Dreams are renewable. No matter what our age or condition, there are still untapped possibilities within us and new beauty waiting to be born.

-Dale Turner-

czwartek, 26 lipca 2012

Would you restore me?





Rozdział 24

Niebo tej nocy mieniło się miliardem gwiazd. Wyglądało to tak, jakby ktoś na czarne płótno wysypał paczkę cukru. Sen, gdy za oknem taki widok, byłby grzechem. A po za tym nie spieszyło mi się do krainy Morfeusza. Moją głowę już od dłuższego czasu nękały myśli, których nie byłam w stanie się pozbyć. Wczepiły się szponami w moją psychikę i za nic nie chciały mnie uwolnić. Spokojnie czekały, aż się poddam i rozsypię na maleńkie kawałeczki. 

Umarłam, lecz nie zmartwychwstałam. Odrodziłam się na nowo. Po tym wszystkim, co się stało inaczej zaczęłam patrzeć na świat. Mój światopogląd, system wartości, poglądy… to wszystko uległo zmianie.  Został tylko kręgosłup mojej duszy, resztę musiałam zbudować na nowo.

Potrzebowałam czasu dla siebie, trochę samotności i spokoju. Niestety, nie mogłam na to liczyć. Zayn strzegł mnie niczym Cerber swojej krainy. Tylko raz na jakiś czas wychodził na papierosa, lecz i wtedy prosił pielęgniarkę, żeby miała na mnie oko. Nie mogłam mieć do niego o to pretensji. On, jako jedyny znał moją tajemnicę i bał się, że znowu spróbuję się targnąć na swoje życie. Nie rozumiał jak wiele się od tego czasu zmieniło. Wtedy myślałam, że nie mam nic do stracenia. Nie żal mi było życia i myślałam o śmierci, jako o pewnym rodzaju wybawienia. Teraz miałam wolę walki o lepsze jutro. Miałam dla kogo walczyć. I nie chodzi mi tu tylko o Zayna, który oczywiście stał na czele listy ważnych dla mnie ludzi. Liam, Niall, Lou, Harry, Jasmine, Kate, mała Ellie, Tom, Chris, Agath i wiele innych osób by po mnie płakało. Stali się dla mnie prawdziwą rodziną. Ludźmi, którzy wyrwali mnie z sideł aspołeczności. Nie mogłabym ich tak skrzywdzić. Musiałam się pozbierać. 

W tym czasie dużym oparciem był dla mnie Niall. On, jako jedyny rozumiał, co się dzieje. Rozmowy z nim były dla mnie prawdziwą terapią, nie umniejszając oczywiście zajęciom z psychologami. W sumie to nigdy ich nie doceniałam. Jawili mi się oni, jako niezwykle sympatyczne postacie głoszące swoje, wyuczone z mądrych podręczników, formułki, z których nie wynikało kompletnie nic. Zawodowy bełkot. Nie wyobrażałam sobie, żeby dało się zdobyć wiedzę o ludzkiej psychice. Przecież każdy z nas jest osobnym indywiduum o innych wartościach, cechach i poglądach. Każdy tworzy niepowtarzalną mozaikę, której nie da się zamknąć w żadnych ramach. Widocznie komuś jednak to się udało. 

Obiecałam Zaynowi, że pójdę na współpracę i spróbuję się zaangażować. A więc rozmawiałam z nimi, wykonywałam polecenia, brałam udział w przeróżnych ćwiczeniach. I gdy obudziłam się któregoś słonecznego ranka stwierdziłam, że czuję się lepiej. Zdawałam sobie sprawę z tego, że tamta noc, niczym ospa, na zawsze mnie oszpeciła. Nigdy nie wróci dawna Klara Brown. Uśmiechnięte, niewinne dziecko, które nigdy tak naprawdę nie zostało skrzywdzone. 

Jednak był temat, którego z nikim nie poruszałam. Nie potrafiłam o tym rozmawiać, wzbudzał on we mnie zbyt wiele sprzeczności. Dotychczasowe przekonania toczyły istną batalię z osobistymi uczuciami niszcząc mnie od środka.

Słyszeć o istnieniu zła, a doświadczyć go na własnej skórze to dwie różne sprawy. Zostałam brutalnie uświadomiona, że na całym świecie szerzy się większe okrucieństwo niż możemy przypuszczać. W każdym zakamarku świata czai się człowiek, który chce nas skrzywdzić. Nigdzie nie możemy czuć się bezpieczni. 

