Rozdział 22
Oddychanie to takie trudne zadanie. Szczególnie gdy w gardle siedzi taka potężna frustracja. Nie miałam siły nawet płakać. Powoli zaczynało do mnie docierać co się stało. Obrazy za moimi zamkniętymi powiekami zmieniały się tak szybko, że przyprawiłyby każdego epileptyka o napad padaczki. Makabryczne migawki.
Najpierw mnie bił. Zadawał cios za ciosem i sprawiało mu to widoczną przyjemność. Pławił się w moim bólu. Każdy grymas przebiegający po mojej twarzy, czy niekontrolowany, pojedynczy pisk, który mimowolnie wyrwał się z mojej piersi wywoływał w jego oczach błysk tryumfu. Szkarłatne krople krwi mające swoje źródło w okolicach łuku brwiowego mieszały się z gorzkimi łzami i lśniły w świetle księżyca. Celował nie tylko w twarz. Każda pojedyncza komórka mojego ciała została obdarzona toną jego agresji. Po pewnym czasie przestałam już czuć ten ból. Może było to spowodowane przekroczeniem pewnej granicy cierpienia, a może po prostu wszechogarniające przerażenie zadziałało jak morfina. Tak bardzo bałam się, że mnie zabije.
Moja historia nie mogła się tak skończyć. Miałam jeszcze tyle niedokończonych spraw, tylu ludzi których na mnie zależało, tyle planów... Wyrywając się i szarpiąc myślałam o Zaynie. Walczyłam przede wszystkim dla niego. Gdybym zamieszkała na cmentarzu on niebawem by do mnie dołączył. Zdawałam sobie z tego w pełni sprawę. Kiedyś,chyba po obejrzeniu jakiegoś wyciskacza łez zapytałam go co by zrobił gdybym tak jak główna bohaterka po prostu umarła. Jego odpowiedź zapadła mi głęboko w pamięci: Wróciłbym do miejsca gdzie się poznaliśmy. Każda śmierć jest lepsza niż życie bez Ciebie.
Nagle coś się zmieniło. Napastnik przestał mnie bić, choć ciągle nie puścił moich nadgarstków. Zamiast ulgi czułam jednak strach… Co miał zamiar zrobić teraz? Nie wierzyłam w to, że tak najzwyczajniej w świecie odejdzie zostawiając mnie tam w środku lasu. Spodziewam się śmierci. Byłam prawie pewna, że lada moment zobaczę światełko na końcu tunelu. Nie miałam już siły protestować. Stałam się bierna i czekałam na to co nieuniknione. Jednak moja dusza ciągle kurczowo trzymała się ciała i nie miała zamiaru ulatywać w przestworza. Podszedł do mnie i uklęknął tuż przy mojej głowie.
- No to teraz mała czas na finał wieczoru. Wiem, że nie mogłaś się doczekać. Szczerze to ja też. - szepnął do ucha i oblizał wargi. Jego ręce niebezpiecznie zbliżyły się do mojej sukienki. Biały skrawek materiału został odrzucony na chrust. Stało się. Nigdy nie zapomnę tego obleśnego wzroku. Wielkie łapska zostawiły ogniste odciski. Ból fizyczny w porównaniu z tym był niczym. Wtedy już chciałam śmierci. Gdzieś miałam jak wiele osób skrzywdziłoby moje odejście. Błagałam go żeby mnie zabił. Odpowiedział, że nie zasługuję na śmierć. Na odchodne rzucił słowa, których najprawdopodobniej nigdy nie zrozumiem: Jesteście dziwkami. Wszystkie, każda jedna. Niektóre z was to odkryły, a innym trzeba to uświadomić. Jeszcze kiedyś mi podziękujesz. I niezła z Ciebie laska, dziewczynko. Szkoda, że taka oporna.
