Dreams are renewable. No matter what our age or condition, there are still untapped possibilities within us and new beauty waiting to be born.

-Dale Turner-

poniedziałek, 25 czerwca 2012

And all I need is you

Rozdział 22




Oddychanie to takie trudne zadanie. Szczególnie gdy w gardle siedzi taka potężna frustracja. Nie miałam siły nawet płakać. Powoli zaczynało do mnie docierać co się stało. Obrazy za moimi zamkniętymi powiekami zmieniały się tak szybko, że przyprawiłyby każdego epileptyka o napad padaczki. Makabryczne migawki.

Najpierw mnie bił. Zadawał cios za ciosem i sprawiało mu to widoczną przyjemność. Pławił się w moim bólu. Każdy grymas przebiegający po mojej twarzy, czy niekontrolowany, pojedynczy pisk, który mimowolnie wyrwał się z mojej piersi wywoływał w jego oczach błysk tryumfu. Szkarłatne krople krwi mające swoje źródło w okolicach łuku brwiowego mieszały się z gorzkimi łzami i lśniły w świetle księżyca. Celował nie tylko w twarz. Każda pojedyncza komórka mojego ciała została obdarzona toną jego agresji. Po pewnym czasie przestałam już czuć ten ból. Może było to spowodowane przekroczeniem pewnej granicy cierpienia, a może po prostu wszechogarniające przerażenie zadziałało jak morfina. Tak bardzo bałam się, że mnie zabije.

Moja historia nie mogła się tak skończyć. Miałam jeszcze tyle niedokończonych spraw, tylu ludzi których na mnie zależało, tyle planów... Wyrywając się i szarpiąc myślałam o Zaynie. Walczyłam przede wszystkim dla niego. Gdybym zamieszkała na cmentarzu on niebawem by do mnie dołączył. Zdawałam sobie z tego w pełni sprawę. Kiedyś,chyba po obejrzeniu jakiegoś wyciskacza łez zapytałam go co by zrobił gdybym tak jak główna bohaterka po prostu umarła. Jego odpowiedź zapadła mi głęboko w pamięci: Wróciłbym do miejsca gdzie się poznaliśmy. Każda śmierć jest lepsza niż życie bez Ciebie.

Nagle coś się zmieniło. Napastnik przestał mnie bić, choć ciągle nie puścił moich nadgarstków. Zamiast ulgi czułam jednak strach… Co miał zamiar zrobić teraz? Nie wierzyłam w to, że tak najzwyczajniej w świecie odejdzie zostawiając mnie tam w środku lasu. Spodziewam się śmierci. Byłam prawie pewna, że lada moment zobaczę światełko na końcu tunelu. Nie miałam już siły protestować. Stałam się bierna i czekałam na to co nieuniknione. Jednak moja dusza ciągle kurczowo trzymała się ciała i nie miała zamiaru ulatywać w przestworza. Podszedł do mnie i uklęknął tuż przy mojej głowie. 

- No to teraz mała czas na finał wieczoru. Wiem, że nie mogłaś się doczekać. Szczerze to ja też. - szepnął do ucha i oblizał wargi. Jego ręce niebezpiecznie zbliżyły się do mojej sukienki. Biały skrawek materiału został odrzucony na chrust. Stało się. Nigdy nie zapomnę tego obleśnego wzroku. Wielkie łapska zostawiły ogniste odciski. Ból fizyczny w porównaniu z tym był niczym. Wtedy już chciałam śmierci. Gdzieś miałam jak wiele osób skrzywdziłoby moje odejście. Błagałam go żeby mnie zabił. Odpowiedział, że nie zasługuję na śmierć. Na odchodne rzucił słowa, których najprawdopodobniej nigdy nie zrozumiem: Jesteście dziwkami. Wszystkie, każda jedna. Niektóre z was to odkryły, a innym trzeba to uświadomić. Jeszcze kiedyś mi podziękujesz. I niezła z Ciebie laska, dziewczynko. Szkoda, że taka oporna.

Potem odszedł. Zostałam sama w tym wielkim lesie. Nie czułam. Wpadłam w sidła otępienia, które stało się moim wybawieniem. Związały moje ciało niewidzialnymi, grubymi liniami, a na twarz wylały grubą warstwę gipsu. Jak szmaciana lalka bez życia. Psychika umarła.Ciało było tego bliskie. Nieprzenikniona ciemność wdarła się do umysłu i zabrała mi resztki kontroli nad własnymi ruchami. Nie wiedziałam czy to kostucha osobiście się po mnie wybrała, czy może organizm po prostu już nie wyrobił i się zbuntował. Faktem jednak było, że całkowicie straciłam kontakt ze światem, pogrążając się w swojej prywatnej otchłani.
***