Tylko nikt przecież się nie rodzi zły. Te różowiutkie, rozkoszne niemowlęta nie mają zatrutych kolców w swoich czystych duszyczkach. To różne czynniki wzbudzają w ludziach nienawiść, której Ci nie są w stanie poskromić. Świat sam się niszczy. Jeśli nic się z tym nie zrobi doprowadzi się do samozagłady. 

Mój oprawca okazał się być seryjnym gwałcicielem. W dzieciństwie był dręczony przez swoją matkę. Gdy tylko ojca nie było w domu ona pod wpływem alkoholu wymyślała dla chłopca rozmaite tortury od lizania podłogi po wkładanie ręki do ognia. Gdy miał siedemnaście lat nie wytrzymał. Zaszedł ją od tyłu z siekierą. Kobieta nie miała szans przeżyć. Trzecia zasada dynamiki Newtona:, jeżeli ciało A działa na ciało B pewną siłą F to ciało B działa na ciało A siłą F o tym samej wartości, kierunku, ale o przeciwnym zwrocie.  Uderzył z siłą wieloletniego upokorzenia.  - Tylko na tyle Cię stać?” – To były jej ostatnie słowa. Od tej chwili się mścił. Nie ważne czy chuda, czy gruba. Wysoka, czy niska. Blondynka, brunetka, szatynka, czy ruda. Stara, czy młoda. Albinoska, czy Mulatka. Jeżeli była , według jego przekonania,  zasługiwała na cierpienie. 

W takich przypadkach nie umiałam powiedzieć, jaką karę przestępca powinien otrzymać. Tak, nienawidziłam go całym sercem. Na samą myśl o nim przechodziły mnie dreszcze i robiło mi się niedobrze. Nigdy nie byłabym w stanie mu wybaczyć, a on i tak tego nie chciał. Nie żałował. Uważał się za wybawiciela świata. Ale patrząc na to z boku, obiektywnie, bez emocji, to nie była całkiem jego wina. Gdyby był wychowany w normalnej rodzinie teraz pewnie byłby troskliwym mężem i kochanym tatusiem. Niestety, czasu nie da się cofnąć, a więzienie było jedynym wyjściem. Jego psychika uległa zbyt dużej destrukcji, by ją uratować. Trzeba było chronić przed nim świat. Słaba ofiara stała się drapieżnikiem i poszła na stracenie.

Nagle usłyszałam jakieś ciche kroki. Przestraszona zapaliłam światło i wtedy zobaczyłam stojącego w drzwiach Zayna. Pierwszy raz od dawna uśmiechał się, a w jego oczach zobaczyłam tak utęsknione iskierki. Chłopak nie odezwał się ani słowem, tylko zawiązał mi oczy czarną bandanką i położył palec na ustach. Tak, tylko on mógł wpaść na pomysł porwania ze szpitala. Może była to zapowiedź powrotu do normalnej nienormalności. 

Szliśmy może niecałe pięć minut. Nie zdążyłam nawet nabyć jakichkolwiek przypuszczeń, co do planów chłopaka, kiedy opaska zleciała z moich oczy. Na początku nie widziałam za wiele. Nieprzenikniona ciemność pilnie strzegła miejsca, które Zayn chciał mi pokazać. W końcu jednak mój wzrok się do niej przyzwyczaił. To, co zobaczyłam zaparło mi dech w piersiach. Znajdowaliśmy się w jakimś starym, zapomnianym ogrodzie. Dzikie chwasty, wijące się to tu, to tam doskonale uzupełniały krajobraz usiany kolorowymi, pachnącymi kwiatami. Mogę przysiąc, że nigdy nie byłam w bardziej bajkowym miejscu. Panowała tam magiczna atmosfera. Z każdym oddechem chłonęłam spokój i piękno natury, zupełnie zapominając o złych myślach, przerażających wspomnieniach, czy bieżących problemach. Niczym w oku cyklonu, świat poza tym miejscem przestał mieć znaczenie. 

