Dreams are renewable. No matter what our age or condition, there are still untapped possibilities within us and new beauty waiting to be born.

-Dale Turner-

piątek, 17 sierpnia 2012

Do you hear that love?


Rozdział 26

Wiatr delikatnie uderzał w szyby okien niosąc ze sobą pobudzający zapach bryzy morskiej. Leniwie otworzyłam oczy, lecz oślepiona złotym blaskiem słońca szybko je zamknęłam. Już chciałam odwrócić się na drugi bok, kiedy poczułam na swoim policzku ciepły dotyk. Mimowolny uśmiech wypłynął na moje usta, a ciało przeszył przyjemny dreszcz. Tym razem nie miałam problemów z podniesieniem powiek. Chłopak przyglądał mi się uważnie, a gdy zauważył, że nie śpię  delikatnie pocałował. Zadziwiające, że mimo lat spędzonych razem, kłótni, kłopotów i wzajemnych pretensji on w dalszym ciągu potrafił działać na mnie tak samo jak na te mdlejące fanki. Czy nie powinnam się przyzwyczaić do blasku jego czekoladowych tęczówek, łobuzerskiego uśmiechu i tego czegoś, co czyniło go tak wyjątkowym? Czy do tego da się w ogóle przyzwyczaić? Nawet jeśli tak, to zbyt wiele razy to traciłam, by teraz nie doceniać.


- Wiesz co? Nie myślałem, że kiedykolwiek to powiem, ale Niall miał naprawdę świetny pomysł z tymi wakacjami. Spójrz tylko jak tu jest cudownie. Dawno nie byliśmy tacy szczęśliwi i beztroscy. Aż żal wracać do Londynu. Znowu się zacznie. Ja jadę w trasę, Ty idziesz na studia. Będziemy mieli jeszcze mniej czasu dla siebie. Nie chcę się z Tobą znowu mijać w drzwiach.
- Damy radę. Zdradzę Ci tajemnicę. Nie jesteś jedynym celebrytą, który ma dziewczyną. Sama znam kilka takich par i to naprawdę bardzo udane związki. Żeby nie szukać daleko spójrz tylko na Lou i Jas. Nie widzą świata poza sobą i mimo wielu zajęć ciągle mają dla siebie czas. Nam też się uda. Radziliśmy sobie z większymi trudnościami, nie uważasz? Będzie dobrze. A po za tym jak mogłabym wypuścić ze swoich rąk najbardziej pożądanego chłopaka na świecie?
- Tak, tak, nie da się ukryć, że jestem najprzystoj… Ej, patrz, ktoś tam biegnie. Jak to kolejny paparazzi to przysięgam, że pójdę po strzelbę. Skoro już muszą strzelać foty, to mogli by być subtelniejsi.
- Ooo, nie wiedziałam, że Niall zmienił zawód. A może Ty masz coś z oczkami? Nie martw się, jak wrócimy do domku to zabiorę Cię do okulisty. To naprawdę nie boli.
- Siema. Klara, jak Ty pięknie dziś wyglądasz. Masz nową bluzkę? Ach, i ten promienny uśmiech. Aż brak mi słów. No ale ja tu przyszedłem z pewną śmiertelnie poważną sprawą. Musisz uratować mi życie.- powiedział z grobową miną blondyn, który postanowił odwiedzić nas w swojej piżamie w misie. Nie czekając na pytanie o co chodzi, kontynuował swój monolog. - Bo widzisz,  ja nie mogę dłużej mieszkać z Harrym i Liamem w jednym domku. Ja wiem, że umówiliśmy się, że pary razem i single razem, ale to co tam się wyprawia przechodzi ludzkie pojęcie. Oni całkiem zwariowali. Może im jakaś ławka spadła na łeb, albo ktoś ich uderzył kotwicą. Ja tam nie wiem, ale to normalne nie jest.
- Do rzeczy Niall, do rzeczy – wtrącił zniecierpliwiony Zayn.
- A więc wyobraźcie sobie, że rano jak zawsze zszedłem sobie na dół. Ptaszki ćwierkały, słoneczko świeciło i wszystko było pięknie, ładnie. No i idę sobie tak i myślę – ciekawe co sobie zjem na śniadanko. Otwieram lodówkę, a tam… tylko jeden serek! Postanowiłem nie panikować, bo podobno tylko spokój może nas uratować. Rozejrzałem się po kuchni i w końcu zauważyłem, że na stole leży kartka. To sobie pomyślałem, że to może jakaś wiadomość dla mnie. Więc ją biorę i sobie czytam. Czytam, czytam i nie wierzę własnym oczom. Pisało tam: Kochany Niallerze. Zapomniałeś zrobić wczoraj zakupów, więc pojechaliśmy do miasta na śniadanie. Wrócimy wieczorem, żeby trochę pozwiedzać przy okazji. Buziaki XXX. Rozumiecie to? Zostawili mnie tu na pastwę losu! Umrę samotny i przede wszystkim głodny. O ja biedny, nieszczęsny, czym ja sobie na to zasłużyłem. Byłem przecież grzeczny, uśmiechałem się do ludzi i nawet przeprowadzałem staruszki przez jezdnię. I co? I zostałem bez jedzenia przez tych parszywców. Jesteś moją jedyną deską ratunku. – zakończył swoją dramatyczną opowieść i ze łzami w oczach się we mnie wpatrywał. Z boku cała sytuacja wyglądała komicznie, lecz wiedziałam, że nie on wcale nie żartuje.
- Idźcie na taras, a ja zrobię kanapki. Już dobrze, kochany. Uspokój się, a z nimi poważnie pogadam jak wrócą – uspokoiłam roztrzęsionego chłopaka i udałam się do kuchni.



Po kilku minutach wybawienie głodomora było gotowe. Na palcach zakradłam się do ławki na której siedzieli, kiedy usłyszałam strzępek ich rozmowy.
- Jesteś pewien, że jest gotowa? To poważna decyzja, a nie takie hop siup, bez konsekwencji. Nie wolno się z tym spieszyć. – Niall wyglądał na zatroskanego i podekscytowanego jednocześnie.
- Czekałem na to trzy lata. Trzy lata wyobrażałem sobie ten dzień. Niczego bardziej nie chcę i mam nadzieję, że ona też. Ooo, kochanie, już jesteś Mmmm, jakie pyszne kanapki. Szczęściarz ze mnie. Ale skoro zrobiłaś śniadanie, to ja zrobię kolację, ok? Może nie spalę kuchni, a nawet jeśli, to jutro przecież jedziemy do domu.



Tak, dom. Jedno słowo, a tak wiele znaczeń. Budynek mieszkalny. Otaczający ludzie. Rodzina. Ulubiony fotel i kapcie w kotki. Piękny ogród z tulipanami oraz pobliski sklepik z zawsze ciepłymi bułeczkami. Jedyne miejsce gdzie moje życie mogło wrócić do normy. Mieszkając najpierw w zimnej, bezosobowej sali szpitalnej, a potem w ładnym, lecz cudzym domku zaczęłam doceniać te drobne detale czyniące moje mieszkanie moim. Brakowało mi drewnianej kolekcji kotów, miękkiej satynowej pościeli, kompletu talerzy z chińskiej porcelany, który wypatrzyłam na pchlim targu, czy dębowego stołu zrobionego specjalnie dla nas przez kuzyna Zayna. Nareszcie do tego wracałam.
Po śniadaniu chłopcy oznajmili, że muszą coś pilnie załatwić i nie wiedzą kiedy wrócą. Gdy tylko opuścili chatkę chwyciłam za szkicownik i jak na skrzydłach popędziłam na plażę. Potrzeba stworzenia nowego rysunku już od dawna we mnie tkwiła. Pomysł, który wziął się ni stąd ni zowąd natarczywie domagał się uwolnienia na światło dzienne. Jednak tworzenie czegokolwiek między biegającym po całym domu Louisem i krzyczącym na niego Liamem było raczej niewykonalne, a nie chciałam uciekać do swojej samotni, czym sprawiłabym przykrość Zaynowi. Teraz wreszcie mogłam uciec by oddać kartce papieru kawałek swojego serca.



Jest na tym świecie kilka elementów bez których człowiek nie może czuć się w pełni szczęśliwy. Jednym z nich jest samospełnienie. Każdy potrzebuje jakiejś pasji, czy hobby, czegoś co wywołuje w nim zadowolenie z własnej osoby. Jedni śpiewają, drudzy tańczą, trzeci piszą, a jeszcze inni zbierają znaczki.  Ja rysowałam. Papier i ołówek – dwa przedmioty, które pomagały mi się pozbyć nadmiaru emocji. Poprzez te kilka kresek, parę kółek i inne niezidentyfikowanych kształtów miałam możliwość wyrażenia siebie. Niemego krzyknięcia – Hej, ludzie. Tak to ja, Klara Brown i wszystko co mi w duszy gra. I choć nie zawsze się udawało, wiele razy mi się wydawało, że osiągnęłam dno i chciałam z tym skończyć, a momenty kiedy byłam usatysfakcjonowana z wyników z swojej pracy były sporadyczne, to dzięki temu czułam się wartościową osobą, która ma coś do zaoferowania. Coś co odróżni ją od reszty świata. Bo nikt nie stworzy rysunku bliźniaczego do mojego.


- Halo, halo, tu Ziemia do panienki Klary. Słyszysz mnie w ogóle? Chyba z godzinę Cię szukałem. Najwyższa pora się zbierać. Jesteś przecież umówiona z Zaynem, a tak ubrana nie pójdziesz. – powiedział Liam obdarzając mnie krytycznym spojrzeniem.
- Ale my się mamy spotkać wieczorem, a chyba nawet jeszcze południa nie ma. Dopiero co wyszłam z domu. Spokojnie, wszystko pod kontrolą. – mówiąc to rozejrzałam się w koło. Słońce już dawno zaczęło swoją wędrówkę ku zachodowi, a naokoło mnie leżało pełno zgiętych kartek i teczka znośnych szkiców do dopracowania. W ferworze tworzenia nie zauważyłam, że spędziłam na plaży cały dzień. Szybko zerwałam się na nogi, zebrałam swoje rzeczy i udałam się w stronę domku. Kiedy już doszłam, zobaczyłam, że Li jest cały czas ze mną.
- To znaczy wiesz, nie żebym Cię wypraszała czy coś, ale jestem już stosunkowo dużą dziewczynką i potrafię się sama ubrać. Naprawdę, uwierz. – w odpowiedzi chłopak tylko  rzucił we mnie jakimś pakunkiem, uśmiechnął się pod nosem i wyszedł przed budynek. W środku była chyba najpiękniejsza sukienka jaką w życiu widziałam. Delikatna, jakby zrobiona z pajęczej nici, błękitna tkanina sięgająca do samej ziemi. Nie było zbyt wielu zaszywek, cekinów, czy innych zbędnych ozdób. Wyjątkowa w swej prostocie kreacja niewątpliwie wywoływała u każdego zachwyt i podziw.
Ostrożnie, by niczego nie uszkodzić, założyłam ją i podeszłam do toaletki, żeby wykonać odpowiedni makijaż. Na blacie leżała kolia, równie niewinna co sukienka. Właśnie wtedy moją głowę odwiedziła myśl, która towarzyszyła mi przez resztę wieczoru. A co jeśli Zayn chce mi się oświadczyć? Czy jesteśmy gotowi na ślub? Czy nie jesteśmy za młodzi? Nie, nie miałam do Zayna żadnych wątpliwości i jedyne czego byłam pewna to to, że chcę z nim być dopóki śmierć nas nie rozłączy. Leczy czy ten papier z urzędu cywilnego był nam aż tak niezbędny? Jego rodzina i tak mnie nie akceptowała z powodu innej wiary, a to tylko wzburzyło by ich jeszcze bardziej. Po za tym zostając moim mężem, Zayn straciłby wiele fanek, które ciągle się łudzą, że zajmą moje miejsce. Ślub najprawdopodobniej wywołałby wokół nas burzę. A to było nam teraz najmniej potrzebne.