  Spojrzałem na jej kruchą, bladą postać bezwładnie spoczywającą na twardym, szpitalnym łóżku. Obraz całkowitej niewinności zakłócała jedynie czerwona szrama ciągnąca się przez całą długość alabastrowego policzka. Po mojej twarzy stoczyła się pojedyncza łza, która po chwili spoczęła na naszych złączonych dłoniach. Wszystko było takie nierzeczywiste, takie surrealistyczne. Nie mogłem uwierzyć jak ktokolwiek mógł tak brutalnie potraktować kogoś tak kruchego. Dlaczego ona? Czym sobie na to zasłużyła? Była dobra, wrażliwa… miała wady, ale któż ich nie ma? Człowiek niemający żadnej skazy nie posiadałby również przyjaciół, których Klarze nie brakowało. Przyciągała ludzi niczym odosobnione światełko przyciąga ćmy w środku nocy. 
Była w śpiączce już ósmy dzień. Lekarze chcieli ją wybudzić, ale jej ciało broniło się przed tym, jakby nie chcąc wrócić do rzeczywistości przepełnionej wspomnieniami tego, co stało się w lesie. Jakby nadal przepełniał ją strach… 
 Ja też się bałem. Przerażało mnie świadomość, że już mogę jej nie odzyskać. Tak bardzo chciałbym cofnąć czas, naprawić wszystko, nie dopuścić do jej wyjazdu z Londynu… Ale niestety nie mogłem nic z tym zrobić, nie mogłem niczego zmienić. Dopóki ludzie istnieć będą, będą i błędy. 
 Przepełniające mnie bezsilność i ból rozpraszało tylko jedno uczucie: wściekłość. Lekarz powiedział mi, że Klara została brutalnie pobita, a potem…zgwałcona. Miałem ochotę znaleźć jej oprawcę i zadać mu ból, udowodnić, że nie pozostanie bezkarny. Ale on zniknął. Jedyna osoba, która mogła wprowadzić jakikolwiek postępy do śledztwa stała teraz na krawędzi życia i śmierci. Jeden niewłaściwy ruch i już nigdy nie usłyszę jej melodyjnego śmiechu wypełniającego pustkę mojej egzystencji i nadającego kolorów bezbarwnej rzeczywistości. Jeden nieostrożny krok i zginiemy oboje. 
Nagle poczułem na ramieniu czyjąś ciepłą dłoń., której dotyk dodawał otuchy. Wzdrygnąłem się i spojrzałem w górę. To był Liam.
- Zayn, idź do domu babci Klary, odpocznij. Ja z nią posiedzę – powiedział cicho, patrząc na mnie swoimi czekoladowymi oczami przepełnionymi współczuciem.
- Nie zostawię jej – powiedział twardo, przesuwając wzrokiem po wymizerowanej twarzy mojej dziewczyny. Ten widok napełniał mnie bólem.
- Siedzisz tu od samego początku, a ona nawet nie zdaje sobie sprawy z Twojej obecności. Nie wmówisz mi, że wysypiasz się na tym niewygodnym, szpitalnym krzesełku. - Chciałem mu powiedzieć, że to nieważne, bo jej nie zostawię, ale nie pozwolił mi dojść do głosu – Przydasz jej się bardziej, jeśli będziesz wypoczęty. Ona będzie potrzebowała całej twojej siły i wsparcia, gdy się obudzi. Zrób to dla niej.
Zawahałem się. Nie chciałem opuścić Klary, ale wiedziałem, że Liam ma racje.
- Liam, ja nie mogę jej zostawić. Zrozum.
- Rozumiem – powiedział siadając obok mnie. – Mimo, że nie byłem nigdy tak naprawdę zakochany to rozumiem. Widzę jak na nią patrzysz, jak reagujesz na jej obecność, jak bardzo wpłynął na Ciebie jej wypadek. Ale musisz też pamiętać o sobie. Musisz wziąć się w garść, bo Zayn który siedzi teraz koło mnie nie będzie wstanie pomóc Klarze.
- Liam, ale ja nie mogę jej teraz zostawić. Nie potrafię. Boję się, że jeśli choć na chwilę stracę ją z oczu to ona zniknie i zostawi mnie samego. Tym razem na zawsze – wyszeptałem, patrząc na delikatne, posiniaczone oblicze Klary, doszukując się jakiejkolwiek oznaki, że jej stan uległ zmianie. Jednak wszystko była takie same. Prze miniony tydzień tylko rana na policzku zaczęła się zabliźniać a siniaki zaczęły przypierać śliwkowego odcieniu, poza tym dziewczyna wyglądała dokładnie tak samo.
- Zadzwoń jak się obudzi – powiedział zrezygnowany Liam wychodząc z sali. 
 Znowu zostałem z nią sam, chociaż nie całkowicie. Nad nami wisiała groźba śmierci, coś z czym nie potrafiłem walczyć. Zakapturzona, wychudzona postać stojąca w rogu sali ze srebrną, odbijającą światło kosą, tylko czekająca na swoją kolej. Czekając na moment, w którym będzie mogła odebrać mi moją ukochaną. 
- Wiem, że mnie teraz prawdopodobnie nie słyszysz, ale… chcę żebyś wiedziała, że żałuję. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo. To przeze mnie tu leżysz. Gdybym wcześniej zauważył, że nasza więź zaczyna się rozpadać, nie byłoby nas tutaj. Cholera. Obiecałem Ci, że Cię nie zranię, że zawsze będę, że nic nas nie rozdzieli, i co zrobiłem? Pozwoliłem Ci odejść. Zachowałem się jak dupek – szybko wyrzucałem z siebie słowa przepełnione bólem i frustracją. - Nasz związek był niczym roślina. Niepielęgnowany kwiat zaczął usychać z niezauważalnej tęsknoty i obumierać z braku nieodzownej do życia miłości. Spieprzyłem – powiedziałem udręczonym głosem. Jak ja mogłem dopuścić do tego, że moja ukochana walczy teraz o życie?! Spojrzałem na jej zroszoną potem, naznaczoną różową blizną twarz. Piętno tamtego faceta już zawsze będzie ją znaczyło. – Cholera! – krzyknąłem, gwałtownie wstając z krzesła i zaczynając nerwowo krążyć po małym pomieszczeniu. Czułem się jak zwierzę zamknięte w klatce. Ciężką, przepełnioną bólem ciszę zakłócało jedynie miarowe buczenie neonowych żarówek. – Kocham Cię, rozumiesz?! Nie możesz mnie zostawić! – mój szloch tylko spotęgował siłę słów. – Bez Ciebie nie dam rady – dokończyłem cicho, znowu siadając na niewygodnym krzesełku przy łóżku Klary. Wpatrywałem się w moje buty, na które spływały krople łez błyszczące w świetle szpitalnych żarówek. 
Nagle poczułem na dłoni czyjąś ciepłą, delikatną dłoń. Dotyk niósł ukojenie i nadzieję na lepsze jutro. Podniosłem błyskawicznie głowę, napotykając wpatrzone we mnie niebieskie, hipnotyzujące oczy. Serce szamotało mi się w piersi niczym koliber zamknięty w klatce. Klara odzyskała przytomność.