Po chwili zauważyłam coś jeszcze. Na ziemi, nieopodal miejsca, w którym stałam, leżał koc. Ułożone na nim było serce z płatków róż. Banał? Całkiem możliwe, ale dla mnie była to wtedy najpiękniejsza rzecz pod słońcem. Chwilę jeszcze napawałam oczy tym cudownym widokiem, kiedy poczułam jego dłoń na moich ramionach. Odwrócił mnie do siebie delikatnie i pierwszy raz tego wieczoru się odezwał. 
-  Wiesz, chciałbym Ci opowiedzieć pewną historię. Będzie brzmiała jak bajka, ale przysięgam, że jest prawdziwa. Trzy lata temu był sobie chłopak. Chłopak, który teoretycznie miał wszystko, a nawet więcej. Liczną rodzinę, na którą zawsze mógł liczyć, wspaniałych przyjaciół, którzy byli dla niego jak bracia, urodę, której niejeden model by mu pozazdrościł, pieniądze na wszystko, o czym tylko by mógł zamarzyć i wreszcie popularność większą niż do tej pory ktokolwiek posiadał. Lecz wybredny małolat ciągle jeszcze nie czuł się w pełni szczęśliwy. Czuł, że czegoś mu brakuje. Że jeśli tego nie znajdzie nigdy nie zazna spokoju. Tamtej nocy, której dzisiaj mamy rocznicę, chłopak szczególnie nie mógł spać. Przewracał się z boku na bok, lecz mimo ogromnego zmęczenia sen nie nadchodził. Zrezygnowany postanowił udać się na spacer. Londyńskie powietrze zawsze dobrze na niego działało. To głośne, tłoczne miasto pod pokrywą metropolii i kryło w sobie coś wyjątkowego, spokojnego, czego nie dało się odczuć w żadnym innym miejscu na Ziemi. Nogi same go poniosły nad Tamizę. Rzeka płynęła powoli pogrążona w twardym śnie, tak samo jak reszta miasta. Nagle coś jednak zwróciło jego uwagę. Za barierkami mostu stała postać. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej podbiegł do niej i ją wyciągnął. Stanął naprzeciwko niej. Patrzyli sobie w oczy. Czas zaniknął. Otoczenie zanikło. Nie było nic poza błękitem jej oczu. Niewinnością jej spojrzenia. Serce na zmianę się zatrzymywało się i biło z prędkością światła, lecz była to najmniejsza anomalia, jaka miała wtedy miejsce. Ironia losu. Na swojej drodze życia spotkali już tylu ludzi. Rozmawiali z nimi godzinami. Śmiali się i płakali.  Chodzili na zakupy i do kina. Wspierali się w trudnych momentach, lub wbijali nóż prosto w serce i przekręcali trzonek z triumfalnym uśmiechem. Jednak nikt, nigdy nie wywołał takich uczuć. Czy istnieje na Ziemi słowo, określające to nieziemskie uczucie? Przedziwna więź, której nic nie ogranicza. Ona jest ponad to. Ona jest ponad wszystko. Chłopak, który do tej pory był w centrum swojego świata poczuł, że wreszcie znalazł to, czego szukał. Jego puste życia za sprawą tej nieznajomej stało się barwniejsze niż kiedykolwiek. Czuł, że nie może jej stracić i musi się nią zaopiekować. Wiedział, że cokolwiek się stało tej bezbronnej istotce odtąd będzie jej bronił i sprawi, że na jej twarzy znowu zagości uśmiech. Od tego czasu naprawdę wiele przeżyli. Schodzili się i rozstawali. Nieraz znajdowali się w sytuacjach rodem z tandetnych seriali, które gdyby nie działy się naprawdę wywoływałyby uśmiech niedowierzania. Żadna normalna para by tego nie przeszła. Ale oni nie byli normalną parą. Ich łączyło to silne uczucie, które narodziło się przy pierwszym spojrzeniu i zapłonęło ogniem wieczystym. I mimo że świat robiły wszystko, żeby ich rozdzielić, oni ciągle po tych trzech latach stoją objęci ze świadomością, że dopóki są razem, są nie zniszczali. – zamilkł na chwilę, jakby się zastanawiał nad dalszymi słowami. Ujął w ręce moją twarz i nasze spojrzenia tak jak wtedy się spotkały. -  Klara, powiedzmy sobie szczerze, więcej było tych złych chwil. Tak dużo się stało od tamtego dnia, gdy się poznaliśmy. Ale nawet, jeśli mam przeżyć sto razy gorsze rzeczy, to nigdy Cię nie zostawię. Poradzimy sobie ze wszystkim. Kocham Cię. Pamiętaj. Tego nam nie odbiorą. 