Po dobrej chwili kiedy stwierdziłam, że jestem jako tako gotowa poszłam znaleźć Liama, który jak się domyśliłam miał mnie zaprowadzić na wyznaczone miejsce. Nie szukałam długo, ponieważ chłopak ciągle czekał na mnie w tym samym miejscu.
- Wow, Klara, wyglądasz… wyglądasz lepiej od tancerek w X factorze. Na pewno nie masz siostry bliźniaczki? – Li przyglądał mi się jakbym spadła z kosmosu. A jednak to prawda – ubranie i makijaż mogę zdziałać cuda i doprowadzić do ładu nawet taką osobę jak ja.
- Jesteś zdecydowanie za miły, wiesz? Żałuję, że nie mam siostry, bo spokojnie oddałabym ją w Twoje ręce. – chłopak w odpowiedzi się uśmiechnął i poszliśmy przed siebie.



Droga trwała niespełna dziesięć minut. Zanim jeszcze cokolwiek zobaczyłam do moich uszu dobiegł głos dobiegł dźwięk fortepianu. Dźwięki scalając się z szumem morza tworzyły idealną, chwytającą za serce kompozycję. Gładko sunęły w moją stronę i sprawiały, że czułam się jakbym unosiła się parę metrów nad ziemią. A to był dopiero początek.
Kiedy znalazłam się już w optymalnej odległości, aż zaparło mi dech w piersiach. Praktycznie przy samym morzu stał niewielki, okrągły stolik nakryty białym obrusem. Po boku umieszczono potężny, czarny fortepian, za którym siedzieli Lou z Jas. Obok nich stali Harry, Niall i Liam, który do nich dołączył. Wszyscy byli przebrani w stroje kelnerów, a w dłoniach trzymali tacki. Harry szybko przemieszczając się po plaży zapalił setki świec. Wtedy zobaczyłam stojącego przy mnie Zayna.
- Chyba od nowa się zakochałem. – szepnął i odsunął mi krzesło.
- Jejku, jak tu pięknie. Nie wierzę, że to wszystko przygotowałeś specjalnie dla mnie. Mamy jakąś okazję? Tylko mi nie mów, że znowu o czymś zapomniałam. A może coś przeskrobałeś, co? Lepiej przyznaj się po dobroci.
- I tak to z wami kobietami właśnie jest. Nie zabieramy was nigdzie – źle. Zabieramy – jeszcze gorzej. I jak tu was zrozumieć.
- Dobrze, już dobrze. Po prostu nie spodziewałam się tego. Ale jak Ty nie chcesz mi nic powiedzieć to ja Ci powiem. Jak będziemy już w Londynie to chcę iść do pracy. Stypendium w tym miesiącu się skończy, a ja przecież nie będę żyła na Twoim garnuszku. A po za tym potrzebuję kontaktu z ludźmi, wychodzenia z domu. Pisałam już z panią Wesley i zgodziła mnie się zatrudnić na okres próbny jako swoją asystentkę, a po tym pięciu latach jak skończę studia i okaże się, że sobie radzę, to dostanę stanowisko samodzielnej architektki. Rozumiesz to? Gdyby nie ona może i latami szukałabym pracy w swoim zawodzie. Wierzę, że teraz będzie już dobrze i zrobię wszystko żeby być jedną z najlepszych specjalistek od projektowania domów w całym Londynie. – oznajmiłam z entuzjazmem, lecz on nic nie odpowiedział.
- Zayn, dlaczego mi się tak przyglądasz? Coś się stało? A może się rozmazałam, tak? – powiedziałam po dłuższej chwili milczenia.
- Po prostu się zmieniłaś. Kiedyś… kiedyś byłaś jak woda. Śliczna, delikatna, krucha. Silna gdy zajdzie taka potrzeba, lecz z reguły dostosowująca się do okoliczności i przyjmująca z pokorą co los przyniesie. Dla nieznajomych ludzi zwyczajna i chłodna, ale zamknięta w mniejszym zbiorniku znajomych się ogrzewałaś. Taka wszechstronna. Potrafiłaś wszędzie dotrzeć. Ratująca życie. Byłaś śliczna jak woda. Teraz jesteś piękna jak ogień. Nawet ta subtelna sukienka nie poskromiła żaru bijącego z Twoich oczu. Co nas nie zabije to nas wzmocni. Stałaś się teraz nieśmiertelna. Silniejsza niż większość żołnierzy. Jestem pewien, że jesteś w stanie osiągnąć wszystko, wszystko czego tylko zapragniesz. Jak ogień wychodzisz poza wszelkie ramy, ograniczenia. Niby podobna do innych, a taka inna. Kiedy Cię widzę zalewa mnie fala gorąca i wiem, że bez Ciebie bym zamarzł. Od ognia różni Cię tylko jedno. Jego moc jest niszcząca, a Ty możesz stworzyć rzeczy o jakich nam się nie śniło. Będziesz świetną panią architekt. 
- Homar gotowy, smacznego państwu życzę. – przerwał nam rozmowę Harry. Ale może nawet lepiej, bo nie wiedziałabym co odpowiedzieć.
- Homar? Przecież zawsze mówiłeś, że jedzą go tylko sztywniacy pod krawatem. Nagle zmieniłeś poglądy?
- Jakbyś nie zauważyła dzisiaj jestem właśnie takim sztywniakiem, a po za tym wiem jak je uwielbiasz. A ten wieczór jest Twój. Dla Ciebie zwalczę tą morską bestię. Będę Twoim rycerzem w lśniącym garniaku.



Bez wahania mogę przyznać, że była to najwspanialsza kolacja w całym moim życiu. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam chłopców tak zdyscyplinowanych i poważnych. Jednak nie było żadnego klękania, pierścionka, czy formułki powtarzanej przez każdego przyszłego męża. W zamian dostałam ogromną dawkę wzruszającego fortepianu, kilka tańców w srebrnej poświacie, tysiące słów doprowadzających do łez szczęścia i śmiechu na zmianę oraz milion spojrzeń zmieniających moje nogi w bloki z waty.

- Kochanie wracajmy już do domu. Oczy mi się kleją, a jutro trzeba wstać wcześniej, żeby się spakować. – powiedziałam w końcu po paru godzinach, choć gdyby nie wyjazd mogłabym tam siedzieć do rana.
- Klara, a znalazłabyś dla mnie chwilkę? Chciałabym pogadać, a jutro nie będzie czasu. Chodź, przejdziemy się, a chłopcy tu ogarną, ok? – poprosiła przejęta Jas.
- Wiesz, że zawsze znajdę dla Ciebie chwilę. O co chodzi?
- Bo Louis chce żebyś my razem zamieszkali. W sensie, że tylko my. I z jednej strony bardzo go kocham i o niczym nie marzę, tylko… to wszystko jest tak niezgodne z tymi regułami, które mi od dzieciństwa wpajano. Prawie każdą z nich już złamałam. Nie czuję się z tym dobrze. Muszę wybierać między tym co mnie tworzy, a miłością mojego życia. Tak bardzo mnie to przytłacza. A najgorsze jest to, że nie mogę rozmawiać o tym z Lou. Obwiniałby się, a ja tego nie chcę. – łkała, a ja nie wiedziałam co jej poradzić.
- Rozumiem Cię i szczerze, nie wiem co zrobiłabym na Twoim miejscu. Ale chyba powinnaś kierować się tym co masz w sercu, a nie wyuczonymi zasadami. Wsłuchaj się w głąb siebie i rób tak jak sama uważasz za słuszne. Jeśli uważasz, że zamieszkanie z Louisem to zły pomysł, to zostaw to tak jak jest, a on na pewno zrozumie. Tylko musisz mu to wytłumaczyć.
- Tak, chyba z nim pogadam. Sama nie wiem. Oj dziś będzie noc przemyśleń. No ale nic, trzeba się zbierać. Chłopcy pewnie się już martwią.



Gdy weszłam do pokoju zobaczyłam, że cały hol wysypany jest płatkami róż. Delikatne drobinki prowadziły krętą dróżką do naszej sypialni. Nieśmiało, z mocno walącym sercem, uchyliłam drzwi. Ledwo słyszalny skrzyp postawił znudzonego czekaniem Zayna na równe nogi. Mulat stał na środku pokoju, gdzie było kilkaset, a może nawet więcej róż. Powstawiane do wazonów, poukładane na szafkach, wiszące w oknach.
- Pamiętasz co powiedziałem gdy na początku naszej znajomości przyszedłem do Ciebie z bukietem 66 róż?
- Że masz 66 róż, bo tyle godzin się znamy. 66 róż, bo tyle gwiazd widzisz w moich oczach i 66 róż, bo tyle lat chcesz ze mną jeszcze spędzić.
- Byłem głupi, wiesz? Dziś mam tu niezliczoną liczbę róż, bo Twoje oczy są jak wszechświat mieniący się miliardami gwiazd. Mam niezliczoną ilość róż, bo chcę spędzić z Tobą wieczność. Chcę żebyś wiedziała, że dzień bez brzmienia Twojego głosu, perlistego śmiechu i ciepłego spojrzenia pełnego troski, byłby dniem straconym. Gdybym choć jeszcze raz miał Cię stracić… nie przeżyłbym tego. Jesteś całym moim światem. Nikt nigdy nie byłby w stanie zająć Twojego miejsca. Mimo tak wielu niedoskonałości, dla mnie jesteś doskonała. Będę Cię kochał, aż ta róża nie zwiędnie.
- Zayn, ale przecież ona jest plastikowa. – powiedziałam zanim pomyślałam. – To piękne co mówisz, ale dlaczego akurat dzisiaj? Co jest takiego wyjątkowego w tej nocy? –wyszeptałam, a on w odpowiedzi sięgnął do kieszeni i wyciągnął niewielki przedmiot.
- Klaro, Aleksandro, Wiktorio Brown, czy chcesz oddać mi swoją rękę?  – zapytał niepewnym głosem w moim ojczystym języku. Łzy napłynęły mi do oczy, a czas na chwilę się zatrzymał. Delikatnie pokiwałam głową, bo słowa nie były w stanie mi przejść przez gardło i wpadłam w ramiona człowieka, który będzie przy moim boku do końca naszych dni.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jejku, jak bardzo was przepraszam, że dopiero teraz, ale miałam problemy z laptopem i nie dałam rady wcześniej. Wiem, od jakiegoś czasu zawalam na całej linii. Naprawdę, nawet nie wiecie jak mi z Tego powodu przykro, bo zawsze starałam się być słowa i optymalnie często wstawiać. Mogę mieć jedynie nadzieję, że zrozumiecie i wybaczycie. Chciałam bardzo podziękować Aleksji, która mnie jak zawsze motywowała i oczywiście Wam, kochane czytelniczki. To co napisałyście pod ostatnim postem było naprawdę miłe i cieszę się, że ze mną jesteście, mimo że jest was tak mało. Obiecuję, że za niedługo nadrobię wszystkie zaległości.  Muszę Wam teraz o czymś powiedzieć. Ten post był ostatnim rozdziałem. Pod koniec miesiąca pojawi się jeszcze epilog pisany z Vick i to by było na tyle. Dlaczego? Powodów jest wiele. Po pierwsze od września idę do nowej szkoły i jeśli chcę dostać stypendium na roczną wymianę do Anglii to muszę się wziąć za naukę. Będę miała full dodatkowych zajęć i czasu na cokolwiek innego będzie bardzo niewiele. Po drugie jest was tu bardzo mało. Oczywiście każda czytelniczka jest dla mnie ważna, lecz pisanie dla czterech, czy pięciu osób mija się z celem. Wreszcie po trzecie czuję, że ciągnięcie tego dalej, byłoby złe. Ostatnio, jak chciałam kończyć bloga było mi przykro i miałam mnóstwo pomysłów na ciąg dalszy. Teraz wiem, że to dobra decyzja. I choć będzie mi tego na pewno brakowało, to nie mogłabym dłużej pisać. Tak będzie najlepiej. A więc spotkamy się jeszcze tylko raz, a potem znikam z blogosfery. Może wrócę w przyszłe wakacje, czy coś. Pożyjemy, zobaczymy. A więc szykujcie się na mega długą, pożegnalną notkę przy następnym poście i do zobaczenia, miśki wy moje kochane.


Wasza Gabi ♥♥

czwartek, 26 lipca 2012

Would you restore me?