***
Nurkowaliście kiedyś w basenie i sprawdzaliście ile wytrzymacie? Pamiętacie dźwięki jakie docierały wtedy do waszych uszu?  Niby coś tam słyszeliście, lecz było to takie niewyraźne, nierzeczywiste. Jakby pochodziło z innego wymiaru i nie potrafiliście odczytać sensu tych słów.
Ze mną działo się dokładnie to samo z tą różnicą, że zamiast chlorowanej wody moje zmysły przytępiała lepka maź zwana poniżeniem. Wpatrywałam się w miotającego się Zayna i nic nie mogłam zrobić. Wszędzie, w każdym aspekcie naszego życia są jakieś granice. Moja granica została przekroczona. Za nią nie było już nic. Czułam się jak ostatnia szmata niewarta tego by dalej żyć. Fakt, że tego nie chicałam, że się broniłam jak mogłam, nie miał teraz najmniejszego znaczenia. Co się stało to się nie odstanie. Moja godność uległa destrukcji i dematerializacji. Zabrał ją ze sobą.
 Za tak szczelną, odgrodzoną od świata kopułą powinnam czuć się bezpieczna. W moim własnym świecie, gdzie sama rozdaję karty nikt mnie nie skrzywdzi. Jestem tu sama. Mimo to ogromne przerażenie biegało po całym moim ciele grając w berka ze wstydem.
Obok nich znajdował się także wstręt. Brzydziłam się samej siebie. Cieszyłam się, że nie ma tu luster. Na sam widok mojej twarzy na pewno chciałabym uciec. I nie chodziło tu wcale o te siniaki, czy blizny, których na pewno było nie mało. Nienawidzilam siebie za to co się stało. To była moja wina. To ja wyjechałam z Londynu, a potem szwędałam się w nocy po pustym lesie. Zasłużyłam sobie na to.
Nagle Zayn zauważył, że się wybudziłam i do mnie podszedł. Chwyciłam go podświadomie za rękę. Najpierw się przestraszyłam. Ciepło jego dłoni wywołało u mnie kolejny atak paniki. Chciałam się wyrwać, ale on spojrzał na mnie tym troskliwym wzrokiem. Ufałam mu. Wtuliłam się mocno w jego ramię, jakby była to najbezpieczniejsza kryjówka. Nora dla postrzelonego zająca. Dalej nie byłam w stanie nic powiedzieć. On też milczał. Wiedział, że potrzebna mi cisza i spokój.
Nie wiem jak długo tak po prostu leżeliśmy. Może godzinę, może dwie, pięć… W końcu przerwałam tą niemal naturalną ciszę dziwiąc się, że coś takiego jak dźwięki jeszcze istnieje.
- Przepraszam – cicho wyszeptałam. Słysząc mój głos lekko drgnął i się podniósł. Delikatnie chwycił mnie za ramiona i spojrzał głęboko w oczy. Na jego twarzy widać było tyle troski, zmartwienia, bólu, które usilnie próbował ukryć.
- To nie jest Twoja wina. Zapamiętaj to i nigdy więcej nie mów takich bzdur. To ja Cię nie obroniłem. Pozwoliłem żeby ktoś Cię skrzywdził. Powinienem być przy Tobie i Cię chronić przed całym złem tego świata. A ja zamiast coś zrobić siedziałem w Londynie i się nad sobą użalałem. Ale teraz wszystko się zmieni. Zaopiekuję się Tobą i razem z tego wyjdziemy, rozumiesz? Nikt, nigdy Cię już nie zrani. Nie dopuszczę do tego.  – dawno nie słyszałam, żeby chłopak był aż taki stanowczy. Każde jego słowo było szczere i prawdziwe. Pozwolił mi uwierzyć, że kiedyś wsyzstko wróci do normy.
 Powinnam kazać mu się wynosić. Odrzucić, dla jego własnego dobra. Zdawalam sobie sprawę z tego, że najbliższe miesiące na pewno nie będą łatwe. Lecz znowu byłam egoistką. Nie przetrwałabym bez niego. Był powodem, dla którego się nie poddałam. Jedynym budowniczym, który mógł odbudować moją zrujnowaną psychikę.
- Jeśli odejdziesz to zrozumiem – mimo że wiedziałam, że przy mnie zostanie, chciałam, żeby miał wyjście. Żeby nie był ze mną z poczucia obowiązku,, czy też winy. Chciałam dobrze, a znowu zawaliłam. Kolejny piorun udręki przeszył jego twarz.
- Nigdy więcej tak nie mów – podkreślił każde słowo i znowu mocno mnie przytulił tworząc tarczę przed demonami piekielnej nocy.
 ------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej kochani. Najpierw chciałam was przeprosić, że tak dawno nie było nowego rozdziału. Złożyło się na to wiele czynników w które nie będę was zagłębiała. W każdym razie proszę o wybaczenie i obiecuję poprawę. Po drugie przepraszam za jakość 1 i 3 części. Tak, wiem, że to jest żenada, ale nie umiałam lepiej. Miałam za długą przerwę… Po trzecie bardzo wam dziękuję, że ciągle tu zaglądacie. Jak na bloga gdzie przez taki okres czasu nie pojawiały się nowe posty to statystyki są naprawdę dobre. Dziękuję. Nie do końca wiem co teraz robić dalej. W sensie, że na blogu. Miałam plan, ale teraz nie jestem pewna. Dlatego bardzo was proszę, żebyście umieszczały swoje propozycje do dalszych losów K&Z w komentarzach. Nie poradzę sobie bez was. A zapomniałabym. Bardzo przepraszam wszystkie bloggerki, których blogi zaniedbałam. Obiecuję w najbliższym czasie to nadrobić. Nie zapomniałam o was. Ok., dzisiaj się nie rozpisuję. Kiedy następny? Naprawdę nie wiem, postaram się stworzyć coś szybciej, ale ostatnio  mi to nie idzie. Za dużo się dzieje… Nieważne. To buziaki i do następnego :*
Wasza Gabi ♥♥

No witam. Długo nas nie było i musicie wiedzieć, że to moja wina. Mówiłam Gab, że współpraca ze mną wcale nie jest takim genialnym pomysłem, bo ja nie umiem trzymać terminów i nie mam czasu, no ale cóż. Bywa. Mam nadzieję, że chociaż Wam się podoba, i że nadal tu jesteście.
Vick

środa, 6 czerwca 2012

If only I knew what I know today...