Łzy ciekły strumieniem po moich policzkach. Żadne słowa nie są chyba w stanie wyrazić tego, co wtedy czułam. Wszystkie wątpliwości, co do Zayna, które ukrywały się w najciemniejszych zakamarkach mojej duszy, pękły niczym bańka mydlana. Wiedziałam, że ta przemowa to nie są puste słowa. Płynęła ona prosto z serca i były w zupełności szczera. Dały mi siłę. W chwili, kiedy zaczęła się wahać i wątpić napełniły mnie wiarą. Nie umiałam nic powiedzieć. Wzruszenie zacisnęło pętle na moim gardle i zabrało jakąkolwiek mądrą odpowiedź. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową i tak trwaliśmy. Tylko my i blask gwiazd. Tak samo jak tamtej nocy, kiedy Big Ben wraz z wybiciem północy odmienił całe moje życie. 
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej kochani. Długo się zastanawiałam czy dodać ten rozdział, bo zauważyłam, że prawie w ogóle nie komentujecie. Jeśli czytasz, to proszę, napisz choć dwa zdania. Zajmie Ci to pół minuty, a dla mnie naprawdę wiele znaczy każdy wpis. Innym czynnikiem, który też nie zachęcał mnie do wstawienia tego postu był brak moich kochanych Vick i Aleksji, które nie miały jak tego sprawdzić. Wstawiłam więc bez ich opinii i dlatego jakość jest jaka jest. Tak, przepraszam was za to. W życiu nie widziałam czegoś bardziej tandetnego i płytkiego. Masakra. Mam nadzieję jednak, że mi wybaczycie. W piątek jadę na Mazury to może tam dostanę jakiegoś nagłego przypływu weny. A wy jak spędzacie wakacje? Pojechaliście w jakieś fajne miejsce, czy może dobrze bawicie się w domu? Jak mi napiszecie w komentarzach to chętnie sobie poczytam ;) Kiedy następny post? Naprawdę nie wiem. Postaram się coś w miarę szybko napisać, ale nie obiecuję. Wiecie jak to ze mną jest. Jak mam zastój, to ani zdania nie nabazgram. A i zapomniałabym. Jeśli chcecie być informowani o nowych postach to tutaj macie moje gg – 38787924 i twittera - @just_Gab_ . Ok., to chyba wszystko. Do następnego kochani : *
Wasza Gabi ♥♥

poniedziałek, 16 lipca 2012

She's crembling like pastries...


            
Rozdział 23, część 2.

