziejne, że nie ma w nich miejsca na dziką furię. Nie ma na nią siły. Wtedy właśnie wpada się w czeluść nicości. Ogarnia nas bezsilność i poczucie beznadziei, które powoli, niczym najwytrawniejszy z zabójców,  niezauważenie skradają się i duszą swoim odorem. Nie ma już niczego. Nie ma serca, nie ma duszy. Zabawne. Dopiero w chwili gdy kogoś ostatecznie tracimy zdajemy sobie sprawę jak wiele znaczył.. Nie wiedziałem co będzie dalej. Ona zabrała ze sobą moją zdolność  oddychania. Zabrała wszystko zostawiając tylko puste, bezużytecznie ciało.
----------------------------------------------------------------------
I co ja mogę wam powiedzieć? Mam nadzieję, że mi wybaczycie to, że tak maltretuję tych moich bohaterów, ale co ja poradzę, że właśnie takie rzeczy pisze mi się najlepiej. Moja droga Young, czy Ty zawsze musisz mnie rozgryźć? Przez Ciebie czuję się taka przewidywalna. Ech...brak słów. Przepraszam Was, że nie odpowiedziałam na poprzednie komentarze, ale... w sumie to nie wiem czemu. Jakoś tak wyszło. Ale wy przecież wiecie jak wdzięczna wam jestem za każde jedno słowo i jak bardzo was uwielbiam, prawda? Ten rozdział, który tam u góry widzicie (ani trochę mi się nie podoba, co za nowość, prawda?)  jest ostatnim. Potem będzie jeszcze tylko epilog, taki po roku i zawieszam. Nie usuwam, nie kończę, tylko zawieszam. Wrócę do Was, o to możecie być spokojne. Nie miałabym serca tak się całkiem rozstawać. Ten blog za dużo dla mnie znaczy. Tutaj po raz pierwszy ktoś docenił moje pisarskie... nie wiem jak to nazwać, zdolności (taa jasne, talent jak stąd do Afryki, oczywiście). Bardzo Wam dziękuję, że tu ze mną jesteście. No ale nie rozpisuję się teraz, bo nie miałabym co napisać w ostatniej notce od autorki. Ostatnio zapomniałam was poprosić o komentarze i było ich mniej (i nie chodzi tu o to, że ja nie odpowiadałam, tylko samych waszych). Pewnie gdyby nie wsparcie Vick i Aleksji to bym tego rozdziału nie napisała. Dlatego proszę, żebyście zostawiali coś tam na dole. Przecież to wam zajmie minutę (już nawet usunęłam weryfikację obrazkową, żeby było szybciej), a dla mnie tak wiele znaczy. Ok, nie zaśmiecam sama sobie. Myślę, że epilog będzie w miarę szybko bo mam na niego pomysł. A i jeszcze jedno. Widziałam, że na innych blogach  tak robią, to ja też mogę, bo czemu nie? Ten rozdział dedykuję Vick i Aleksji, bo tak jak napisałam wcześniej… oj po prostu nie dałabym bez was sobie rady. Buziaki :*

Wasza Gabi ♥♥



A tu link do mojej kochanej Melissy - Do not call me Mel