Potem odszedł. Zostałam sama w tym wielkim lesie. Nie czułam. Wpadłam w sidła otępienia, które stało się moim wybawieniem. Związały moje ciało niewidzialnymi, grubymi liniami, a na twarz wylały grubą warstwę gipsu. Jak szmaciana lalka bez życia. Psychika umarła.Ciało było tego bliskie. Nieprzenikniona ciemność wdarła się do umysłu i zabrała mi resztki kontroli nad własnymi ruchami. Nie wiedziałam czy to kostucha osobiście się po mnie wybrała, czy może organizm po prostu już nie wyrobił i się zbuntował. Faktem jednak było, że całkowicie straciłam kontakt ze światem, pogrążając się w swojej prywatnej otchłani.
***
Spojrzałem na jej kruchą, bladą
postać bezwładnie spoczywającą na twardym, szpitalnym łóżku. Obraz całkowitej
niewinności zakłócała jedynie czerwona szrama ciągnąca się przez całą długość
alabastrowego policzka. Po mojej twarzy stoczyła się pojedyncza łza, która po
chwili spoczęła na naszych złączonych dłoniach. Wszystko było takie
nierzeczywiste, takie surrealistyczne. Nie mogłem uwierzyć jak ktokolwiek mógł
tak brutalnie potraktować kogoś tak kruchego. Dlaczego ona? Czym sobie na to
zasłużyła? Była dobra, wrażliwa… miała wady, ale któż ich nie ma? Człowiek
niemający żadnej skazy nie posiadałby również przyjaciół, których Klarze nie
brakowało. Przyciągała ludzi niczym odosobnione światełko przyciąga ćmy w środku
nocy.
Była w śpiączce już ósmy dzień. Lekarze
chcieli ją wybudzić, ale jej ciało broniło się przed tym, jakby nie chcąc
wrócić do rzeczywistości przepełnionej wspomnieniami tego, co stało się w
lesie. Jakby nadal przepełniał ją strach…
Ja też się bałem. Przerażało mnie świadomość,
że już mogę jej nie odzyskać. Tak bardzo chciałbym cofnąć czas, naprawić
wszystko, nie dopuścić do jej wyjazdu z Londynu… Ale niestety nie mogłem nic z
tym zrobić, nie mogłem niczego zmienić. Dopóki ludzie istnieć będą, będą i
błędy.
Przepełniające mnie bezsilność i ból
rozpraszało tylko jedno uczucie: wściekłość. Lekarz powiedział mi, że Klara
została brutalnie pobita, a potem…zgwałcona. Miałem ochotę znaleźć jej oprawcę
i zadać mu ból, udowodnić, że nie pozostanie bezkarny. Ale on zniknął. Jedyna
osoba, która mogła wprowadzić jakikolwiek postępy do śledztwa stała teraz na
krawędzi życia i śmierci. Jeden niewłaściwy ruch i już nigdy nie usłyszę jej
melodyjnego śmiechu wypełniającego pustkę mojej egzystencji i nadającego
kolorów bezbarwnej rzeczywistości. Jeden nieostrożny krok i zginiemy
oboje.
Nagle poczułem na ramieniu czyjąś ciepłą
dłoń., której dotyk dodawał otuchy. Wzdrygnąłem się i spojrzałem w górę. To był
Liam.
- Zayn, idź do domu babci Klary, odpocznij. Ja z nią posiedzę – powiedział cicho, patrząc na mnie swoimi czekoladowymi oczami przepełnionymi współczuciem.
- Nie zostawię jej – powiedział twardo, przesuwając wzrokiem po wymizerowanej twarzy mojej dziewczyny. Ten widok napełniał mnie bólem.
- Siedzisz tu od samego początku, a ona nawet nie zdaje sobie sprawy z Twojej obecności. Nie wmówisz mi, że wysypiasz się na tym niewygodnym, szpitalnym krzesełku. - Chciałem mu powiedzieć, że to nieważne, bo jej nie zostawię, ale nie pozwolił mi dojść do głosu – Przydasz jej się bardziej, jeśli będziesz wypoczęty. Ona będzie potrzebowała całej twojej siły i wsparcia, gdy się obudzi. Zrób to dla niej.
Zawahałem się. Nie chciałem opuścić Klary, ale wiedziałem, że Liam ma racje.