            Siedziałem na zimnych, betonowych schodach przed drzwiami frontowymi szpitala miejskiego. Łzy swobodnie spływały po moich policzkach, mieszając się z parą i dymem wydobywających się z moich ust. Wpatrywałem się w zawieszony na niebie półksiężyc, wypalając kolejnego papierosa. Nikotyna po raz kolejny była moją ucieczką, moim sposobem na zapomnienie o wypełnionej cierpieniem rzeczywistości. A może palenie tylko popełniało ból? Gubiłem się już, nic nie było pewne.
            Ostatnie tygodnie spędziłem w sali szpitalnej Klary, starając się cały czas być przy niej. Widziałem, że tego potrzebowała, mimo iż nie mówiła o tym na głos.  
            Od czasu wybudzenia się ze śpiączki, Klara panicznie bała się ludzi. Za każdym razem, gdy ktokolwiek się do niej zbliżał w jej oczach rodziło się przerażenie. Zachowywała się niczym nieoswojone zwierzę, schwytane i zamknięte w klatce przez kłusowników. Klara bała się dosłownie wszystkich. Mnie czasami też.
            Psycholożka Klary oznajmiła nam, że gwałt już na stałe odcisnął piętno na jej psychice. Powiedziała również, że to i tak cud, iż czasami szuka mojej obecności i dopuszcza mnie do swojego świata, bo zgwałcone kobiety zazwyczaj obawiają się wszystkich mężczyzn. Kobieta próbował mnie pocieszyć mówiąc, że w takim razie musi mnie naprawdę kochać, ale ja powoli zaczynałem w to wątpić. Nie spodziewałem się tego, że będzie tak jak dawniej, ale nie przypuszczałem, że życie obok siebie będzie aż tak trudne. Widziałem, że się starała i wierzyłem, iż w końcu nam się uda, ale wiara to nie wszystko.
            Nagle poczułam czyjąś obecność za sobą. Odwróciłem się i zobaczyłem Klarę, stojącą samotnie w drzwiach szpitala. Wyglądała tak krucho i bezbronnie, stojąc samotnie w drzwiach szpitala i wpatrując się we mnie nieśmiało. Wyglądała niczym mała zagubiona dziewczynka szukająca mamy, aby schować w jej bezpiecznych ramionach. Jednak ona mnie szukała matki, tylko mnie.
- Wróć do mnie – powiedziałem, wyciągając ramiona w jej kierunku, mając nadzieję, że dziewczyna w końcu przełamię w sobie obawę przed kontaktem cielesnym.
- Wróciłam – powiedziała cichutko, zbliżając się do mnie i wtulając się w moje złaknione jej dotyku ciało. Znowu czułem się jak w domu, mimo iż zdawałem sobie sprawę, że do szczęście wiedzie długa i kręta droga, którą musimy pokonać. Wiedziałem, ze damy radę, bo mieliśmy zrobić to wspólnie.
~*~
            Leżałem nieruchomo na moim łóżku, bezczynnie wpatrując się w sufit. Do Klary przyjechała Kate, razem z Tomem i małą Elli, więc moja obecność była tam zbędna. Oczy mojej ukochanej na nowo odżyły, gdy tylko zobaczyła dziewczynkę, a ja korzystając z okazji, wróciłem do domu. Naprawdę potrzebowałem snu, a Klara obecności swoich bliskich. Szczególnie małej Elli, której tak dawno nie widziała, a która zdawała się napełniać ją siłą i spokojem.
            Jednak leżąc w łóżku nie mogłem zasnąć. Myślałem o Klarze. Moja ukochana zmieniła się od momentu, w którym przyszła do mnie w nocy. Stała się bardziej ufna, dopuściła do siebie chłopaków, a nasze relacje znacznie się ociepliły. Nadal jednak obawiałem się, że Klara znowu zamknie się w sobie, całkowicie się ode mnie odetnie. Jej wcześniejsze zachowanie zasiało we mnie ziarno niepewności, które położyło cień na nowych, lepszych dniach.
- Puk, puk – usłyszałem zza uchylonych drzwi, aby po chwili zobaczyć jasną czuprynę Nialla. – Mogę wyjść?
- Ale Ty jeszcze nawet nie wszedłeś – zaśmiałem się. Tylko Niall i Louis potrafili mnie teraz rozbawić. Mieli w sobie coś z dzieci, zarażali wszystkich wokół sowim entuzjazmem i radością, której nie sposób było się oprzeć.
- Jejku, wiesz o co mi chodzi – powiedział farbowany blondyn, sadowiąc się na moim łóżku.
- No wiem, wiem. A tak w ogóle, to po co przyszedłeś?
 – A co, już nie mogę tak po prostu chcieć z Tobą pogadać? Wiesz, stęskniłem się– na ustach Nialla wykwitł szeroki uśmiech.
- Ale ja byłem tutaj cały czas – szturchnąłem go po przyjacielsku w ramię.
- Ciałem, ale nie duchem. Naprawdę brakowało mi kogokolwiek, żeby tak po prostu pogadać. Wszyscy byli tacy… nieobecni. Cieszę się, że Klara wróciła. Dzięki nie odzyskaliśmy i Ciebie.
            Czy ja naprawdę byłem tak beznadziejny, że spowodowałem zepsucie atmosfery w zespole? Z jednej strony, nie chciałem tego, ale z drugiej… miłość to takie dziwne uczucie, które zazwyczaj całkowicie kontroluje wszystko, co robisz.
- Oj, Nialler – westchnąłem i przytuliłem go.
            Horan był jak duże dziecko. Potrzebował ciepła i uwagi, cieszył się z całkiem błahych rzeczy. Niall zauważał i cenił sobie nawet to, co dla innych było nieważne i niewarte uwagi. I chyba na tym polegała jego magia „słodkiego szczeniaczka”. Za to wszyscy go uwielbialiśmy.
- Dobra, nie po to tu przeszedłem – powiedział po chwili Niall, odsuwając się ode mnie. Szeroki uśmiech nie schodził mu z twarzy. – Chciałem zapytać, czy nie chciałbyś gdzieś pojechać z Klarą. Rozmawiałem już z Paulem, mamy jeszcze miesiąc wolnego, a potem jedziemy w miesięczną trasę koncertową. No więc… tak sobie pomyślałem, że zasłużyliśmy sobie na wakacje. Dużo ostatnio przeszliśmy, więc przed trasą dobrze byłoby się zrelaksować. Wiem, że pewnie chcesz się nacieszyć Klarą, więc my możemy pojechać gdzie indziej niż Wy.
- Stary, jesteś genialny, ale jeśli gdzieś jedziemy, to wszyscy razem. Nie musicie nas wysyłać samych. Przecież chcemy, aby wszystko wróciło do normy, prawda?
- No jasne – odpowiedział Niall, uśmiechając się jeszcze szerzej. – To co, Baleary? Myślałem o Majorce – powiedział blondynek, zacierając ręce z uciechy.
- Brzmi ciekawie. Tylko kiedy? – zapytałem niepewnym głosem. Nie byłem pewien, kiedy wyjazd będzie możliwy. Klara zaczęła nam ufać, aczkolwiek nadal czasami widziałem w jej oczach strach przemieszany z wahaniem. Nie byłem pewien, czy moja dziewczyna jest gotowa na ten wyjazd.
-Nie martw się, rozmawiałem z psycholożką Klary, powiedziała, że wyjazd dobrze jej zrobi. Że ona musi się od tego wszystkiego odciąć, postawić grubą kreskę między przeszłością i teraźniejszością i iść na przód. Inaczej ona nigdy do nas nie wróci – powiedział Niall, jakby czytając mi w myślach. – Możemy jechać już za trzy dni, gdy wypiszą Klarę ze szpitala. I nie zamartwiaj się, jakoś to będzie. Ona na pewno ucieszy się z niespodzianki. Zawsze je lubiła.
- Może i masz rację, tylko ja… po prostu nie chcę jej znowu stracić. Jesteś pewien, że to nie za szybko? – zapytałem głosem pełnym strachy, który wypełniał całe moje serce.
- Zobaczysz, wszystko się jakoś ułoży. Życie ucieka przez palce, a więc lepiej zaciśnij pięść, zanim będzie z późno. Zresztą, wiesz co należy zrobić po upadku? Podnieść się. Nie żyć ciągle się bojąc i wątpiąc, tylko podnieść się, tak jak to robią małe dzieci. To co jest między Wami nie umrze, póki na to nie pozwolisz – powiedział klepiąc mnie po ramieniu. – Dobra, idę powiedzieć Liamowi, że może rezerwować bilety. Hiszpanio, nadchodzimy! – krzyk rznął, opuszczając mój pokój i na nowo zamieniając się w starego, niepoważnego dziewiętnastolatka.
            Z powrotem położyłem się na łóżku. Myślałem o tym co powiedział mi Niall. Nigdy nie przypuszczałem, że kiedykolwiek usłyszę tego typu słowa z jego ust, było to raczej wynurzenia w stylu Liama. Najwidoczniej niesłusznie osądzaliśmy go jako kogoś nieodpowiedzialnego i nieobytego z życiem. Może właśnie teraz nadszedł czas na to, żeby w końcu zacząć traktować go na poważnie? Wszyscy możemy się od niego uczyć sposobu, w jaki postrzega życie. Bo robi to w prosty sposób, bez żadnych zakłóceń wytwarzanych przez współczesność. Nasz przyjaciel posiadał umiejętność, której tak wiele osób z marnym skutkiem próbowało opanować. 