Rozdział 21


Ogródek mojej babci był chyba najbardziej zadbanym miejscem jakie w życiu widziałam. Idealnie równe rabatki kolorowych kwiatków miały w sobie niebywały urok, a sad, który rozprzestrzeniał się za nimi przypominał smaki z dzieciństwa. Spędziłam w tym miejscu już tydzień. W tym kraju, w tej miejscowości, w tym ogrodzie, na tej ławce. Dzień w dzień siadałam właśnie w tamtym magicznym przez swoją zwyczajność miejscu i próbowałam ułożyć sobie wszystko w głowie. Zrozumiałam, że przez ten ciągły brak czasu żyłam z dnia na dzień. Nie zastanawiając się nad przyszłością i teraźniejszością. Potrzebowałam czasu, żeby sobie wszystko od nowa uporządkować. Powyrzucać wszystko z szafek w mojej głowie i powkładać do nich tylko to, co potrzebne. To wszystko nie było takie łatwe jak by się mogło wydawać. Tak, wiem, że na świecie są większe problemy: bieda, głód, choroba…
 Byłam w tym momencie egoistką i otwarcie się do tego przyznaję. Ale chyba każdy z nas nim przynajmniej po części jest. To już nasza ludzka natura. Więc zamiast pomagać sierotom rozważałam całe swoje życie. A właściwie powinnam napisać całe swoje nowe życie. Bo odkąd poznałam Zayna wszystko się zmieniło. Stałam się innym człowiekiem. Nie mówię, że lepszym, ale też nie gorszym. Innym. Przed przyjazdem do Londynu byłam bardzo wyalienowana. Typowa samotniczka z niewielką grupką znajomych na pokaz. Zamknięta w czterech ścianach swojego pokoju z książką lub szkicownikiem. Czemu tak było? Nie wiem. Po prostu nie umiałam się dogadać z otaczającymi ludźmi. Od jednych czułam się lepsza, od drugich gorsza… Znalezienie z nimi wspólnego języka było dla mnie wyczynem równym trudnością ze zdobyciem Mont Blanc.
Wyjeżdżając miałam zamiar zacząć życie od nowa. Podjąć próbę otworzenia się na otoczenie i pokazania swojej prawdziwej twarzy, którą znali tylko nieliczni. I na początku się udało. Nie mówię, że od razu stałam się duszą towarzystwa, lecz pierwszy raz w swoim kilkunastoletnim życiu odniosłam wrażenie, że jestem coś znaczącym elementem społeczeństwa. Ludzie mnie słuchali i rozumieli. Nie musiałam się już obawiać krzywych spojrzeń niezrozumienia. Ci ludzie naprawdę mnie pokochali ze wzajemnością. I wtedy właśnie na mojej drodze pojawił się Zayn. Spadł z nieba wywołując zawirowania w głowie i szybsze bicie serca. Chwycił mnie za rękę i błyskawicznie wciągnął na swój rollercoaster. Wylądowałam w innym wymiarze. Z dala od moich przyjaciół. Znowu przestałam być Klarą Brown. Stałam się dziewczyną Zayna Malika. I mimo że praktycznie od początku wiedziałam w co się pakuję, jakie to niesie ze sobą konsekwencję, to ciągle miałam jeszcze nadzieję, że nie będzie tak źle. Przecież przez ten świat przewinęły się tysiące celebrytów i duża część z nich wcale nie była singlami. Widocznie u nas było inaczej. Tak bardzo potrzebowałam czasem chwili zainteresowania, na którą nie mogłam liczyć. Chciałam być ważna. Żeby mnie ktoś pochwalił, chciał  ze mną dłużej porozmawiać, zapytał mnie o zdanie. Nienawidziłam tej ignorancji z jaką się do mnie odnoszono. Nawet gdy wychodziliśmy razem na jakiś bankiet czy inną imprezę dla wybranych, bogate szychy mówiły Zaynowi – No bracie, muszę ci powiedzieć, że Twoja towarzyszka wygląda dziś nieziemsko. Do mnie bezpośrednio zwracano się sporadycznie.  Nie mogłam go o nic obwiniać. To nie była przecież jego wina, że odbierano mnie tak, a nie inaczej. Jednak, mimo że nigdy nie byłam osobą, która za wszelką cenę chce być w centrum uwagi, takie wieczne stanie w cieniu też mi nie odpowiadało.
Ale był to tylko jeden czynnik, który wpłynął na nasze wypalenie. Bo poza problemami dotyczącymi popularności Zayna,  było jeszcze coś zwyczajnego. Rutyna. Mały, przebiegły wąż wkradający się, prędzej czy później atakuje każdy związek. Zapominamy o pocałunku na pożegnanie, a magiczny błysk w oku, który nas odróżniał od masy szarych twarzy, zanika. I choć dalej kochałam Zayna tak samo mocno jak on mnie to powoli zaczęliśmy się męczyć. Chyba nasza miłość była za duża, a wyobrażenia za wymagające. Chciałam odejść. Tak wiele razy pakowałam swoje walizki i się wyprowadzałam, tylko po to, żeby potem wracać z podkulonym ogonem i prosić o kolejną szansę. Etap kiedy było różowo dawno już był za nami. Utknęliśmy w jakiejś chorej czasoprzestrzeni. Powrót. Dwa miłe dni. Irytacja i tłumiona złość. Wybuch. Wyprowadzka. Powrót. Można by teraz zapytać dlaczego nie odeszłam na stałe, skoro tak źle mi było? Odpowiedź jest prosta, wręcz banalna. Kochałam go. I jakkolwiek nie mogłam powiedzieć, że jestem z nim najszczęśliwsza na świecie, to bez niego nie byłabym wcale. Już dawno temu złożyliśmy sobie niewypowiedzianą przysięgę – i że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Staliśmy się nierozerwalną całością, która nie istniała osobno. Jak kawałki puzzli, które są zbędne bez reszty. Nie tworzą niczego sensownego.
Łzy kolejny raz poleciały po mojej twarzy. Zauważyłam je dopiero po chwili, tak bardzo przyzwyczajona do nich byłam. Usilnie szukałam rozwiązania, lecz nic mądrego nie przychodziło mi do głowy. W ostatnim czasie chyba obydwoje rozglądaliśmy się za odpowiedzą na to pytanie. Rozpaczliwie pragnęliśmy odzyskać nasze utracone szczęście, radość, spontaniczność i płomień. Ludzie nie łakną miłości dopóki nie wpadną w jej słodko-gorzkie sidła. Dzieci w Australii nie marzą o przejażdżce na wielbłądzie, a afrykańskie pary nie wyczekują jesiennego tańca kolorowych liści. Jednak gdy już się tego zasmakuje jest za późno na ratunek. Człowiek wpada w pajęczynę miliona uczuć. Bo miłość nigdy nie przychodzi sama. Zawsze towarzyszy jej gama różnobarwnych, skrajnych emocji. Emocji które jednocześnie niszczą i budują człowieka. Wyrywają go ze starej skóry dziecka i na zmianę kopią i głaszczą, aby nadać mu dojrzałości. Jest to jeden z najbardziej skomplikowanych procesów w przyrodzie. Najboleśniejszy i najbardziej pożądany.