- Liam, ja nie mogę jej zostawić. Zrozum.
- Rozumiem – powiedział siadając obok mnie. – Mimo, że nie byłem nigdy tak naprawdę zakochany to rozumiem. Widzę jak na nią patrzysz, jak reagujesz na jej obecność, jak bardzo wpłynął na Ciebie jej wypadek. Ale musisz też pamiętać o sobie. Musisz wziąć się w garść, bo Zayn który siedzi teraz koło mnie nie będzie wstanie pomóc Klarze.
- Liam, ale ja nie mogę jej teraz zostawić. Nie potrafię. Boję się, że jeśli choć na chwilę stracę ją z oczu to ona zniknie i zostawi mnie samego. Tym razem na zawsze – wyszeptałem, patrząc na delikatne, posiniaczone oblicze Klary, doszukując się jakiejkolwiek oznaki, że jej stan uległ zmianie. Jednak wszystko była takie same. Prze miniony tydzień tylko rana na policzku zaczęła się zabliźniać a siniaki zaczęły przypierać śliwkowego odcieniu, poza tym dziewczyna wyglądała dokładnie tak samo.
- Zadzwoń jak się obudzi – powiedział zrezygnowany Liam wychodząc z sali.
- Zayn, idź do domu babci Klary, odpocznij. Ja z nią posiedzę – powiedział cicho, patrząc na mnie swoimi czekoladowymi oczami przepełnionymi współczuciem.
- Nie zostawię jej – powiedział twardo, przesuwając wzrokiem po wymizerowanej twarzy mojej dziewczyny. Ten widok napełniał mnie bólem.
- Siedzisz tu od samego początku, a ona nawet nie zdaje sobie sprawy z Twojej obecności. Nie wmówisz mi, że wysypiasz się na tym niewygodnym, szpitalnym krzesełku. - Chciałem mu powiedzieć, że to nieważne, bo jej nie zostawię, ale nie pozwolił mi dojść do głosu – Przydasz jej się bardziej, jeśli będziesz wypoczęty. Ona będzie potrzebowała całej twojej siły i wsparcia, gdy się obudzi. Zrób to dla niej.
Zawahałem się. Nie chciałem opuścić Klary, ale wiedziałem, że Liam ma racje.
- Liam, ja nie mogę jej zostawić. Zrozum.
- Rozumiem – powiedział siadając obok mnie. – Mimo, że nie byłem nigdy tak naprawdę zakochany to rozumiem. Widzę jak na nią patrzysz, jak reagujesz na jej obecność, jak bardzo wpłynął na Ciebie jej wypadek. Ale musisz też pamiętać o sobie. Musisz wziąć się w garść, bo Zayn który siedzi teraz koło mnie nie będzie wstanie pomóc Klarze.
- Liam, ale ja nie mogę jej teraz zostawić. Nie potrafię. Boję się, że jeśli choć na chwilę stracę ją z oczu to ona zniknie i zostawi mnie samego. Tym razem na zawsze – wyszeptałem, patrząc na delikatne, posiniaczone oblicze Klary, doszukując się jakiejkolwiek oznaki, że jej stan uległ zmianie. Jednak wszystko była takie same. Prze miniony tydzień tylko rana na policzku zaczęła się zabliźniać a siniaki zaczęły przypierać śliwkowego odcieniu, poza tym dziewczyna wyglądała dokładnie tak samo.
- Zadzwoń jak się obudzi – powiedział zrezygnowany Liam wychodząc z sali.
Znowu zostałem z nią sam, chociaż nie
całkowicie. Nad nami wisiała groźba śmierci, coś z czym nie potrafiłem walczyć.
Zakapturzona, wychudzona postać stojąca w rogu sali ze srebrną, odbijającą
światło kosą, tylko czekająca na swoją kolej. Czekając na moment, w którym
będzie mogła odebrać mi moją ukochaną.