Rozdział 24

Niebo tej nocy mieniło się miliardem gwiazd. Wyglądało to tak, jakby ktoś na czarne płótno wysypał paczkę cukru. Sen, gdy za oknem taki widok, byłby grzechem. A po za tym nie spieszyło mi się do krainy Morfeusza. Moją głowę już od dłuższego czasu nękały myśli, których nie byłam w stanie się pozbyć. Wczepiły się szponami w moją psychikę i za nic nie chciały mnie uwolnić. Spokojnie czekały, aż się poddam i rozsypię na maleńkie kawałeczki. 

Umarłam, lecz nie zmartwychwstałam. Odrodziłam się na nowo. Po tym wszystkim, co się stało inaczej zaczęłam patrzeć na świat. Mój światopogląd, system wartości, poglądy… to wszystko uległo zmianie.  Został tylko kręgosłup mojej duszy, resztę musiałam zbudować na nowo.

Potrzebowałam czasu dla siebie, trochę samotności i spokoju. Niestety, nie mogłam na to liczyć. Zayn strzegł mnie niczym Cerber swojej krainy. Tylko raz na jakiś czas wychodził na papierosa, lecz i wtedy prosił pielęgniarkę, żeby miała na mnie oko. Nie mogłam mieć do niego o to pretensji. On, jako jedyny znał moją tajemnicę i bał się, że znowu spróbuję się targnąć na swoje życie. Nie rozumiał jak wiele się od tego czasu zmieniło. Wtedy myślałam, że nie mam nic do stracenia. Nie żal mi było życia i myślałam o śmierci, jako o pewnym rodzaju wybawienia. Teraz miałam wolę walki o lepsze jutro. Miałam dla kogo walczyć. I nie chodzi mi tu tylko o Zayna, który oczywiście stał na czele listy ważnych dla mnie ludzi. Liam, Niall, Lou, Harry, Jasmine, Kate, mała Ellie, Tom, Chris, Agath i wiele innych osób by po mnie płakało. Stali się dla mnie prawdziwą rodziną. Ludźmi, którzy wyrwali mnie z sideł aspołeczności. Nie mogłabym ich tak skrzywdzić. Musiałam się pozbierać. 

W tym czasie dużym oparciem był dla mnie Niall. On, jako jedyny rozumiał, co się dzieje. Rozmowy z nim były dla mnie prawdziwą terapią, nie umniejszając oczywiście zajęciom z psychologami. W sumie to nigdy ich nie doceniałam. Jawili mi się oni, jako niezwykle sympatyczne postacie głoszące swoje, wyuczone z mądrych podręczników, formułki, z których nie wynikało kompletnie nic. Zawodowy bełkot. Nie wyobrażałam sobie, żeby dało się zdobyć wiedzę o ludzkiej psychice. Przecież każdy z nas jest osobnym indywiduum o innych wartościach, cechach i poglądach. Każdy tworzy niepowtarzalną mozaikę, której nie da się zamknąć w żadnych ramach. Widocznie komuś jednak to się udało. 

Obiecałam Zaynowi, że pójdę na współpracę i spróbuję się zaangażować. A więc rozmawiałam z nimi, wykonywałam polecenia, brałam udział w przeróżnych ćwiczeniach. I gdy obudziłam się któregoś słonecznego ranka stwierdziłam, że czuję się lepiej. Zdawałam sobie sprawę z tego, że tamta noc, niczym ospa, na zawsze mnie oszpeciła. Nigdy nie wróci dawna Klara Brown. Uśmiechnięte, niewinne dziecko, które nigdy tak naprawdę nie zostało skrzywdzone. 

Jednak był temat, którego z nikim nie poruszałam. Nie potrafiłam o tym rozmawiać, wzbudzał on we mnie zbyt wiele sprzeczności. Dotychczasowe przekonania toczyły istną batalię z osobistymi uczuciami niszcząc mnie od środka.

Słyszeć o istnieniu zła, a doświadczyć go na własnej skórze to dwie różne sprawy. Zostałam brutalnie uświadomiona, że na całym świecie szerzy się większe okrucieństwo niż możemy przypuszczać. W każdym zakamarku świata czai się człowiek, który chce nas skrzywdzić. Nigdzie nie możemy czuć się bezpieczni. 

Tylko nikt przecież się nie rodzi zły. Te różowiutkie, rozkoszne niemowlęta nie mają zatrutych kolców w swoich czystych duszyczkach. To różne czynniki wzbudzają w ludziach nienawiść, której Ci nie są w stanie poskromić. Świat sam się niszczy. Jeśli nic się z tym nie zrobi doprowadzi się do samozagłady. 

Mój oprawca okazał się być seryjnym gwałcicielem. W dzieciństwie był dręczony przez swoją matkę. Gdy tylko ojca nie było w domu ona pod wpływem alkoholu wymyślała dla chłopca rozmaite tortury od lizania podłogi po wkładanie ręki do ognia. Gdy miał siedemnaście lat nie wytrzymał. Zaszedł ją od tyłu z siekierą. Kobieta nie miała szans przeżyć. Trzecia zasada dynamiki Newtona:, jeżeli ciało A działa na ciało B pewną siłą F to ciało B działa na ciało A siłą F o tym samej wartości, kierunku, ale o przeciwnym zwrocie.  Uderzył z siłą wieloletniego upokorzenia.  - Tylko na tyle Cię stać?” – To były jej ostatnie słowa. Od tej chwili się mścił. Nie ważne czy chuda, czy gruba. Wysoka, czy niska. Blondynka, brunetka, szatynka, czy ruda. Stara, czy młoda. Albinoska, czy Mulatka. Jeżeli była , według jego przekonania,  zasługiwała na cierpienie. 

W takich przypadkach nie umiałam powiedzieć, jaką karę przestępca powinien otrzymać. Tak, nienawidziłam go całym sercem. Na samą myśl o nim przechodziły mnie dreszcze i robiło mi się niedobrze. Nigdy nie byłabym w stanie mu wybaczyć, a on i tak tego nie chciał. Nie żałował. Uważał się za wybawiciela świata. Ale patrząc na to z boku, obiektywnie, bez emocji, to nie była całkiem jego wina. Gdyby był wychowany w normalnej rodzinie teraz pewnie byłby troskliwym mężem i kochanym tatusiem. Niestety, czasu nie da się cofnąć, a więzienie było jedynym wyjściem. Jego psychika uległa zbyt dużej destrukcji, by ją uratować. Trzeba było chronić przed nim świat. Słaba ofiara stała się drapieżnikiem i poszła na stracenie.

Nagle usłyszałam jakieś ciche kroki. Przestraszona zapaliłam światło i wtedy zobaczyłam stojącego w drzwiach Zayna. Pierwszy raz od dawna uśmiechał się, a w jego oczach zobaczyłam tak utęsknione iskierki. Chłopak nie odezwał się ani słowem, tylko zawiązał mi oczy czarną bandanką i położył palec na ustach. Tak, tylko on mógł wpaść na pomysł porwania ze szpitala. Może była to zapowiedź powrotu do normalnej nienormalności. 

Szliśmy może niecałe pięć minut. Nie zdążyłam nawet nabyć jakichkolwiek przypuszczeń, co do planów chłopaka, kiedy opaska zleciała z moich oczy. Na początku nie widziałam za wiele. Nieprzenikniona ciemność pilnie strzegła miejsca, które Zayn chciał mi pokazać. W końcu jednak mój wzrok się do niej przyzwyczaił. To, co zobaczyłam zaparło mi dech w piersiach. Znajdowaliśmy się w jakimś starym, zapomnianym ogrodzie. Dzikie chwasty, wijące się to tu, to tam doskonale uzupełniały krajobraz usiany kolorowymi, pachnącymi kwiatami. Mogę przysiąc, że nigdy nie byłam w bardziej bajkowym miejscu. Panowała tam magiczna atmosfera. Z każdym oddechem chłonęłam spokój i piękno natury, zupełnie zapominając o złych myślach, przerażających wspomnieniach, czy bieżących problemach. Niczym w oku cyklonu, świat poza tym miejscem przestał mieć znaczenie. 

Po chwili zauważyłam coś jeszcze. Na ziemi, nieopodal miejsca, w którym stałam, leżał koc. Ułożone na nim było serce z płatków róż. Banał? Całkiem możliwe, ale dla mnie była to wtedy najpiękniejsza rzecz pod słońcem. Chwilę jeszcze napawałam oczy tym cudownym widokiem, kiedy poczułam jego dłoń na moich ramionach. Odwrócił mnie do siebie delikatnie i pierwszy raz tego wieczoru się odezwał. 
-  Wiesz, chciałbym Ci opowiedzieć pewną historię. Będzie brzmiała jak bajka, ale przysięgam, że jest prawdziwa. Trzy lata temu był sobie chłopak. Chłopak, który teoretycznie miał wszystko, a nawet więcej. Liczną rodzinę, na którą zawsze mógł liczyć, wspaniałych przyjaciół, którzy byli dla niego jak bracia, urodę, której niejeden model by mu pozazdrościł, pieniądze na wszystko, o czym tylko by mógł zamarzyć i wreszcie popularność większą niż do tej pory ktokolwiek posiadał. Lecz wybredny małolat ciągle jeszcze nie czuł się w pełni szczęśliwy. Czuł, że czegoś mu brakuje. Że jeśli tego nie znajdzie nigdy nie zazna spokoju. Tamtej nocy, której dzisiaj mamy rocznicę, chłopak szczególnie nie mógł spać. Przewracał się z boku na bok, lecz mimo ogromnego zmęczenia sen nie nadchodził. Zrezygnowany postanowił udać się na spacer. Londyńskie powietrze zawsze dobrze na niego działało. To głośne, tłoczne miasto pod pokrywą metropolii i kryło w sobie coś wyjątkowego, spokojnego, czego nie dało się odczuć w żadnym innym miejscu na Ziemi. Nogi same go poniosły nad Tamizę. Rzeka płynęła powoli pogrążona w twardym śnie, tak samo jak reszta miasta. Nagle coś jednak zwróciło jego uwagę. Za barierkami mostu stała postać. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej podbiegł do niej i ją wyciągnął. Stanął naprzeciwko niej. Patrzyli sobie w oczy. Czas zaniknął. Otoczenie zanikło. Nie było nic poza błękitem jej oczu. Niewinnością jej spojrzenia. Serce na zmianę się zatrzymywało się i biło z prędkością światła, lecz była to najmniejsza anomalia, jaka miała wtedy miejsce. Ironia losu. Na swojej drodze życia spotkali już tylu ludzi. Rozmawiali z nimi godzinami. Śmiali się i płakali.  Chodzili na zakupy i do kina. Wspierali się w trudnych momentach, lub wbijali nóż prosto w serce i przekręcali trzonek z triumfalnym uśmiechem. Jednak nikt, nigdy nie wywołał takich uczuć. Czy istnieje na Ziemi słowo, określające to nieziemskie uczucie? Przedziwna więź, której nic nie ogranicza. Ona jest ponad to. Ona jest ponad wszystko. Chłopak, który do tej pory był w centrum swojego świata poczuł, że wreszcie znalazł to, czego szukał. Jego puste życia za sprawą tej nieznajomej stało się barwniejsze niż kiedykolwiek. Czuł, że nie może jej stracić i musi się nią zaopiekować. Wiedział, że cokolwiek się stało tej bezbronnej istotce odtąd będzie jej bronił i sprawi, że na jej twarzy znowu zagości uśmiech. Od tego czasu naprawdę wiele przeżyli. Schodzili się i rozstawali. Nieraz znajdowali się w sytuacjach rodem z tandetnych seriali, które gdyby nie działy się naprawdę wywoływałyby uśmiech niedowierzania. Żadna normalna para by tego nie przeszła. Ale oni nie byli normalną parą. Ich łączyło to silne uczucie, które narodziło się przy pierwszym spojrzeniu i zapłonęło ogniem wieczystym. I mimo że świat robiły wszystko, żeby ich rozdzielić, oni ciągle po tych trzech latach stoją objęci ze świadomością, że dopóki są razem, są nie zniszczali. – zamilkł na chwilę, jakby się zastanawiał nad dalszymi słowami. Ujął w ręce moją twarz i nasze spojrzenia tak jak wtedy się spotkały. -  Klara, powiedzmy sobie szczerze, więcej było tych złych chwil. Tak dużo się stało od tamtego dnia, gdy się poznaliśmy. Ale nawet, jeśli mam przeżyć sto razy gorsze rzeczy, to nigdy Cię nie zostawię. Poradzimy sobie ze wszystkim. Kocham Cię. Pamiętaj. Tego nam nie odbiorą. 