Obok tego wszystkiego gryzło mnie jeszcze jedno stworzonko, zwane poczuciem winy. Wbijało swoje ostre ząbki w moją duszę i wtłaczało do niej cierpki jad. Nie powinnam była tak wyjeżdżać. Jakkolwiek źle między nami było najpierw mogłam z nim porozmawiać. Tak szczerze, od serca, bez owijania w bawełnę. Od razu sięgnęłam po ostateczne wyjście. Na miejscu Zayna nie wybaczyłabym sobie tak łatwo. Lecz on zawsze był dla mnie wyrozumiały. Wiedział, że taki mam charakter i go akceptował. A przede wszystkim bardzo mnie kochał. Cokolwiek by się nie stało, miałam pewność, że nigdy mnie nie odrzuci. Zawsze otoczy swoim czułym ramieniem i szepnie, że cieszy się z mojego powrotu, że tęsknił. Wolałam nie myśleć o tym, co przeżywa teraz. Znowu go zraniłam. Wbiłam trzonek prosto w serce i przekręciłam parę razy, to w prawo, to w lewo. Tęsknił za mną i ja za nim też. Więc po co się tak krzywdzić? Jaki to ma sens?
Wyjęłam z tylniej kieszeni starą Nokię, pożyczoną od babci i wybrałam zagraniczny numer telefonu.
- Halo, Liam, to ja. Chciałam Cię tylko zapytać czy w domu wszystko w porządku. Jak on się czuje? Jest bardzo wściekły? – musiałam się dowiedzieć jak sobie radzą. Nie mogłam zadzwonić do Zayna, bo to by się mogło źle skończyć. Martwiłam się o niego. Zrozumiałam jak wielką egoistką byłam. Nie chciałam go idealizować, bo zaistniała sytuacja była naszą wspólną winą, lecz nie powinnam była uciekać. W związku chodzi o to, żeby się nawzajem wspierać i ze sobą rozmawiać. Słowa babci naprawdę wiele mi uświadomiły. Otworzyły oczy i pokazały zupełnie inny punkt widzenia. Miłość to nie jest bajka. W niczym nie przypomina ona uczucia które połączyło Kena z Barbie, czy księcia z Kopciuszkiem. Na każdym kroku jest pełno przeciwności, prób, barier i chaszczy. Do końca wytrwają tylko najsilniejsi. Nic nie może być idealne. Czyste, krystaliczne i bezproblemowe. Trzeba się przewracać i podnosić, żeby wiedzieć, że ma się siłę. Siłę do walki z codziennością.
- Boże, kobieto, Ty wiesz jak my się o Ciebie martwiliśmy?! Gdzie Ty do cholery jesteś? Przeszukaliśmy cały Londyn, a Harry pojechał nawet do Kate. Wracaj natychmiast do domu. Zayn wariuje. Najpierw miotał się po całym domu i niszczył wszystko na swojej drodze. Wazony, talerze, meble – wszystko jest w ruinie. A potem… potem zapadł w jakiś letarg. Nic nie je, nie pije, nie odzywa się. Tylko leży z kamienną miną. Nie jesteśmy w stanie do niego dotrzeć. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby aż tak bardzo cierpiał. Co Ty wyrabiasz, co?!  Chcę Cię tu jeszcze dzisiaj widzieć. Wszystko sobie wyjaśnicie, porozmawiacie. Ale wróć do domu. –chyba jeszcze nigdy nie słyszałam Liama takiego roztrzęsionego. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Najchętniej od razu bym się spakowała i wsiadła w pierwszy samolot, ale nie mogłam zostawić tak tu babci samej. Nagle jednak w mojej głowie pojawił się pomysł, którym natychmiast podzieliłam się z chłopakiem. 
- Liam, przyjedźcie tu proszę. – cicho załkałam. - Przepraszam, nie powinnam wyjeżdżać, ale to wszystko mnie przygniotło. Nie miałam siły. I jeszcze jak wrócił do tego domu taki zalany, to to była ostatnia kropla w czarze goryczy. Myślałam, że sobie to wszystko tu na spokojnie przemyślę, ale nie umiem. Potrzebuję was. Potrzebuję Zayna. – taka była właśnie prawda. Mimo tych ciągłych kłótni, sprzeczek, pretensji i żalu to ciągle go potrzebowałam. Bardziej niż tlenu, wody, czy snu.
- Dobrze, już dobrze mała. Tylko mi tu nie płacz. – brzmiał już o wiele łagodniej, choć był tak samo jak my wszyscy wykończony tą sytuacją. Musiał żyć w domu przepełnionym ciężką jak ołów atmosferą i nic nie mógł na to poradzić. Nie protestował, by nie przysparzać nam jeszcze więcej zmartwień. A może właśnie powinien. Może wtedy byśmy się otrząsnęli. – A teraz mi wreszcie powiedz gdzie się podziewasz. Będziemy tam najszybciej jak się da. – podałam mu dokładny adres i się rozłączyłam. Nie wiedziałam czy to słuszna decyzja. Kłamstwem byłoby powiedzenie, że zrobiłam tak z głębokiego przekonania, że to najlepsze rozwiązanie.  Po prostu się złamałam. Nie umiałam bez nich wytrzymać.
 Przed ich przyjazdem postanowiłam się przejść na pierwszy a zarazem ostatni samotny spacer. Wiedziałam, że gdy już tu będą względny spokój i harmonia znikną na dobre i nie będę mogła liczyć na chwilę sam na sam ze sobą. Poszłam prosto przed siebie. Nawet nie zauważyłam kiedy otoczył mnie tłum sosen i świerków. Ponure drzewa grały upiorną pieśń na strunach  wiatru, a drobne krople deszczu mu wtórowały. Gdzieś w oddali dało się słyszeć ostrzegawcze pohukiwanie sów i wycie wilków. Podskórnie czułam, że powinnam wracać do domu, lecz tego nie zrobiłam. Okrągła tarcza księżyca zahipnotyzowała mnie swoim blaskiem i prowadziła w głąb tej krainy mroku. Myśli niczym żelazna kurtyna przysłoniły mi oczy na tyle szczelnie, że po chwili nie wiedziałam już gdzie jestem. Najważniejsze było teraz zachować spokój. Przecież na pewno jeśli nawet sama nie wyjdę to ktoś mnie znajdzie. Trzeba to tylko przeczekać.
 Nagle usłyszałam głośny trzask. Łamanie gałęzi rodem z horroru. Ciemny kontur, który pojawił się gdzieś między drzewami zbliżał się coraz bardziej. Instynktownie zaczęłam uciekać. Udawany spokój całkowicie ustąpił miejsca niekontrolowanej panice. Kompletnie nie wiedziałam co się dzieje. Musiałam biec. Gonił mnie. Jego ciężkie kroki dudniły w mojej głowie powodując jeszcze większą histerię. Błyskawicznie obróciłam się za siebie, by dowiedzieć się kim mój napastnik jest. Wykorzystał ten moment nieuwagi. Przeszywający ból obiegł całą moją rękę. Ogromne łapska trzymały mnie za ramiona krępując każdy ruch. Krzyczałam, kopałam, plułam, wyrywałam się i gryzłam, lecz nie przynosiło to żadnych rezultatów. Nigdy nie zapomnę tego kpiącego wzroku i obleśnego uśmiechu. Spocona, świńska twarz wpatrywała się we mnie jednocześnie z pogardą i rozbawieniem.
- Uspokój się, mała dziwko. Mam już dość tej zabawy. Prawie mi Cię szkoda, wiesz? Ale nie nabiorę się na tę Twoją niewinność. Nie jestem już takim głupcem. Zasłużyłaś sobie. Wy wszystkie sobie zasłużyłyście. – wysyczał z furią. O co chodziło? Przecież ja go nawet nie znałam. Lecz wdawanie się w dyskusję na pewno nie polepszyłoby sytuacji. Wręcz przeciwnie.
Uderzył mnie z całej siły w policzek. Niczym bezwładna marionetka poleciałam na chrust. Jeszcze nigdy nie byłam taka bezbronna. Taka słaba. Wąska, jeszcze ciepła, czerwona strużka zaczęła spływać po mojej twarzy tworząc pierwszą plamę na mojej białej sukience. Pierwszą, lecz na pewno nie ostatnią. Był dla mnie za silny i przepełniony zbyt dużą nienawiścią. Nic nie było w stanie go powstrzymać. 