******************************************************

No witam Was. Jejku, wreszcie udało mi sie napisać coś, co nie nadaje się tak od razu do kosza. Ostatnio chyba cierpię na brak weny. Zresztą, na brak czasu również. Czemu dobra nie ma 48 godzin, ja się pytam, czemu?
Dodaję na ostatnią chwilę, za chwilę przyjedzie moja przyjaciółka z Polski, która nie wiem, że piszę, a więc moja działalność w blogosferze zostanie zawieszona. No cóż, bywa i tak. Myślę, że na moje blogi, jeszcze coś wstawię, ale tutaj nie pojawi się nic ode mnie przed 20 sierpnia. Przepraszam.
Pozdrawiam!
Vick.

niedziela, 15 lipca 2012

There's hope for the hopeless




 Rozdział 23

Dziwne. Mogłoby się wydawać, że w takiej sytuacji będę cierpiała. Że krwiożercza bestia poniżenia z pasją będzie rozrywała mnie na drobne kawałki. Że w końcu znajdę się na zimnej posadce rozłożona na części pierwsze. W filmach pokazywano drobne sylwetki rzucające się na łóżku w przerażających konwulsjach i wylewające tony łez. W moim przypadku tego nie było. Nie było niczego.  Otaczała mnie bezgraniczna pustka. Po prostu leżałam. Bo, po co miałabym wstawać? Gdzie miałabym iść? W jakim celu? Nie miałam żadnej motywacji do życia. 

Znalazłam się na bezludnej wyspie, z której ucieczka równała się z cudem. Przechadzałam się między drzewami nicości, lub wylegiwałam na piasku obojętności. Od czasu do czasu zdarzało mi się jednak dostrzec za mgłą statek. Chciałam machać wysoko rękami, rozpalić ognisko, czy też krzyczeć na całe gardło błagając o pomoc, ale nie miałam siły. Byłam taka słaba. A statek wytrwale pływał wokół mnie. Królewski statek o czekoladowej głębi tęczówek i przepełniony niezmierzoną troską i miłością. Wypatrywał mnie całymi dniami i nocami, lecz byłam za daleko. Nie potrafił się zbliżyć. Wiatr był za mocny. 