Łzy ciekły strumieniem po moich policzkach. Żadne słowa nie są chyba w stanie wyrazić tego, co wtedy czułam. Wszystkie wątpliwości, co do Zayna, które ukrywały się w najciemniejszych zakamarkach mojej duszy, pękły niczym bańka mydlana. Wiedziałam, że ta przemowa to nie są puste słowa. Płynęła ona prosto z serca i były w zupełności szczera. Dały mi siłę. W chwili, kiedy zaczęła się wahać i wątpić napełniły mnie wiarą. Nie umiałam nic powiedzieć. Wzruszenie zacisnęło pętle na moim gardle i zabrało jakąkolwiek mądrą odpowiedź. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową i tak trwaliśmy. Tylko my i blask gwiazd. Tak samo jak tamtej nocy, kiedy Big Ben wraz z wybiciem północy odmienił całe moje życie. 
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej kochani. Długo się zastanawiałam czy dodać ten rozdział, bo zauważyłam, że prawie w ogóle nie komentujecie. Jeśli czytasz, to proszę, napisz choć dwa zdania. Zajmie Ci to pół minuty, a dla mnie naprawdę wiele znaczy każdy wpis. Innym czynnikiem, który też nie zachęcał mnie do wstawienia tego postu był brak moich kochanych Vick i Aleksji, które nie miały jak tego sprawdzić. Wstawiłam więc bez ich opinii i dlatego jakość jest jaka jest. Tak, przepraszam was za to. W życiu nie widziałam czegoś bardziej tandetnego i płytkiego. Masakra. Mam nadzieję jednak, że mi wybaczycie. W piątek jadę na Mazury to może tam dostanę jakiegoś nagłego przypływu weny. A wy jak spędzacie wakacje? Pojechaliście w jakieś fajne miejsce, czy może dobrze bawicie się w domu? Jak mi napiszecie w komentarzach to chętnie sobie poczytam ;) Kiedy następny post? Naprawdę nie wiem. Postaram się coś w miarę szybko napisać, ale nie obiecuję. Wiecie jak to ze mną jest. Jak mam zastój, to ani zdania nie nabazgram. A i zapomniałabym. Jeśli chcecie być informowani o nowych postach to tutaj macie moje gg – 38787924 i twittera - @just_Gab_ . Ok., to chyba wszystko. Do następnego kochani : *
Wasza Gabi ♥♥

poniedziałek, 16 lipca 2012

She's crembling like pastries...


            
Rozdział 23, część 2.

            Siedziałem na zimnych, betonowych schodach przed drzwiami frontowymi szpitala miejskiego. Łzy swobodnie spływały po moich policzkach, mieszając się z parą i dymem wydobywających się z moich ust. Wpatrywałem się w zawieszony na niebie półksiężyc, wypalając kolejnego papierosa. Nikotyna po raz kolejny była moją ucieczką, moim sposobem na zapomnienie o wypełnionej cierpieniem rzeczywistości. A może palenie tylko popełniało ból? Gubiłem się już, nic nie było pewne.
            Ostatnie tygodnie spędziłem w sali szpitalnej Klary, starając się cały czas być przy niej. Widziałem, że tego potrzebowała, mimo iż nie mówiła o tym na głos.  
            Od czasu wybudzenia się ze śpiączki, Klara panicznie bała się ludzi. Za każdym razem, gdy ktokolwiek się do niej zbliżał w jej oczach rodziło się przerażenie. Zachowywała się niczym nieoswojone zwierzę, schwytane i zamknięte w klatce przez kłusowników. Klara bała się dosłownie wszystkich. Mnie czasami też.
            Psycholożka Klary oznajmiła nam, że gwałt już na stałe odcisnął piętno na jej psychice. Powiedziała również, że to i tak cud, iż czasami szuka mojej obecności i dopuszcza mnie do swojego świata, bo zgwałcone kobiety zazwyczaj obawiają się wszystkich mężczyzn. Kobieta próbował mnie pocieszyć mówiąc, że w takim razie musi mnie naprawdę kochać, ale ja powoli zaczynałem w to wątpić. Nie spodziewałem się tego, że będzie tak jak dawniej, ale nie przypuszczałem, że życie obok siebie będzie aż tak trudne. Widziałem, że się starała i wierzyłem, iż w końcu nam się uda, ale wiara to nie wszystko.
            Nagle poczułam czyjąś obecność za sobą. Odwróciłem się i zobaczyłem Klarę, stojącą samotnie w drzwiach szpitala. Wyglądała tak krucho i bezbronnie, stojąc samotnie w drzwiach szpitala i wpatrując się we mnie nieśmiało. Wyglądała niczym mała zagubiona dziewczynka szukająca mamy, aby schować w jej bezpiecznych ramionach. Jednak ona mnie szukała matki, tylko mnie.
- Wróć do mnie – powiedziałem, wyciągając ramiona w jej kierunku, mając nadzieję, że dziewczyna w końcu przełamię w sobie obawę przed kontaktem cielesnym.
- Wróciłam – powiedziała cichutko, zbliżając się do mnie i wtulając się w moje złaknione jej dotyku ciało. Znowu czułem się jak w domu, mimo iż zdawałem sobie sprawę, że do szczęście wiedzie długa i kręta droga, którą musimy pokonać. Wiedziałem, ze damy radę, bo mieliśmy zrobić to wspólnie.
~*~
            Leżałem nieruchomo na moim łóżku, bezczynnie wpatrując się w sufit. Do Klary przyjechała Kate, razem z Tomem i małą Elli, więc moja obecność była tam zbędna. Oczy mojej ukochanej na nowo odżyły, gdy tylko zobaczyła dziewczynkę, a ja korzystając z okazji, wróciłem do domu. Naprawdę potrzebowałem snu, a Klara obecności swoich bliskich. Szczególnie małej Elli, której tak dawno nie widziała, a która zdawała się napełniać ją siłą i spokojem.
            Jednak leżąc w łóżku nie mogłem zasnąć. Myślałem o Klarze. Moja ukochana zmieniła się od momentu, w którym przyszła do mnie w nocy. Stała się bardziej ufna, dopuściła do siebie chłopaków, a nasze relacje znacznie się ociepliły. Nadal jednak obawiałem się, że Klara znowu zamknie się w sobie, całkowicie się ode mnie odetnie. Jej wcześniejsze zachowanie zasiało we mnie ziarno niepewności, które położyło cień na nowych, lepszych dniach.
- Puk, puk – usłyszałem zza uchylonych drzwi, aby po chwili zobaczyć jasną czuprynę Nialla. – Mogę wyjść?
- Ale Ty jeszcze nawet nie wszedłeś – zaśmiałem się. Tylko Niall i Louis potrafili mnie teraz rozbawić. Mieli w sobie coś z dzieci, zarażali wszystkich wokół sowim entuzjazmem i radością, której nie sposób było się oprzeć.
- Jejku, wiesz o co mi chodzi – powiedział farbowany blondyn, sadowiąc się na moim łóżku.
- No wiem, wiem. A tak w ogóle, to po co przyszedłeś?
 – A co, już nie mogę tak po prostu chcieć z Tobą pogadać? Wiesz, stęskniłem się– na ustach Nialla wykwitł szeroki uśmiech.
- Ale ja byłem tutaj cały czas – szturchnąłem go po przyjacielsku w ramię.
- Ciałem, ale nie duchem. Naprawdę brakowało mi kogokolwiek, żeby tak po prostu pogadać. Wszyscy byli tacy… nieobecni. Cieszę się, że Klara wróciła. Dzięki nie odzyskaliśmy i Ciebie.
            Czy ja naprawdę byłem tak beznadziejny, że spowodowałem zepsucie atmosfery w zespole? Z jednej strony, nie chciałem tego, ale z drugiej… miłość to takie dziwne uczucie, które zazwyczaj całkowicie kontroluje wszystko, co robisz.
- Oj, Nialler – westchnąłem i przytuliłem go.
            Horan był jak duże dziecko. Potrzebował ciepła i uwagi, cieszył się z całkiem błahych rzeczy. Niall zauważał i cenił sobie nawet to, co dla innych było nieważne i niewarte uwagi. I chyba na tym polegała jego magia „słodkiego szczeniaczka”. Za to wszyscy go uwielbialiśmy.
- Dobra, nie po to tu przeszedłem – powiedział po chwili Niall, odsuwając się ode mnie. Szeroki uśmiech nie schodził mu z twarzy. – Chciałem zapytać, czy nie chciałbyś gdzieś pojechać z Klarą. Rozmawiałem już z Paulem, mamy jeszcze miesiąc wolnego, a potem jedziemy w miesięczną trasę koncertową. No więc… tak sobie pomyślałem, że zasłużyliśmy sobie na wakacje. Dużo ostatnio przeszliśmy, więc przed trasą dobrze byłoby się zrelaksować. Wiem, że pewnie chcesz się nacieszyć Klarą, więc my możemy pojechać gdzie indziej niż Wy.
- Stary, jesteś genialny, ale jeśli gdzieś jedziemy, to wszyscy razem. Nie musicie nas wysyłać samych. Przecież chcemy, aby wszystko wróciło do normy, prawda?
- No jasne – odpowiedział Niall, uśmiechając się jeszcze szerzej. – To co, Baleary? Myślałem o Majorce – powiedział blondynek, zacierając ręce z uciechy.
- Brzmi ciekawie. Tylko kiedy? – zapytałem niepewnym głosem. Nie byłem pewien, kiedy wyjazd będzie możliwy. Klara zaczęła nam ufać, aczkolwiek nadal czasami widziałem w jej oczach strach przemieszany z wahaniem. Nie byłem pewien, czy moja dziewczyna jest gotowa na ten wyjazd.
-Nie martw się, rozmawiałem z psycholożką Klary, powiedziała, że wyjazd dobrze jej zrobi. Że ona musi się od tego wszystkiego odciąć, postawić grubą kreskę między przeszłością i teraźniejszością i iść na przód. Inaczej ona nigdy do nas nie wróci – powiedział Niall, jakby czytając mi w myślach. – Możemy jechać już za trzy dni, gdy wypiszą Klarę ze szpitala. I nie zamartwiaj się, jakoś to będzie. Ona na pewno ucieszy się z niespodzianki. Zawsze je lubiła.
- Może i masz rację, tylko ja… po prostu nie chcę jej znowu stracić. Jesteś pewien, że to nie za szybko? – zapytałem głosem pełnym strachy, który wypełniał całe moje serce.
- Zobaczysz, wszystko się jakoś ułoży. Życie ucieka przez palce, a więc lepiej zaciśnij pięść, zanim będzie z późno. Zresztą, wiesz co należy zrobić po upadku? Podnieść się. Nie żyć ciągle się bojąc i wątpiąc, tylko podnieść się, tak jak to robią małe dzieci. To co jest między Wami nie umrze, póki na to nie pozwolisz – powiedział klepiąc mnie po ramieniu. – Dobra, idę powiedzieć Liamowi, że może rezerwować bilety. Hiszpanio, nadchodzimy! – krzyk rznął, opuszczając mój pokój i na nowo zamieniając się w starego, niepoważnego dziewiętnastolatka.
            Z powrotem położyłem się na łóżku. Myślałem o tym co powiedział mi Niall. Nigdy nie przypuszczałem, że kiedykolwiek usłyszę tego typu słowa z jego ust, było to raczej wynurzenia w stylu Liama. Najwidoczniej niesłusznie osądzaliśmy go jako kogoś nieodpowiedzialnego i nieobytego z życiem. Może właśnie teraz nadszedł czas na to, żeby w końcu zacząć traktować go na poważnie? Wszyscy możemy się od niego uczyć sposobu, w jaki postrzega życie. Bo robi to w prosty sposób, bez żadnych zakłóceń wytwarzanych przez współczesność. Nasz przyjaciel posiadał umiejętność, której tak wiele osób z marnym skutkiem próbowało opanować. 