- Wiem, że mnie teraz prawdopodobnie nie
słyszysz, ale… chcę żebyś wiedziała, że żałuję. Nawet nie zdajesz sobie sprawy
jak bardzo. To przeze mnie tu leżysz. Gdybym wcześniej zauważył, że nasza więź
zaczyna się rozpadać, nie byłoby nas tutaj. Cholera. Obiecałem Ci, że Cię nie
zranię, że zawsze będę, że nic nas nie rozdzieli, i co zrobiłem? Pozwoliłem Ci
odejść. Zachowałem się jak dupek – szybko wyrzucałem z siebie słowa
przepełnione bólem i frustracją. - Nasz związek był niczym roślina. Niepielęgnowany
kwiat zaczął usychać z niezauważalnej tęsknoty i obumierać z braku nieodzownej
do życia miłości. Spieprzyłem – powiedziałem udręczonym głosem. Jak ja mogłem
dopuścić do tego, że moja ukochana walczy teraz o życie?! Spojrzałem na jej
zroszoną potem, naznaczoną różową blizną twarz. Piętno tamtego faceta już
zawsze będzie ją znaczyło. – Cholera! – krzyknąłem, gwałtownie wstając z
krzesła i zaczynając nerwowo krążyć po małym pomieszczeniu. Czułem się jak
zwierzę zamknięte w klatce. Ciężką, przepełnioną bólem ciszę zakłócało jedynie
miarowe buczenie neonowych żarówek. – Kocham Cię, rozumiesz?! Nie możesz mnie
zostawić! – mój szloch tylko spotęgował siłę słów. – Bez Ciebie nie dam rady –
dokończyłem cicho, znowu siadając na niewygodnym krzesełku przy łóżku Klary.
Wpatrywałem się w moje buty, na które spływały krople łez błyszczące w świetle
szpitalnych żarówek.
Nagle poczułem na dłoni czyjąś ciepłą,
delikatną dłoń. Dotyk niósł ukojenie i nadzieję na lepsze jutro. Podniosłem
błyskawicznie głowę, napotykając wpatrzone we mnie niebieskie, hipnotyzujące
oczy. Serce szamotało mi się w piersi niczym koliber zamknięty w klatce. Klara
odzyskała przytomność.
***
Ze mną działo się dokładnie to samo z tą różnicą, że zamiast chlorowanej wody moje zmysły przytępiała lepka maź zwana poniżeniem. Wpatrywałam się w miotającego się Zayna i nic nie mogłam zrobić. Wszędzie, w każdym aspekcie naszego życia są jakieś granice. Moja granica została przekroczona. Za nią nie było już nic. Czułam się jak ostatnia szmata niewarta tego by dalej żyć. Fakt, że tego nie chicałam, że się broniłam jak mogłam, nie miał teraz najmniejszego znaczenia. Co się stało to się nie odstanie. Moja godność uległa destrukcji i dematerializacji. Zabrał ją ze sobą.
Za tak szczelną, odgrodzoną od świata kopułą powinnam czuć się bezpieczna. W moim własnym świecie, gdzie sama rozdaję karty nikt mnie nie skrzywdzi. Jestem tu sama. Mimo to ogromne przerażenie biegało po całym moim ciele grając w berka ze wstydem.
Obok nich znajdował się także wstręt. Brzydziłam się samej siebie. Cieszyłam się, że nie ma tu luster. Na sam widok mojej twarzy na pewno chciałabym uciec. I nie chodziło tu wcale o te siniaki, czy blizny, których na pewno było nie mało. Nienawidzilam siebie za to co się stało. To była moja wina. To ja wyjechałam z Londynu, a potem szwędałam się w nocy po pustym lesie. Zasłużyłam sobie na to.
Nagle Zayn zauważył, że się wybudziłam i do mnie podszedł. Chwyciłam go podświadomie za rękę. Najpierw się przestraszyłam. Ciepło jego dłoni wywołało u mnie kolejny atak paniki. Chciałam się wyrwać, ale on spojrzał na mnie tym troskliwym wzrokiem. Ufałam mu. Wtuliłam się mocno w jego ramię, jakby była to najbezpieczniejsza kryjówka. Nora dla postrzelonego zająca. Dalej nie byłam w stanie nic powiedzieć. On też milczał. Wiedział, że potrzebna mi cisza i spokój.