***

Moja rzeczywistość składała się jedynie z bólu i tęsknoty przeplatanych z pustką. Nic się nie liczyło. Całymi dniami siedziałem w pokoju, odcięty od wszystkich. Towarzyszyła mi jedynie muzyka leczącą poszarpane serce i dym papierosowy, który sprawiał, że ból stawał się lżejszy. Powiedzenie, że czas leczy rany, nie jest nic warte. Przez ten tydzień intensywność bólu się nie zmieniła, po prostu zacząłem się do niego przyzwyczajać. A do cierpienia dołączała tęsknota, która  przepełniała każdą komórkę mojego ciała. Nie niszczył mnie brak Klary, bo gdy odeszła po raz pierwszy jakoś przetrwałem. Niszczyły mnie blizny po szczęściu, które nagle gdzieś zniknęło. Wszystko co mnie otaczało w jakiś sposób mi ją przypominało. Poduszka, nadal przesączona jej cudownym zapachem. Turkusowa bluzka, którą w pośpiechu zostawiła w łazience, a której nie potrafiłem się pozbyć. Te wszystkie drobne rzeczy raniły, nie miałem jednak serca się ich pozbawić. Być może jestem masochistą, ale myślę, że ból jest lepszy od całkowitego otępienia. Poza tym… tylko wspomnienia jakoś trzymały mnie przy życiu. Wspomnienia i wiara w to, że jeszcze odzyskam moje szczęście. 
 Minął już tydzień. Długi, bezbarwny i naznaczony wszechobecnym bólem tydzień. Najgorszy tydzień moje życia. Przez ten cały czas siedzę w moim pokoju bezproduktywnie wpatrując się w ścianę i marząc o tym, że za chwilę Klara pojawi się w drzwiach naszej sypialni, jak to miała robić w zwyczaju, gdy zamykały się w sobie i cierpiałem. Czekałem aż wejdzie, przytuli mnie i pomoże zmierzyć mi się ze światem. Ale ona się nie pojawiała. Czekałem, chociaż wiedziałem, że to nie ma żadnego sensu, bo ona nie wróci. A to wszystko przeze mnie. 
Na samym początku chłopacy próbowali mnie pocieszyć, ale teraz dali sobie spokój. Nawet Liam. Poddali się wiedząc, że to i tak nie ma sensu. Gdy tylko zaczynali temat całkowicie się wyłączałem. Nie chciałem ich słuchać. Nie chciałem o tym rozmawiać. Jedyną osobą, którą chciałem teraz widzieć była Klara, ale ona przecież wyjechała. Z mojej winy. 
Nie wiem co mam robić. Kiedy Klara była przy mnie nie zdawałem sobie sprawy, że jest tak ważną częścią mojej rzeczywistości, że stała się sensem mojej egzystencji. Bez niej się zgubiłem, a cały mój świat stracił wszystkie swoje kolory. Zewsząd otacza mnie przytłaczając pustka, której nawet moi przyjaciele nie potrafią rozproszyć. 
 Czuję się trochę jakby miał deja vu. Już kiedyś ją przecież straciłem. Ale wtedy mniej bolało. Ostatnim razem nie wiedziałem jeszcze tak naprawdę jak to jest ją mieć. 