******************************************************

No witam Was. Jejku, wreszcie udało mi sie napisać coś, co nie nadaje się tak od razu do kosza. Ostatnio chyba cierpię na brak weny. Zresztą, na brak czasu również. Czemu dobra nie ma 48 godzin, ja się pytam, czemu?
Dodaję na ostatnią chwilę, za chwilę przyjedzie moja przyjaciółka z Polski, która nie wiem, że piszę, a więc moja działalność w blogosferze zostanie zawieszona. No cóż, bywa i tak. Myślę, że na moje blogi, jeszcze coś wstawię, ale tutaj nie pojawi się nic ode mnie przed 20 sierpnia. Przepraszam.
Pozdrawiam!
Vick.

niedziela, 15 lipca 2012

There's hope for the hopeless




 Rozdział 23

Dziwne. Mogłoby się wydawać, że w takiej sytuacji będę cierpiała. Że krwiożercza bestia poniżenia z pasją będzie rozrywała mnie na drobne kawałki. Że w końcu znajdę się na zimnej posadce rozłożona na części pierwsze. W filmach pokazywano drobne sylwetki rzucające się na łóżku w przerażających konwulsjach i wylewające tony łez. W moim przypadku tego nie było. Nie było niczego.  Otaczała mnie bezgraniczna pustka. Po prostu leżałam. Bo, po co miałabym wstawać? Gdzie miałabym iść? W jakim celu? Nie miałam żadnej motywacji do życia. 

Znalazłam się na bezludnej wyspie, z której ucieczka równała się z cudem. Przechadzałam się między drzewami nicości, lub wylegiwałam na piasku obojętności. Od czasu do czasu zdarzało mi się jednak dostrzec za mgłą statek. Chciałam machać wysoko rękami, rozpalić ognisko, czy też krzyczeć na całe gardło błagając o pomoc, ale nie miałam siły. Byłam taka słaba. A statek wytrwale pływał wokół mnie. Królewski statek o czekoladowej głębi tęczówek i przepełniony niezmierzoną troską i miłością. Wypatrywał mnie całymi dniami i nocami, lecz byłam za daleko. Nie potrafił się zbliżyć. Wiatr był za mocny. 

Bywały dni, kiedy nie miałam siły nawet wstać z łóżka. Trwałam w bezruchu pogrążona w ciemności. Zawsze wydawało mi się, że ta nieskończona czerń jest jednolita. Teraz zaczęłam dostrzegać jej różne barwy. Jednego dnia była delikatniejsza i cienka. Jakby zrobiona z jedwabiu. Dostrzegałam przez nią zarysy postaci, czy też słyszałam zmartwione głosy. Oni też zauważali, że granica jest cieńsza i to dawało im wiarę w lepsze jutro. Jednak ono nie następowało, ponieważ wtedy pojawiała się ta druga czerń. Gruba jak mury obronne i głęboka jak kolor asfaltu. Nie przepuszczała ani jednego promyka słońca pilnie strzegąc mojej samotności. 

Często odwiedzały mnie jakieś obce twarze. Psycholodzy. Panie w przydługich kolorowych sweterkach i okularach. – Będzie dobrze, tylko musisz do nas wrócić – mówiły. – Otacza Cię grono kochających ludzi, którzy się o Ciebie martwią. – Powtarzały jak katarynki. – Nie możesz w kółko o tym myśleć, bo to nic nie da – groziły. Ale ja nie słyszałam. A gdy już docierały do mnie jakieś dźwięki brzmiały jak niezrozumiały bełkot. I nic nie mogłam poradzić na to, że ich wizyty nie były w stanie mi pomóc. 

Coś nieokreślonego mnie dusiło. Nie miały koloru, kształtu, czy nawet struktury. Przygniatało moje ciało i wnikało przez skórę powodując napad histerii. Wywoływało niekontrolowany lęk. Najgorszy rodzaj lęku. Lęk, przed niewiadomym. Gdy nie wiemy, kto lub co jest dla nas zagrożeniem, to nie mamy się jak bronić. Stajemy przed wrogiem bezbronni i nadzy. Wdech, wydech. Wdech, Wydech. WdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydechWdechwydech. Oddychałam jakby goniło mnie stado gepardów. Bam. Bam. BamBamBamBamBamBamBamBamBamBamBamBam. Serce robiło wszystko, co mogłoby wyrwać się z zatrutej piersi i odetchnąć świeżym, szpitalnym powietrzem. 

Zaczęłam machać rękami w poszukiwaniu mojego obrońcy przed złymi duchami. Nie znalazłam go koło mnie. Z jeszcze większym przerażeniem otworzyłam oczy. Podniosłam się do pozycji siedzącej i dokładnie rozejrzałam po pustej sali. Światło księżyca dokładnie oświetlały każdy kształt. Żaden z nich nie przypominał człowieka. Czyżby się poddał? Stwierdził, że nie warto? Czy zabrakło mu siły i wiary? Może postanowił zostawić ten nienadający się do niczego wrak człowieka, jakim się stałam i zacząć życie od nowa. Otworzyć następny rozdział z czystymi, nieskazitelnymi kartkami? Nie poradzę sobie bez niego – to jedyne, czego byłam pewna. Tylko on trzymał mnie przy życiu. To on sprawiał, że moje zlodowaciałe serce jeszcze w jakiś magiczny sposób biło. Sama zamarznę. 

Tej nocy sobie coś uświadomiłam. Cierpienie jest jak gra w głuchy telefon. Przekazuje się w coraz dalej i dalej siejąc śmiertelną zarazę na całym świecie. Tak, to prawda. To ja zostałam skrzywdzona. To mnie spotkała ta największa dla każdej kobiety tragedia. Zgadzam się. Lecz moim bólem przyniosłam takie same rany Zaynowi. Natężenie zła, jakie go dotknęło było takie samo. Jad, który wsączono do jego krwioobiegu działał identycznie. Ale mimo tego paraliżu on potrafił walczyć. Znajdował w sobie pokłady siły niewiadomego pochodzenia, by mi pomóc. By przy mnie trwać i czekać na moment, gdy będę gotowa tą pomoc przyjąć. 

Skoro on odnalazł w sobie tą moc, dlaczego ja te bym nie mogła? Może wystarczy po prostu spróbować? Spenetrować psychikę w poszukiwaniu wielkiej, błyszczącej kuli, która pomoże się podnieść. Tak, chciałam walczyć. Codziennie stawać do walki z przeszłością. Żaden przeciwnik mnie nie mógł pokonać, bo gra była warta świeczki. Nagrodą była normalność. Łaknęłam tej samej codzienności, przed którą jeszcze tak niedawno uciekałam. Nie marzyłam o niczym innym niż ponowna kłótnia o niewyrzucone śmieci, czy też wspólne oglądanie filmu, który znowu to on wybrał. Prawda stara jak świat, a mimo to dalej niezrozumiała: ludzie nie doceniają tego, co mają, dopóki tego nie stracą. Ja straciłam na własne życzenie i teraz byłam gotowa zrobić wszystko by to odzyskać.

Aby rozpocząć tę wojnę, brakowało mi tylko jeszcze jednego elementu, który musiałam znaleźć. Mojego wojska. Musiałam z nimi porozmawiać. Powiedzieć, że bez nich nie dam rady. Że ich kocham i potrzebuję. Liam, Louis, Harry, Niall czy też Jasmine byli mi niezbędni do wrócenia na swoje miejsce. Każdy z nich na swój własny, indywidualny sposób starał się mi pomóc. Starali się mnie wybudzić wszelkimi możliwymi sposobami, choć niewątpliwie ich dusze też nie obeszły się bez obrażeń. Widziałam to w ich oczach. Nawet Lou, który prawie zawsze był naszym wesołym promyczkiem, stracił cząstkę tej radości. Tamten człowiek okradł ze szczęścia więcej osób, niż mógłby przypuszczać. 

Chłód przeszył całe moje ciało, gdy bose stopy dotknęły zimnej podłogi. Wstałam. Lekko zakręciło mi się w głowie, lecz nie mogłam wrócić do łóżka. Musiałam go znaleźć. Na korytarzu nie było żywej duszy. Przemierzyłam cały szpital wzdłuż i wszerz. Zajrzałam w każdy kąt, ale nigdzie nie było śladu mojego Mulata.  Próbowałam myśleć racjonalnie. Może pojechał do babci się przebrać. Albo poszedł do sklepu zrobić nowe zakupy. Przecież by mnie tak nie zostawił. Każdy, ale nie on. Tylko w takim razie, czemu nie poprosił kogoś innego na zastępstwo? Przez ten cały czas ani na chwilę nie zostawałam sama. Nie przeczę, że mnie to czasem irytowało, ale teraz, gdy zostałam sama nie było mi z tym wcale dobrze. Potrzebowałam poczucia bezpieczeństwa, które tylko oni mogli mi zapewnić. 

Zrezygnowana wyszłam przed szpital. Była ciepła, gwieździsta noc. Wiatr delikatnie otulił moją twarz i bawił się moimi włosami. Tak dawno go nie czułam. Podążając za światłem księżyca dostrzegłam Zayna. Siedział na schodach w bezruchu. Na palcach podeszłam bliżej. Z każdym krokiem woń dymu nikotynowego była coraz silniejsza. Nie lubiłam, gdy palił, ale wtedy była to najcudowniejszy zapach pod słońcem.  W otwartym portfelu było zdjęcie. Takie samo zdjęcie jak to u mnie na półce, w złotej ramce. Usilnie się w nie wpatrywał i… Tak, nie pomyliłam się, mój silny, dzielny Zayn płakał, jak małe dziecko, które zgubiło mamę. Nagle mnie zauważył. – Wróć do mnie – szepnął. Na jego twarzy pojawił się duży znak zapytania połączony z niemym błaganiem. Nie mogłam tak dłużej po prostu się temu przyglądać. Robiłam to zdecydowanie za długo. 

- Wróciłam – wyszeptałam, tchnąc tym w nas nowe życie i nową nadzieję. Podeszłam do niego i wtuliłam się w ten bezpieczny uścisk. Obydwoje wiedzieliśmy, że przed nami jeszcze długa droga. Że nie będzie łatwo odzyskać utracone szczęście. Że to wymaga czasu. Ale byliśmy na to gotowi. Teraz wiedzieliśmy, że możemy wszystko. Razem tworzyliśmy niezniszczalną jedność. 

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam Was, że jest tylko moja część, ale Wiki nie dała rady. Jej post będzie osobno za niedługo. Myślę, że może nawet jutro. Z tego co widziałam nie chcecie, żebyśmy zawieszały. A więc dobrze, wkrótce będzie nowy rozdział, niestety bez części Vick. Ale za miesiąc już wszystko wróci do normy. Czekamy tu na Ciebie z niecierpliwością, Wiki ♥. A i jeszcze jedno. Bardzo was proszę o dużo komentarzy. To one sprawiają, że chce mi się pisać. A więc CZYTASZ, SKOMENTUJ. Dobra, to do następnego kochani. Buziaki : *
Wasza Gabi ♥♥

poniedziałek, 25 czerwca 2012

And all I need is you

Rozdział 22




Oddychanie to takie trudne zadanie. Szczególnie gdy w gardle siedzi taka potężna frustracja. Nie miałam siły nawet płakać. Powoli zaczynało do mnie docierać co się stało. Obrazy za moimi zamkniętymi powiekami zmieniały się tak szybko, że przyprawiłyby każdego epileptyka o napad padaczki. Makabryczne migawki.

Najpierw mnie bił. Zadawał cios za ciosem i sprawiało mu to widoczną przyjemność. Pławił się w moim bólu. Każdy grymas przebiegający po mojej twarzy, czy niekontrolowany, pojedynczy pisk, który mimowolnie wyrwał się z mojej piersi wywoływał w jego oczach błysk tryumfu. Szkarłatne krople krwi mające swoje źródło w okolicach łuku brwiowego mieszały się z gorzkimi łzami i lśniły w świetle księżyca. Celował nie tylko w twarz. Każda pojedyncza komórka mojego ciała została obdarzona toną jego agresji. Po pewnym czasie przestałam już czuć ten ból. Może było to spowodowane przekroczeniem pewnej granicy cierpienia, a może po prostu wszechogarniające przerażenie zadziałało jak morfina. Tak bardzo bałam się, że mnie zabije.