Nie wiem jak długo tak po prostu leżeliśmy. Może godzinę, może dwie, pięć… W końcu przerwałam tą niemal naturalną ciszę dziwiąc się, że coś takiego jak dźwięki jeszcze istnieje.
- Przepraszam – cicho wyszeptałam. Słysząc mój głos lekko drgnął i się podniósł. Delikatnie chwycił mnie za ramiona i spojrzał głęboko w oczy. Na jego twarzy widać było tyle troski, zmartwienia, bólu, które usilnie próbował ukryć.
- To nie jest Twoja wina. Zapamiętaj to i nigdy więcej nie mów takich bzdur. To ja Cię nie obroniłem. Pozwoliłem żeby ktoś Cię skrzywdził. Powinienem być przy Tobie i Cię chronić przed całym złem tego świata. A ja zamiast coś zrobić siedziałem w Londynie i się nad sobą użalałem. Ale teraz wszystko się zmieni. Zaopiekuję się Tobą i razem z tego wyjdziemy, rozumiesz? Nikt, nigdy Cię już nie zrani. Nie dopuszczę do tego. – dawno nie słyszałam, żeby chłopak był aż taki stanowczy. Każde jego słowo było szczere i prawdziwe. Pozwolił mi uwierzyć, że kiedyś wsyzstko wróci do normy.
Powinnam kazać mu się wynosić. Odrzucić, dla jego własnego dobra. Zdawalam sobie sprawę z tego, że najbliższe miesiące na pewno nie będą łatwe. Lecz znowu byłam egoistką. Nie przetrwałabym bez niego. Był powodem, dla którego się nie poddałam. Jedynym budowniczym, który mógł odbudować moją zrujnowaną psychikę.
- Jeśli odejdziesz to zrozumiem – mimo że wiedziałam, że przy mnie zostanie, chciałam, żeby miał wyjście. Żeby nie był ze mną z poczucia obowiązku,, czy też winy. Chciałam dobrze, a znowu zawaliłam. Kolejny piorun udręki przeszył jego twarz.
- Nigdy więcej tak nie mów – podkreślił każde słowo i znowu mocno mnie przytulił tworząc tarczę przed demonami piekielnej nocy.
------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej kochani. Najpierw chciałam was przeprosić, że tak dawno nie było nowego rozdziału. Złożyło się na to wiele czynników w które nie będę was zagłębiała. W każdym razie proszę o wybaczenie i obiecuję poprawę. Po drugie przepraszam za jakość 1 i 3 części. Tak, wiem, że to jest żenada, ale nie umiałam lepiej. Miałam za długą przerwę… Po trzecie bardzo wam dziękuję, że ciągle tu zaglądacie. Jak na bloga gdzie przez taki okres czasu nie pojawiały się nowe posty to statystyki są naprawdę dobre. Dziękuję. Nie do końca wiem co teraz robić dalej. W sensie, że na blogu. Miałam plan, ale teraz nie jestem pewna. Dlatego bardzo was proszę, żebyście umieszczały swoje propozycje do dalszych losów K&Z w komentarzach. Nie poradzę sobie bez was. A zapomniałabym. Bardzo przepraszam wszystkie bloggerki, których blogi zaniedbałam. Obiecuję w najbliższym czasie to nadrobić. Nie zapomniałam o was. Ok., dzisiaj się nie rozpisuję. Kiedy następny? Naprawdę nie wiem, postaram się stworzyć coś szybciej, ale ostatnio mi to nie idzie. Za dużo się dzieje… Nieważne. To buziaki i do następnego :*
Wasza Gabi ♥♥
No witam. Długo nas nie było i musicie wiedzieć, że to moja wina. Mówiłam Gab, że współpraca ze mną wcale nie jest takim genialnym pomysłem, bo ja nie umiem trzymać terminów i nie mam czasu, no ale cóż. Bywa. Mam nadzieję, że chociaż Wam się podoba, i że nadal tu jesteście.
Vick