Bywały dni, kiedy nie miałam siły nawet wstać z łóżka. Trwałam w bezruchu pogrążona w ciemności. Zawsze wydawało mi się, że ta nieskończona czerń jest jednolita. Teraz zaczęłam dostrzegać jej różne barwy. Jednego dnia była delikatniejsza i cienka. Jakby zrobiona z jedwabiu. Dostrzegałam przez nią zarysy postaci, czy też słyszałam zmartwione głosy. Oni też zauważali, że granica jest cieńsza i to dawało im wiarę w lepsze jutro. Jednak ono nie następowało, ponieważ wtedy pojawiała się ta druga czerń. Gruba jak mury obronne i głęboka jak kolor asfaltu. Nie przepuszczała ani jednego promyka słońca pilnie strzegąc mojej samotności. 

Często odwiedzały mnie jakieś obce twarze. Psycholodzy. Panie w przydługich kolorowych sweterkach i okularach. – Będzie dobrze, tylko musisz do nas wrócić – mówiły. – Otacza Cię grono kochających ludzi, którzy się o Ciebie martwią. – Powtarzały jak katarynki. – Nie możesz w kółko o tym myśleć, bo to nic nie da – groziły. Ale ja nie słyszałam. A gdy już docierały do mnie jakieś dźwięki brzmiały jak niezrozumiały bełkot. I nic nie mogłam poradzić na to, że ich wizyty nie były w stanie mi pomóc. 

Coś nieokreślonego mnie dusiło. Nie miały koloru, kształtu, czy nawet struktury. Przygniatało moje ciało i wnikało przez skórę powodując napad histerii. Wywoływało niekontrolowany lęk. Najgorszy rodzaj lęku. Lęk, przed niewiadomym. Gdy nie wiemy, kto lub co jest dla nas zagrożeniem, to nie mamy się jak bronić. Stajemy przed wrogiem bezbronni i nadzy. Wdech, wydech. Wdech, Wydech. WdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydech. Oddychałam jakby goniło mnie stado gepardów. Bam. Bam. BamBamBamBamBamBamBamBamBamBamBamBam. Serce robiło wszystko, co mogłoby wyrwać się z zatrutej piersi i odetchnąć świeżym, szpitalnym powietrzem. 

Zaczęłam machać rękami w poszukiwaniu mojego obrońcy przed złymi duchami. Nie znalazłam go koło mnie. Z jeszcze większym przerażeniem otworzyłam oczy. Podniosłam się do pozycji siedzącej i dokładnie rozejrzałam po pustej sali. Światło księżyca dokładnie oświetlały każdy kształt. Żaden z nich nie przypominał człowieka. Czyżby się poddał? Stwierdził, że nie warto? Czy zabrakło mu siły i wiary? Może postanowił zostawić ten nienadający się do niczego wrak człowieka, jakim się stałam i zacząć życie od nowa. Otworzyć następny rozdział z czystymi, nieskazitelnymi kartkami? Nie poradzę sobie bez niego – to jedyne, czego byłam pewna. Tylko on trzymał mnie przy życiu. To on sprawiał, że moje zlodowaciałe serce jeszcze w jakiś magiczny sposób biło. Sama zamarznę. 

Tej nocy sobie coś uświadomiłam. Cierpienie jest jak gra w głuchy telefon. Przekazuje się w coraz dalej i dalej siejąc śmiertelną zarazę na całym świecie. Tak, to prawda. To ja zostałam skrzywdzona. To mnie spotkała ta największa dla każdej kobiety tragedia. Zgadzam się. Lecz moim bólem przyniosłam takie same rany Zaynowi. Natężenie zła, jakie go dotknęło było takie samo. Jad, który wsączono do jego krwioobiegu działał identycznie. Ale mimo tego paraliżu on potrafił walczyć. Znajdował w sobie pokłady siły niewiadomego pochodzenia, by mi pomóc. By przy mnie trwać i czekać na moment, gdy będę gotowa tą pomoc przyjąć. 

Skoro on odnalazł w sobie tą moc, dlaczego ja te bym nie mogła? Może wystarczy po prostu spróbować? Spenetrować psychikę w poszukiwaniu wielkiej, błyszczącej kuli, która pomoże się podnieść. Tak, chciałam walczyć. Codziennie stawać do walki z przeszłością. Żaden przeciwnik mnie nie mógł pokonać, bo gra była warta świeczki. Nagrodą była normalność. Łaknęłam tej samej codzienności, przed którą jeszcze tak niedawno uciekałam. Nie marzyłam o niczym innym niż ponowna kłótnia o niewyrzucone śmieci, czy też wspólne oglądanie filmu, który znowu to on wybrał. Prawda stara jak świat, a mimo to dalej niezrozumiała: ludzie nie doceniają tego, co mają, dopóki tego nie stracą. Ja straciłam na własne życzenie i teraz byłam gotowa zrobić wszystko by to odzyskać.