Moja historia nie mogła się tak skończyć. Miałam jeszcze tyle niedokończonych spraw, tylu ludzi których na mnie zależało, tyle planów... Wyrywając się i szarpiąc myślałam o Zaynie. Walczyłam przede wszystkim dla niego. Gdybym zamieszkała na cmentarzu on niebawem by do mnie dołączył. Zdawałam sobie z tego w pełni sprawę. Kiedyś,chyba po obejrzeniu jakiegoś wyciskacza łez zapytałam go co by zrobił gdybym tak jak główna bohaterka po prostu umarła. Jego odpowiedź zapadła mi głęboko w pamięci: Wróciłbym do miejsca gdzie się poznaliśmy. Każda śmierć jest lepsza niż życie bez Ciebie.

Nagle coś się zmieniło. Napastnik przestał mnie bić, choć ciągle nie puścił moich nadgarstków. Zamiast ulgi czułam jednak strach… Co miał zamiar zrobić teraz? Nie wierzyłam w to, że tak najzwyczajniej w świecie odejdzie zostawiając mnie tam w środku lasu. Spodziewam się śmierci. Byłam prawie pewna, że lada moment zobaczę światełko na końcu tunelu. Nie miałam już siły protestować. Stałam się bierna i czekałam na to co nieuniknione. Jednak moja dusza ciągle kurczowo trzymała się ciała i nie miała zamiaru ulatywać w przestworza. Podszedł do mnie i uklęknął tuż przy mojej głowie. 

- No to teraz mała czas na finał wieczoru. Wiem, że nie mogłaś się doczekać. Szczerze to ja też. - szepnął do ucha i oblizał wargi. Jego ręce niebezpiecznie zbliżyły się do mojej sukienki. Biały skrawek materiału został odrzucony na chrust. Stało się. Nigdy nie zapomnę tego obleśnego wzroku. Wielkie łapska zostawiły ogniste odciski. Ból fizyczny w porównaniu z tym był niczym. Wtedy już chciałam śmierci. Gdzieś miałam jak wiele osób skrzywdziłoby moje odejście. Błagałam go żeby mnie zabił. Odpowiedział, że nie zasługuję na śmierć. Na odchodne rzucił słowa, których najprawdopodobniej nigdy nie zrozumiem: Jesteście dziwkami. Wszystkie, każda jedna. Niektóre z was to odkryły, a innym trzeba to uświadomić. Jeszcze kiedyś mi podziękujesz. I niezła z Ciebie laska, dziewczynko. Szkoda, że taka oporna.

Potem odszedł. Zostałam sama w tym wielkim lesie. Nie czułam. Wpadłam w sidła otępienia, które stało się moim wybawieniem. Związały moje ciało niewidzialnymi, grubymi liniami, a na twarz wylały grubą warstwę gipsu. Jak szmaciana lalka bez życia. Psychika umarła.Ciało było tego bliskie. Nieprzenikniona ciemność wdarła się do umysłu i zabrała mi resztki kontroli nad własnymi ruchami. Nie wiedziałam czy to kostucha osobiście się po mnie wybrała, czy może organizm po prostu już nie wyrobił i się zbuntował. Faktem jednak było, że całkowicie straciłam kontakt ze światem, pogrążając się w swojej prywatnej otchłani.
***


  Spojrzałem na jej kruchą, bladą postać bezwładnie spoczywającą na twardym, szpitalnym łóżku. Obraz całkowitej niewinności zakłócała jedynie czerwona szrama ciągnąca się przez całą długość alabastrowego policzka. Po mojej twarzy stoczyła się pojedyncza łza, która po chwili spoczęła na naszych złączonych dłoniach. Wszystko było takie nierzeczywiste, takie surrealistyczne. Nie mogłem uwierzyć jak ktokolwiek mógł tak brutalnie potraktować kogoś tak kruchego. Dlaczego ona? Czym sobie na to zasłużyła? Była dobra, wrażliwa… miała wady, ale któż ich nie ma? Człowiek niemający żadnej skazy nie posiadałby również przyjaciół, których Klarze nie brakowało. Przyciągała ludzi niczym odosobnione światełko przyciąga ćmy w środku nocy. 
Była w śpiączce już ósmy dzień. Lekarze chcieli ją wybudzić, ale jej ciało broniło się przed tym, jakby nie chcąc wrócić do rzeczywistości przepełnionej wspomnieniami tego, co stało się w lesie. Jakby nadal przepełniał ją strach… 
 Ja też się bałem. Przerażało mnie świadomość, że już mogę jej nie odzyskać. Tak bardzo chciałbym cofnąć czas, naprawić wszystko, nie dopuścić do jej wyjazdu z Londynu… Ale niestety nie mogłem nic z tym zrobić, nie mogłem niczego zmienić. Dopóki ludzie istnieć będą, będą i błędy. 
 Przepełniające mnie bezsilność i ból rozpraszało tylko jedno uczucie: wściekłość. Lekarz powiedział mi, że Klara została brutalnie pobita, a potem…zgwałcona. Miałem ochotę znaleźć jej oprawcę i zadać mu ból, udowodnić, że nie pozostanie bezkarny. Ale on zniknął. Jedyna osoba, która mogła wprowadzić jakikolwiek postępy do śledztwa stała teraz na krawędzi życia i śmierci. Jeden niewłaściwy ruch i już nigdy nie usłyszę jej melodyjnego śmiechu wypełniającego pustkę mojej egzystencji i nadającego kolorów bezbarwnej rzeczywistości. Jeden nieostrożny krok i zginiemy oboje. 
Nagle poczułem na ramieniu czyjąś ciepłą dłoń., której dotyk dodawał otuchy. Wzdrygnąłem się i spojrzałem w górę. To był Liam.
- Zayn, idź do domu babci Klary, odpocznij. Ja z nią posiedzę – powiedział cicho, patrząc na mnie swoimi czekoladowymi oczami przepełnionymi współczuciem.
- Nie zostawię jej – powiedział twardo, przesuwając wzrokiem po wymizerowanej twarzy mojej dziewczyny. Ten widok napełniał mnie bólem.
- Siedzisz tu od samego początku, a ona nawet nie zdaje sobie sprawy z Twojej obecności. Nie wmówisz mi, że wysypiasz się na tym niewygodnym, szpitalnym krzesełku. - Chciałem mu powiedzieć, że to nieważne, bo jej nie zostawię, ale nie pozwolił mi dojść do głosu – Przydasz jej się bardziej, jeśli będziesz wypoczęty. Ona będzie potrzebowała całej twojej siły i wsparcia, gdy się obudzi. Zrób to dla niej.
Zawahałem się. Nie chciałem opuścić Klary, ale wiedziałem, że Liam ma racje.
- Liam, ja nie mogę jej zostawić. Zrozum.
- Rozumiem – powiedział siadając obok mnie. – Mimo, że nie byłem nigdy tak naprawdę zakochany to rozumiem. Widzę jak na nią patrzysz, jak reagujesz na jej obecność, jak bardzo wpłynął na Ciebie jej wypadek. Ale musisz też pamiętać o sobie. Musisz wziąć się w garść, bo Zayn który siedzi teraz koło mnie nie będzie wstanie pomóc Klarze.
- Liam, ale ja nie mogę jej teraz zostawić. Nie potrafię. Boję się, że jeśli choć na chwilę stracę ją z oczu to ona zniknie i zostawi mnie samego. Tym razem na zawsze – wyszeptałem, patrząc na delikatne, posiniaczone oblicze Klary, doszukując się jakiejkolwiek oznaki, że jej stan uległ zmianie. Jednak wszystko była takie same. Prze miniony tydzień tylko rana na policzku zaczęła się zabliźniać a siniaki zaczęły przypierać śliwkowego odcieniu, poza tym dziewczyna wyglądała dokładnie tak samo.
- Zadzwoń jak się obudzi – powiedział zrezygnowany Liam wychodząc z sali. 
 Znowu zostałem z nią sam, chociaż nie całkowicie. Nad nami wisiała groźba śmierci, coś z czym nie potrafiłem walczyć. Zakapturzona, wychudzona postać stojąca w rogu sali ze srebrną, odbijającą światło kosą, tylko czekająca na swoją kolej. Czekając na moment, w którym będzie mogła odebrać mi moją ukochaną. 
- Wiem, że mnie teraz prawdopodobnie nie słyszysz, ale… chcę żebyś wiedziała, że żałuję. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo. To przeze mnie tu leżysz. Gdybym wcześniej zauważył, że nasza więź zaczyna się rozpadać, nie byłoby nas tutaj. Cholera. Obiecałem Ci, że Cię nie zranię, że zawsze będę, że nic nas nie rozdzieli, i co zrobiłem? Pozwoliłem Ci odejść. Zachowałem się jak dupek – szybko wyrzucałem z siebie słowa przepełnione bólem i frustracją. - Nasz związek był niczym roślina. Niepielęgnowany kwiat zaczął usychać z niezauważalnej tęsknoty i obumierać z braku nieodzownej do życia miłości. Spieprzyłem – powiedziałem udręczonym głosem. Jak ja mogłem dopuścić do tego, że moja ukochana walczy teraz o życie?! Spojrzałem na jej zroszoną potem, naznaczoną różową blizną twarz. Piętno tamtego faceta już zawsze będzie ją znaczyło. – Cholera! – krzyknąłem, gwałtownie wstając z krzesła i zaczynając nerwowo krążyć po małym pomieszczeniu. Czułem się jak zwierzę zamknięte w klatce. Ciężką, przepełnioną bólem ciszę zakłócało jedynie miarowe buczenie neonowych żarówek. – Kocham Cię, rozumiesz?! Nie możesz mnie zostawić! – mój szloch tylko spotęgował siłę słów. – Bez Ciebie nie dam rady – dokończyłem cicho, znowu siadając na niewygodnym krzesełku przy łóżku Klary. Wpatrywałem się w moje buty, na które spływały krople łez błyszczące w świetle szpitalnych żarówek. 
Nagle poczułem na dłoni czyjąś ciepłą, delikatną dłoń. Dotyk niósł ukojenie i nadzieję na lepsze jutro. Podniosłem błyskawicznie głowę, napotykając wpatrzone we mnie niebieskie, hipnotyzujące oczy. Serce szamotało mi się w piersi niczym koliber zamknięty w klatce. Klara odzyskała przytomność.