Na okrągło odsłuchuję wiadomość, którą nagrała mi Klara. Wsłuchuję się w jej przepełniony bólem głos i myślę o tym, jak bardzo ją zraniłem. Karmię się każdym dźwiękiem, tylko powiększając własne cierpienie. 

 Od jej odejścia co noc dręczą mnie koszmary. Zlany potem rzucam się po łóżku, wrzeszcząc jak opętany, do momentu, w którym któryś z chłopaków mnie nie obudzi. Co mi się śni? Klara. Odchodzi, a ja mimo że biegnę nie potrafię jej dogonić. Stoję w miejscu i patrzę na jej oddalającą się sylwetkę, a moje serce pęka w drobny mak. Pochłania ją ciemność, a mnie otacza pustka. Bezkresna. Bezbarwna. Pustka, która wdziera mi się do płuc i nie pozwala mi oddychać. Pustka, która każdej nocy na nowo zabiera mi to co najbardziej kocham. 
 Pustka, która na drugie imię ma tęsknota. Własna tęsknota mnie zabija. Rozbija moją duszę na cząstki elementarne, a ja nie mam wystarczająco dużo siły, by złożyć ją z powrotem w całość. Tak bardzo chciałbym, żeby Klara tutaj była… Ale to niemożliwe, bo jej nie ma. Najgorsze w tym wszystkim jest chyba to, że uświadomiłem sobie, iż tak naprawdę zawsze tęskniłem za Klarą. Gdy jej usta łączyły się w słodkich pocałunkach z moim wargami, gdy spaliśmy, wtuleni w siebie… Tak, wtedy też za nią tęskniłem, bo już wtedy, gdzieś tam, zagubiliśmy siebie. Pomimo, że była obok mnie, tęskniłem, bo powoli traciliśmy siebie w naszym ‘byciu razem’. Nigdy nie chciałem jednak, żeby odchodziła. Za każdym razem, gdy coś zepsułem, modliłem się w duchu, żeby została, naiwnie wierząc, że wszystko samo się jakoś ułoży. I w końcu ona odeszła. Choć właściwie to odchodziła wiele razy, a ja za każdym razem bałem się, że to już koniec. Ale wracała. W momencie, gdy traciłem nadzieję, ona ją znowu rozpalała. Gdyby nie ona nie wiedziałbym ile mam w sobie siły i ile godzin ociekających rozpaczliwym oczekiwaniem potrafię znieść. Nie wiedziałbym, że potrafię kochać kogoś tak mocno, jak pokochałem Klarę. Teraz jednak moja nadzieja powoli się wypala, a Klary nadal nie ma. A ja tak bardzo ją kocham… 
 Rozstanie wyssało ze mnie całe życie, już nawet nie mam siły na imprezowanie, które być może pomogłoby mi zapomnieć. Teraz poświęcam się tylko muzyce, a wszystko co tworzę przepełnione jest rozpaczą, smutkiem, żalem i podszyte mocnymi nićmi miłości. 

            - Stary, koniec tego użalania się nad sobą – powiedział stanowczo Liam, bez pukania wchodząc do mojego pokoju. 
- Puka się – odpowiedziałem głosem wypranym z wszelkich emocji. Nie chciałem czuć. Nie chciałem, żeby moi przyjaciele wiedzieli jak bardzo cierpię. 
- Dzwoniła Klara – powiedział Liam z szerokim uśmiechem na twarzy. 
Na początku jego słowa do mnie nie dotarły. Jak to: dzwoniła Klara? Przecież… ona mnie zostawiła. To niemożliwe. Jednak po chwili do głosu doszła nadzieja, która na nowo zapłonęła w moim sercu. 
- Jedziemy do niej jutro – ciągnął dalej Liam, a na jego twarzy malowała się coraz większa radość. – No, Malik, chyba w końcu wracasz do życia. 
- To ona jest moim życiem – wyszeptałem na tyle głośno, żeby Li mógł mnie usłyszeć. – Gdzie ona jest? 
- U babci, w Polsce. Nie chciała jeszcze zostawiać rodziny, przecież dopiero przyjechała, a więc my jedziemy do niej. Załatwiłem już wszystko z naszym menagerem. Pakuj się – powiedział klepiąc mnie lekko w ramię i wyszedł. 
Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a moje serca wypełniła radość, której nie czułem już tak długi czas. 
- Liam – zawołałem, wystawiając głowę zza drzwi. – Ja lecę dzisiaj. Nie wytrzymam do jutra. 
- Wiedziałem, że to powiesz – zaśmiał się cicho mój przyjaciel. – Lou zarezerwował Ci bilet. Twój samolot odlatuje za dwie godziny.  
~*~ 
            Szedłem polną drogą coraz bardziej zagłębiając się w dębowy las. Drzewa imponowały mi swoją wielkością i starością, swoją osobliwą magią. W Anglii niewiele jest lasów, a takie jak ten wydają się jedynie zwykłym wyobrażeniem. Polska ma w sobie magię natury, której w Wielkiej Brytanii brakuje. Tu jest bardziej dziko i naturalnie. Prawdziwiej. 