Aby rozpocząć tę wojnę, brakowało mi tylko jeszcze jednego elementu, który musiałam znaleźć. Mojego wojska. Musiałam z nimi porozmawiać. Powiedzieć, że bez nich nie dam rady. Że ich kocham i potrzebuję. Liam, Louis, Harry, Niall czy też Jasmine byli mi niezbędni do wrócenia na swoje miejsce. Każdy z nich na swój własny, indywidualny sposób starał się mi pomóc. Starali się mnie wybudzić wszelkimi możliwymi sposobami, choć niewątpliwie ich dusze też nie obeszły się bez obrażeń. Widziałam to w ich oczach. Nawet Lou, który prawie zawsze był naszym wesołym promyczkiem, stracił cząstkę tej radości. Tamten człowiek okradł ze szczęścia więcej osób, niż mógłby przypuszczać. 

Chłód przeszył całe moje ciało, gdy bose stopy dotknęły zimnej podłogi. Wstałam. Lekko zakręciło mi się w głowie, lecz nie mogłam wrócić do łóżka. Musiałam go znaleźć. Na korytarzu nie było żywej duszy. Przemierzyłam cały szpital wzdłuż i wszerz. Zajrzałam w każdy kąt, ale nigdzie nie było śladu mojego Mulata.  Próbowałam myśleć racjonalnie. Może pojechał do babci się przebrać. Albo poszedł do sklepu zrobić nowe zakupy. Przecież by mnie tak nie zostawił. Każdy, ale nie on. Tylko w takim razie, czemu nie poprosił kogoś innego na zastępstwo? Przez ten cały czas ani na chwilę nie zostawałam sama. Nie przeczę, że mnie to czasem irytowało, ale teraz, gdy zostałam sama nie było mi z tym wcale dobrze. Potrzebowałam poczucia bezpieczeństwa, które tylko oni mogli mi zapewnić. 

Zrezygnowana wyszłam przed szpital. Była ciepła, gwieździsta noc. Wiatr delikatnie otulił moją twarz i bawił się moimi włosami. Tak dawno go nie czułam. Podążając za światłem księżyca dostrzegłam Zayna. Siedział na schodach w bezruchu. Na palcach podeszłam bliżej. Z każdym krokiem woń dymu nikotynowego była coraz silniejsza. Nie lubiłam, gdy palił, ale wtedy była to najcudowniejszy zapach pod słońcem.  W otwartym portfelu było zdjęcie. Takie samo zdjęcie jak to u mnie na półce, w złotej ramce. Usilnie się w nie wpatrywał i… Tak, nie pomyliłam się, mój silny, dzielny Zayn płakał, jak małe dziecko, które zgubiło mamę. Nagle mnie zauważył. – Wróć do mnie – szepnął. Na jego twarzy pojawił się duży znak zapytania połączony z niemym błaganiem. Nie mogłam tak dłużej po prostu się temu przyglądać. Robiłam to zdecydowanie za długo. 

- Wróciłam – wyszeptałam, tchnąc tym w nas nowe życie i nową nadzieję. Podeszłam do niego i wtuliłam się w ten bezpieczny uścisk. Obydwoje wiedzieliśmy, że przed nami jeszcze długa droga. Że nie będzie łatwo odzyskać utracone szczęście. Że to wymaga czasu. Ale byliśmy na to gotowi. Teraz wiedzieliśmy, że możemy wszystko. Razem tworzyliśmy niezniszczalną jedność. 

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam Was, że jest tylko moja część, ale Wiki nie dała rady. Jej post będzie osobno za niedługo. Myślę, że może nawet jutro. Z tego co widziałam nie chcecie, żebyśmy zawieszały. A więc dobrze, wkrótce będzie nowy rozdział, niestety bez części Vick. Ale za miesiąc już wszystko wróci do normy. Czekamy tu na Ciebie z niecierpliwością, Wiki ♥. A i jeszcze jedno. Bardzo was proszę o dużo komentarzy. To one sprawiają, że chce mi się pisać. A więc CZYTASZ, SKOMENTUJ. Dobra, to do następnego kochani. Buziaki : *
Wasza Gabi ♥♥