***
Nurkowaliście kiedyś w basenie i sprawdzaliście ile wytrzymacie? Pamiętacie dźwięki jakie docierały wtedy do waszych uszu?  Niby coś tam słyszeliście, lecz było to takie niewyraźne, nierzeczywiste. Jakby pochodziło z innego wymiaru i nie potrafiliście odczytać sensu tych słów.
Ze mną działo się dokładnie to samo z tą różnicą, że zamiast chlorowanej wody moje zmysły przytępiała lepka maź zwana poniżeniem. Wpatrywałam się w miotającego się Zayna i nic nie mogłam zrobić. Wszędzie, w każdym aspekcie naszego życia są jakieś granice. Moja granica została przekroczona. Za nią nie było już nic. Czułam się jak ostatnia szmata niewarta tego by dalej żyć. Fakt, że tego nie chicałam, że się broniłam jak mogłam, nie miał teraz najmniejszego znaczenia. Co się stało to się nie odstanie. Moja godność uległa destrukcji i dematerializacji. Zabrał ją ze sobą.
 Za tak szczelną, odgrodzoną od świata kopułą powinnam czuć się bezpieczna. W moim własnym świecie, gdzie sama rozdaję karty nikt mnie nie skrzywdzi. Jestem tu sama. Mimo to ogromne przerażenie biegało po całym moim ciele grając w berka ze wstydem.
Obok nich znajdował się także wstręt. Brzydziłam się samej siebie. Cieszyłam się, że nie ma tu luster. Na sam widok mojej twarzy na pewno chciałabym uciec. I nie chodziło tu wcale o te siniaki, czy blizny, których na pewno było nie mało. Nienawidzilam siebie za to co się stało. To była moja wina. To ja wyjechałam z Londynu, a potem szwędałam się w nocy po pustym lesie. Zasłużyłam sobie na to.
Nagle Zayn zauważył, że się wybudziłam i do mnie podszedł. Chwyciłam go podświadomie za rękę. Najpierw się przestraszyłam. Ciepło jego dłoni wywołało u mnie kolejny atak paniki. Chciałam się wyrwać, ale on spojrzał na mnie tym troskliwym wzrokiem. Ufałam mu. Wtuliłam się mocno w jego ramię, jakby była to najbezpieczniejsza kryjówka. Nora dla postrzelonego zająca. Dalej nie byłam w stanie nic powiedzieć. On też milczał. Wiedział, że potrzebna mi cisza i spokój.
Nie wiem jak długo tak po prostu leżeliśmy. Może godzinę, może dwie, pięć… W końcu przerwałam tą niemal naturalną ciszę dziwiąc się, że coś takiego jak dźwięki jeszcze istnieje.
- Przepraszam – cicho wyszeptałam. Słysząc mój głos lekko drgnął i się podniósł. Delikatnie chwycił mnie za ramiona i spojrzał głęboko w oczy. Na jego twarzy widać było tyle troski, zmartwienia, bólu, które usilnie próbował ukryć.
- To nie jest Twoja wina. Zapamiętaj to i nigdy więcej nie mów takich bzdur. To ja Cię nie obroniłem. Pozwoliłem żeby ktoś Cię skrzywdził. Powinienem być przy Tobie i Cię chronić przed całym złem tego świata. A ja zamiast coś zrobić siedziałem w Londynie i się nad sobą użalałem. Ale teraz wszystko się zmieni. Zaopiekuję się Tobą i razem z tego wyjdziemy, rozumiesz? Nikt, nigdy Cię już nie zrani. Nie dopuszczę do tego.  – dawno nie słyszałam, żeby chłopak był aż taki stanowczy. Każde jego słowo było szczere i prawdziwe. Pozwolił mi uwierzyć, że kiedyś wsyzstko wróci do normy.
 Powinnam kazać mu się wynosić. Odrzucić, dla jego własnego dobra. Zdawalam sobie sprawę z tego, że najbliższe miesiące na pewno nie będą łatwe. Lecz znowu byłam egoistką. Nie przetrwałabym bez niego. Był powodem, dla którego się nie poddałam. Jedynym budowniczym, który mógł odbudować moją zrujnowaną psychikę.
- Jeśli odejdziesz to zrozumiem – mimo że wiedziałam, że przy mnie zostanie, chciałam, żeby miał wyjście. Żeby nie był ze mną z poczucia obowiązku,, czy też winy. Chciałam dobrze, a znowu zawaliłam. Kolejny piorun udręki przeszył jego twarz.
- Nigdy więcej tak nie mów – podkreślił każde słowo i znowu mocno mnie przytulił tworząc tarczę przed demonami piekielnej nocy.
 ------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej kochani. Najpierw chciałam was przeprosić, że tak dawno nie było nowego rozdziału. Złożyło się na to wiele czynników w które nie będę was zagłębiała. W każdym razie proszę o wybaczenie i obiecuję poprawę. Po drugie przepraszam za jakość 1 i 3 części. Tak, wiem, że to jest żenada, ale nie umiałam lepiej. Miałam za długą przerwę… Po trzecie bardzo wam dziękuję, że ciągle tu zaglądacie. Jak na bloga gdzie przez taki okres czasu nie pojawiały się nowe posty to statystyki są naprawdę dobre. Dziękuję. Nie do końca wiem co teraz robić dalej. W sensie, że na blogu. Miałam plan, ale teraz nie jestem pewna. Dlatego bardzo was proszę, żebyście umieszczały swoje propozycje do dalszych losów K&Z w komentarzach. Nie poradzę sobie bez was. A zapomniałabym. Bardzo przepraszam wszystkie bloggerki, których blogi zaniedbałam. Obiecuję w najbliższym czasie to nadrobić. Nie zapomniałam o was. Ok., dzisiaj się nie rozpisuję. Kiedy następny? Naprawdę nie wiem, postaram się stworzyć coś szybciej, ale ostatnio  mi to nie idzie. Za dużo się dzieje… Nieważne. To buziaki i do następnego :*
Wasza Gabi ♥♥

No witam. Długo nas nie było i musicie wiedzieć, że to moja wina. Mówiłam Gab, że współpraca ze mną wcale nie jest takim genialnym pomysłem, bo ja nie umiem trzymać terminów i nie mam czasu, no ale cóż. Bywa. Mam nadzieję, że chociaż Wam się podoba, i że nadal tu jesteście.
Vick

środa, 6 czerwca 2012

If only I knew what I know today...