 Nie wiedziałem gdzie idę i dlaczego coraz bardziej zagłębiam się w las, chociaż dopiero nadchodzi świt, a słońce powoli prześwieca przez korony drzew. Spanikowana babcia Klary powiedziała mi, że dziewczyna wyszła pomyśleć i nie wróciła na noc, a jakiś wewnętrzny głos mówił mi, że znajdę ją właśnie tutaj.   
  Szedłem śpiesznie, chłonąc piękno i siłę dębów, uważnie rozglądając się za ukochaną. Nigdzie jej nie widziałem, ale nie traciłem nadziei. Wielkie drzewa koiły mnie swoją potęga i wydawały się przelewać na mnie ułamek swojej siły. Czułem się coraz silniejszy. Coraz pewniejszy. Zacząłem wierzyć, że wszystko się jakoś ułoży. 
  Moje serce wypełniało szczęście i oczekiwanie. Tak bardzo chciałem już trzymać Klarę w ramionach, czuć jej słodki zapach, słyszeć melodyjny śmiech, w którym się zakochałem. Chciałem ją przeprosić, powiedzieć jej jak bardzo ją kocham i jak bardzo mi jej brakowało. 

Nagle usłyszałem krótki, urywany szloch, pomieszany z jękami bólu. Przystanąłem. Do moich nozdrzy, zmieszana z zapachem lasu, doszła woń krwi. Moje serce zgubiło rytm. Tylko nie to! 

 Pobiegłem w kierunku rozpaczliwych dźwięków modląc się w duchu, żeby to nie Klara była ich źródłem. Jednak intuicja podpowiadała mi, że znam ten głos, że znam ten szloch. 
  Zauważyłem ją. Leżała w cieniu jednego z wielkich drzew. Skulona, szlochająca postać, bezgłośnie wzywająca pomocy 

- Klara? – zawołałem, a moim głosie znalazło ujście całe moje przerażenie. 
Dziewczyna tylko jęknęła głośno i podniosła głowę. Z długiego rozcięcia na jej policzku spływała krew, jej sukienka była brudna i rozdarta. 
Nie zastanawiając się co robię podbiegłem do niej i chwyciłem ją w ramiona. Była taka krucha… 
- Nie zostawiaj mnie – wyszeptała i straciła przytomność. 
Moje serce zamarło. Zadzwoniłem po pogotowie i rozszlochałem się, pozwalając znaleźć upust targającym mnie emocjom. 
Ona musiała żyć. Bez niej nie było mnie. 

-------------------------------------------------------------------------------------------
Mam wrażenie, że was zawiodłam tym rozdziałem. Ba, jestem tego pewna. Jest taki nudny, mdły… Ale musiałam dać tyle jej przemyśleń, żebyście dokładnie ją zrozumiały. Żebyście wiedziały, że to nie jest jakieś tam widzimisie zapatrzonej w siebie Klary, której poprzewracało się w główce. Pod koniec jest zapowiedź praktycznie całego tego wątku. Nic nie mówię, nic nie zdradzę, lecz obiecuję, że będzie się działo :D Co prawda ta część będzie długa, nawet bardzo, ale wraz z jej ostatnim rozdziałem nadejdzie też koniec tego bloga. To jest moja ostateczna i definitywna decyzja. Skończy się tak, że po prostu nie będzie dało się kontynuować, a po za tym czuję, że tak będzie najlepiej. Nie mogę tego ciągnąć w nieskończoność.  A szkoda, bo It’s never too late, naprawdę dużo dla mnie znaczy. Z resztą powtarzałam to wam już tyle razy, że na pewno wiecie… W każdym razie chodziło mi o to, że potem założę nowego bloga. I nie żebym nie miała własnych pomysłów (bo mam ich strasznie dużo i niektóre nawet mnie samą przerażają :p), ale jeśli macie jakieś propozycje, specjalne zamówienia, czy też życzenia co do nowej historii to piszcie mi o nich na GG (38787924), w komentarzach, lub na twitterze (@_just_Gab_) ^.^ Ok, to teraz czas na standardowy punkt programu: Dziękuję mojej najzdolniejszej współpracownicy - Vick, wspaniałej prawej ręce – Aleksji i najlepszym pod słońcem czytelniczką. Jesteście dziewczyny naprawdę wyjątkowe. Kocham was za te długie komentarze, które zostawiacie tam na dole. Bo liczy się jakość, a nie ilość. Na sam koniec chciałabym przeprosić osoby, które czytały pamiętnik mojej Melissy na Do not call me Mel. Usunęłam bloga spontanicznie, pod wpływem frustracji dotyczącej totalnego braku weny na tą opowieść. Ale tak w sumie to nie żałuję. Gdybym kontynuowała Lissę… ona byłaby zła, pisana na siłę. Wiem, że zawiodłam i mam nadzieję, że nie będziecie się na mnie za długo gniewały. Po prostu gdy pisanie staje się przykrym obowiązkiem i  kłopotem to przestaje mieć sens. A tak właśnie stało się z Mel. Na sam koniec chciałam was bardzo poprosić o komentarze. Zajmuje wam to 5 minut, a dla mnie znaczy niewyobrażalnie dużo. Nic nie napędza do pracy tak jak te wasze słowa. Wena nie przychodzi sama. To wy mi ją przynosicie. I tak naprawdę to nie ode mnie zależy kiedy będzie nowy rozdział, tylko od was. Nie będę szantażowała was, że czekam do X  komentarzy, bo inaczej nie dodam niczego. Nie będę, bo to nie ma sensu. Ale chcę wam tylko uzmysłowić tą zależność: dużo komentarzy = dużo natchnienia = szybszy rozdział. A jak to do was nie przemawia, to może po prostu napiszecie tam jedną kropkę w ramach prezentu  :D Liczba przekraczająca 10 sprawiłaby, że byłyby to jeden z najlepszych urodzin w moim życiu. Ok., kończę, bo nie zostanie ani trochę miejsca dla Vick. Do napisania, miśki.
Wasza Gabi ♥♥

Witam państwa. Powiem Wam, że podoba mi się moja część, co jest bardzo dziwne. Mało akcji, głównie przemyślenia, masło maślane, ale jednak jestem zadowolona. Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam. Mam również nadzieję, że piosenki Wam się podobają, długo ich szukałam i w końcu voilà :D Dobra, nie rozpisuję się, bo po co? Liczę na komentarze, których, nie ukrywam, jest strasznie mało. 

Vick.