Rozdział 21


Ogródek mojej babci był chyba najbardziej zadbanym miejscem jakie w życiu widziałam. Idealnie równe rabatki kolorowych kwiatków miały w sobie niebywały urok, a sad, który rozprzestrzeniał się za nimi przypominał smaki z dzieciństwa. Spędziłam w tym miejscu już tydzień. W tym kraju, w tej miejscowości, w tym ogrodzie, na tej ławce. Dzień w dzień siadałam właśnie w tamtym magicznym przez swoją zwyczajność miejscu i próbowałam ułożyć sobie wszystko w głowie. Zrozumiałam, że przez ten ciągły brak czasu żyłam z dnia na dzień. Nie zastanawiając się nad przyszłością i teraźniejszością. Potrzebowałam czasu, żeby sobie wszystko od nowa uporządkować. Powyrzucać wszystko z szafek w mojej głowie i powkładać do nich tylko to, co potrzebne. To wszystko nie było takie łatwe jak by się mogło wydawać. Tak, wiem, że na świecie są większe problemy: bieda, głód, choroba…
 Byłam w tym momencie egoistką i otwarcie się do tego przyznaję. Ale chyba każdy z nas nim przynajmniej po części jest. To już nasza ludzka natura. Więc zamiast pomagać sierotom rozważałam całe swoje życie. A właściwie powinnam napisać całe swoje nowe życie. Bo odkąd poznałam Zayna wszystko się zmieniło. Stałam się innym człowiekiem. Nie mówię, że lepszym, ale też nie gorszym. Innym. Przed przyjazdem do Londynu byłam bardzo wyalienowana. Typowa samotniczka z niewielką grupką znajomych na pokaz. Zamknięta w czterech ścianach swojego pokoju z książką lub szkicownikiem. Czemu tak było? Nie wiem. Po prostu nie umiałam się dogadać z otaczającymi ludźmi. Od jednych czułam się lepsza, od drugich gorsza… Znalezienie z nimi wspólnego języka było dla mnie wyczynem równym trudnością ze zdobyciem Mont Blanc.
Wyjeżdżając miałam zamiar zacząć życie od nowa. Podjąć próbę otworzenia się na otoczenie i pokazania swojej prawdziwej twarzy, którą znali tylko nieliczni. I na początku się udało. Nie mówię, że od razu stałam się duszą towarzystwa, lecz pierwszy raz w swoim kilkunastoletnim życiu odniosłam wrażenie, że jestem coś znaczącym elementem społeczeństwa. Ludzie mnie słuchali i rozumieli. Nie musiałam się już obawiać krzywych spojrzeń niezrozumienia. Ci ludzie naprawdę mnie pokochali ze wzajemnością. I wtedy właśnie na mojej drodze pojawił się Zayn. Spadł z nieba wywołując zawirowania w głowie i szybsze bicie serca. Chwycił mnie za rękę i błyskawicznie wciągnął na swój rollercoaster. Wylądowałam w innym wymiarze. Z dala od moich przyjaciół. Znowu przestałam być Klarą Brown. Stałam się dziewczyną Zayna Malika. I mimo że praktycznie od początku wiedziałam w co się pakuję, jakie to niesie ze sobą konsekwencję, to ciągle miałam jeszcze nadzieję, że nie będzie tak źle. Przecież przez ten świat przewinęły się tysiące celebrytów i duża część z nich wcale nie była singlami. Widocznie u nas było inaczej. Tak bardzo potrzebowałam czasem chwili zainteresowania, na którą nie mogłam liczyć. Chciałam być ważna. Żeby mnie ktoś pochwalił, chciał  ze mną dłużej porozmawiać, zapytał mnie o zdanie. Nienawidziłam tej ignorancji z jaką się do mnie odnoszono. Nawet gdy wychodziliśmy razem na jakiś bankiet czy inną imprezę dla wybranych, bogate szychy mówiły Zaynowi – No bracie, muszę ci powiedzieć, że Twoja towarzyszka wygląda dziś nieziemsko. Do mnie bezpośrednio zwracano się sporadycznie.  Nie mogłam go o nic obwiniać. To nie była przecież jego wina, że odbierano mnie tak, a nie inaczej. Jednak, mimo że nigdy nie byłam osobą, która za wszelką cenę chce być w centrum uwagi, takie wieczne stanie w cieniu też mi nie odpowiadało.
Ale był to tylko jeden czynnik, który wpłynął na nasze wypalenie. Bo poza problemami dotyczącymi popularności Zayna,  było jeszcze coś zwyczajnego. Rutyna. Mały, przebiegły wąż wkradający się, prędzej czy później atakuje każdy związek. Zapominamy o pocałunku na pożegnanie, a magiczny błysk w oku, który nas odróżniał od masy szarych twarzy, zanika. I choć dalej kochałam Zayna tak samo mocno jak on mnie to powoli zaczęliśmy się męczyć. Chyba nasza miłość była za duża, a wyobrażenia za wymagające. Chciałam odejść. Tak wiele razy pakowałam swoje walizki i się wyprowadzałam, tylko po to, żeby potem wracać z podkulonym ogonem i prosić o kolejną szansę. Etap kiedy było różowo dawno już był za nami. Utknęliśmy w jakiejś chorej czasoprzestrzeni. Powrót. Dwa miłe dni. Irytacja i tłumiona złość. Wybuch. Wyprowadzka. Powrót. Można by teraz zapytać dlaczego nie odeszłam na stałe, skoro tak źle mi było? Odpowiedź jest prosta, wręcz banalna. Kochałam go. I jakkolwiek nie mogłam powiedzieć, że jestem z nim najszczęśliwsza na świecie, to bez niego nie byłabym wcale. Już dawno temu złożyliśmy sobie niewypowiedzianą przysięgę – i że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Staliśmy się nierozerwalną całością, która nie istniała osobno. Jak kawałki puzzli, które są zbędne bez reszty. Nie tworzą niczego sensownego.
Łzy kolejny raz poleciały po mojej twarzy. Zauważyłam je dopiero po chwili, tak bardzo przyzwyczajona do nich byłam. Usilnie szukałam rozwiązania, lecz nic mądrego nie przychodziło mi do głowy. W ostatnim czasie chyba obydwoje rozglądaliśmy się za odpowiedzą na to pytanie. Rozpaczliwie pragnęliśmy odzyskać nasze utracone szczęście, radość, spontaniczność i płomień. Ludzie nie łakną miłości dopóki nie wpadną w jej słodko-gorzkie sidła. Dzieci w Australii nie marzą o przejażdżce na wielbłądzie, a afrykańskie pary nie wyczekują jesiennego tańca kolorowych liści. Jednak gdy już się tego zasmakuje jest za późno na ratunek. Człowiek wpada w pajęczynę miliona uczuć. Bo miłość nigdy nie przychodzi sama. Zawsze towarzyszy jej gama różnobarwnych, skrajnych emocji. Emocji które jednocześnie niszczą i budują człowieka. Wyrywają go ze starej skóry dziecka i na zmianę kopią i głaszczą, aby nadać mu dojrzałości. Jest to jeden z najbardziej skomplikowanych procesów w przyrodzie. Najboleśniejszy i najbardziej pożądany.
Obok tego wszystkiego gryzło mnie jeszcze jedno stworzonko, zwane poczuciem winy. Wbijało swoje ostre ząbki w moją duszę i wtłaczało do niej cierpki jad. Nie powinnam była tak wyjeżdżać. Jakkolwiek źle między nami było najpierw mogłam z nim porozmawiać. Tak szczerze, od serca, bez owijania w bawełnę. Od razu sięgnęłam po ostateczne wyjście. Na miejscu Zayna nie wybaczyłabym sobie tak łatwo. Lecz on zawsze był dla mnie wyrozumiały. Wiedział, że taki mam charakter i go akceptował. A przede wszystkim bardzo mnie kochał. Cokolwiek by się nie stało, miałam pewność, że nigdy mnie nie odrzuci. Zawsze otoczy swoim czułym ramieniem i szepnie, że cieszy się z mojego powrotu, że tęsknił. Wolałam nie myśleć o tym, co przeżywa teraz. Znowu go zraniłam. Wbiłam trzonek prosto w serce i przekręciłam parę razy, to w prawo, to w lewo. Tęsknił za mną i ja za nim też. Więc po co się tak krzywdzić? Jaki to ma sens?
Wyjęłam z tylniej kieszeni starą Nokię, pożyczoną od babci i wybrałam zagraniczny numer telefonu.
- Halo, Liam, to ja. Chciałam Cię tylko zapytać czy w domu wszystko w porządku. Jak on się czuje? Jest bardzo wściekły? – musiałam się dowiedzieć jak sobie radzą. Nie mogłam zadzwonić do Zayna, bo to by się mogło źle skończyć. Martwiłam się o niego. Zrozumiałam jak wielką egoistką byłam. Nie chciałam go idealizować, bo zaistniała sytuacja była naszą wspólną winą, lecz nie powinnam była uciekać. W związku chodzi o to, żeby się nawzajem wspierać i ze sobą rozmawiać. Słowa babci naprawdę wiele mi uświadomiły. Otworzyły oczy i pokazały zupełnie inny punkt widzenia. Miłość to nie jest bajka. W niczym nie przypomina ona uczucia które połączyło Kena z Barbie, czy księcia z Kopciuszkiem. Na każdym kroku jest pełno przeciwności, prób, barier i chaszczy. Do końca wytrwają tylko najsilniejsi. Nic nie może być idealne. Czyste, krystaliczne i bezproblemowe. Trzeba się przewracać i podnosić, żeby wiedzieć, że ma się siłę. Siłę do walki z codziennością.
- Boże, kobieto, Ty wiesz jak my się o Ciebie martwiliśmy?! Gdzie Ty do cholery jesteś? Przeszukaliśmy cały Londyn, a Harry pojechał nawet do Kate. Wracaj natychmiast do domu. Zayn wariuje. Najpierw miotał się po całym domu i niszczył wszystko na swojej drodze. Wazony, talerze, meble – wszystko jest w ruinie. A potem… potem zapadł w jakiś letarg. Nic nie je, nie pije, nie odzywa się. Tylko leży z kamienną miną. Nie jesteśmy w stanie do niego dotrzeć. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby aż tak bardzo cierpiał. Co Ty wyrabiasz, co?!  Chcę Cię tu jeszcze dzisiaj widzieć. Wszystko sobie wyjaśnicie, porozmawiacie. Ale wróć do domu. –chyba jeszcze nigdy nie słyszałam Liama takiego roztrzęsionego. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Najchętniej od razu bym się spakowała i wsiadła w pierwszy samolot, ale nie mogłam zostawić tak tu babci samej. Nagle jednak w mojej głowie pojawił się pomysł, którym natychmiast podzieliłam się z chłopakiem. 
- Liam, przyjedźcie tu proszę. – cicho załkałam. - Przepraszam, nie powinnam wyjeżdżać, ale to wszystko mnie przygniotło. Nie miałam siły. I jeszcze jak wrócił do tego domu taki zalany, to to była ostatnia kropla w czarze goryczy. Myślałam, że sobie to wszystko tu na spokojnie przemyślę, ale nie umiem. Potrzebuję was. Potrzebuję Zayna. – taka była właśnie prawda. Mimo tych ciągłych kłótni, sprzeczek, pretensji i żalu to ciągle go potrzebowałam. Bardziej niż tlenu, wody, czy snu.
- Dobrze, już dobrze mała. Tylko mi tu nie płacz. – brzmiał już o wiele łagodniej, choć był tak samo jak my wszyscy wykończony tą sytuacją. Musiał żyć w domu przepełnionym ciężką jak ołów atmosferą i nic nie mógł na to poradzić. Nie protestował, by nie przysparzać nam jeszcze więcej zmartwień. A może właśnie powinien. Może wtedy byśmy się otrząsnęli. – A teraz mi wreszcie powiedz gdzie się podziewasz. Będziemy tam najszybciej jak się da. – podałam mu dokładny adres i się rozłączyłam. Nie wiedziałam czy to słuszna decyzja. Kłamstwem byłoby powiedzenie, że zrobiłam tak z głębokiego przekonania, że to najlepsze rozwiązanie.  Po prostu się złamałam. Nie umiałam bez nich wytrzymać.
 Przed ich przyjazdem postanowiłam się przejść na pierwszy a zarazem ostatni samotny spacer. Wiedziałam, że gdy już tu będą względny spokój i harmonia znikną na dobre i nie będę mogła liczyć na chwilę sam na sam ze sobą. Poszłam prosto przed siebie. Nawet nie zauważyłam kiedy otoczył mnie tłum sosen i świerków. Ponure drzewa grały upiorną pieśń na strunach  wiatru, a drobne krople deszczu mu wtórowały. Gdzieś w oddali dało się słyszeć ostrzegawcze pohukiwanie sów i wycie wilków. Podskórnie czułam, że powinnam wracać do domu, lecz tego nie zrobiłam. Okrągła tarcza księżyca zahipnotyzowała mnie swoim blaskiem i prowadziła w głąb tej krainy mroku. Myśli niczym żelazna kurtyna przysłoniły mi oczy na tyle szczelnie, że po chwili nie wiedziałam już gdzie jestem. Najważniejsze było teraz zachować spokój. Przecież na pewno jeśli nawet sama nie wyjdę to ktoś mnie znajdzie. Trzeba to tylko przeczekać.
 Nagle usłyszałam głośny trzask. Łamanie gałęzi rodem z horroru. Ciemny kontur, który pojawił się gdzieś między drzewami zbliżał się coraz bardziej. Instynktownie zaczęłam uciekać. Udawany spokój całkowicie ustąpił miejsca niekontrolowanej panice. Kompletnie nie wiedziałam co się dzieje. Musiałam biec. Gonił mnie. Jego ciężkie kroki dudniły w mojej głowie powodując jeszcze większą histerię. Błyskawicznie obróciłam się za siebie, by dowiedzieć się kim mój napastnik jest. Wykorzystał ten moment nieuwagi. Przeszywający ból obiegł całą moją rękę. Ogromne łapska trzymały mnie za ramiona krępując każdy ruch. Krzyczałam, kopałam, plułam, wyrywałam się i gryzłam, lecz nie przynosiło to żadnych rezultatów. Nigdy nie zapomnę tego kpiącego wzroku i obleśnego uśmiechu. Spocona, świńska twarz wpatrywała się we mnie jednocześnie z pogardą i rozbawieniem.
- Uspokój się, mała dziwko. Mam już dość tej zabawy. Prawie mi Cię szkoda, wiesz? Ale nie nabiorę się na tę Twoją niewinność. Nie jestem już takim głupcem. Zasłużyłaś sobie. Wy wszystkie sobie zasłużyłyście. – wysyczał z furią. O co chodziło? Przecież ja go nawet nie znałam. Lecz wdawanie się w dyskusję na pewno nie polepszyłoby sytuacji. Wręcz przeciwnie.
Uderzył mnie z całej siły w policzek. Niczym bezwładna marionetka poleciałam na chrust. Jeszcze nigdy nie byłam taka bezbronna. Taka słaba. Wąska, jeszcze ciepła, czerwona strużka zaczęła spływać po mojej twarzy tworząc pierwszą plamę na mojej białej sukience. Pierwszą, lecz na pewno nie ostatnią. Był dla mnie za silny i przepełniony zbyt dużą nienawiścią. Nic nie było w stanie go powstrzymać. 

***

Moja rzeczywistość składała się jedynie z bólu i tęsknoty przeplatanych z pustką. Nic się nie liczyło. Całymi dniami siedziałem w pokoju, odcięty od wszystkich. Towarzyszyła mi jedynie muzyka leczącą poszarpane serce i dym papierosowy, który sprawiał, że ból stawał się lżejszy. Powiedzenie, że czas leczy rany, nie jest nic warte. Przez ten tydzień intensywność bólu się nie zmieniła, po prostu zacząłem się do niego przyzwyczajać. A do cierpienia dołączała tęsknota, która  przepełniała każdą komórkę mojego ciała. Nie niszczył mnie brak Klary, bo gdy odeszła po raz pierwszy jakoś przetrwałem. Niszczyły mnie blizny po szczęściu, które nagle gdzieś zniknęło. Wszystko co mnie otaczało w jakiś sposób mi ją przypominało. Poduszka, nadal przesączona jej cudownym zapachem. Turkusowa bluzka, którą w pośpiechu zostawiła w łazience, a której nie potrafiłem się pozbyć. Te wszystkie drobne rzeczy raniły, nie miałem jednak serca się ich pozbawić. Być może jestem masochistą, ale myślę, że ból jest lepszy od całkowitego otępienia. Poza tym… tylko wspomnienia jakoś trzymały mnie przy życiu. Wspomnienia i wiara w to, że jeszcze odzyskam moje szczęście. 
 Minął już tydzień. Długi, bezbarwny i naznaczony wszechobecnym bólem tydzień. Najgorszy tydzień moje życia. Przez ten cały czas siedzę w moim pokoju bezproduktywnie wpatrując się w ścianę i marząc o tym, że za chwilę Klara pojawi się w drzwiach naszej sypialni, jak to miała robić w zwyczaju, gdy zamykały się w sobie i cierpiałem. Czekałem aż wejdzie, przytuli mnie i pomoże zmierzyć mi się ze światem. Ale ona się nie pojawiała. Czekałem, chociaż wiedziałem, że to nie ma żadnego sensu, bo ona nie wróci. A to wszystko przeze mnie. 
Na samym początku chłopacy próbowali mnie pocieszyć, ale teraz dali sobie spokój. Nawet Liam. Poddali się wiedząc, że to i tak nie ma sensu. Gdy tylko zaczynali temat całkowicie się wyłączałem. Nie chciałem ich słuchać. Nie chciałem o tym rozmawiać. Jedyną osobą, którą chciałem teraz widzieć była Klara, ale ona przecież wyjechała. Z mojej winy. 
Nie wiem co mam robić. Kiedy Klara była przy mnie nie zdawałem sobie sprawy, że jest tak ważną częścią mojej rzeczywistości, że stała się sensem mojej egzystencji. Bez niej się zgubiłem, a cały mój świat stracił wszystkie swoje kolory. Zewsząd otacza mnie przytłaczając pustka, której nawet moi przyjaciele nie potrafią rozproszyć. 
 Czuję się trochę jakby miał deja vu. Już kiedyś ją przecież straciłem. Ale wtedy mniej bolało. Ostatnim razem nie wiedziałem jeszcze tak naprawdę jak to jest ją mieć. 

Na okrągło odsłuchuję wiadomość, którą nagrała mi Klara. Wsłuchuję się w jej przepełniony bólem głos i myślę o tym, jak bardzo ją zraniłem. Karmię się każdym dźwiękiem, tylko powiększając własne cierpienie. 

 Od jej odejścia co noc dręczą mnie koszmary. Zlany potem rzucam się po łóżku, wrzeszcząc jak opętany, do momentu, w którym któryś z chłopaków mnie nie obudzi. Co mi się śni? Klara. Odchodzi, a ja mimo że biegnę nie potrafię jej dogonić. Stoję w miejscu i patrzę na jej oddalającą się sylwetkę, a moje serce pęka w drobny mak. Pochłania ją ciemność, a mnie otacza pustka. Bezkresna. Bezbarwna. Pustka, która wdziera mi się do płuc i nie pozwala mi oddychać. Pustka, która każdej nocy na nowo zabiera mi to co najbardziej kocham. 
 Pustka, która na drugie imię ma tęsknota. Własna tęsknota mnie zabija. Rozbija moją duszę na cząstki elementarne, a ja nie mam wystarczająco dużo siły, by złożyć ją z powrotem w całość. Tak bardzo chciałbym, żeby Klara tutaj była… Ale to niemożliwe, bo jej nie ma. Najgorsze w tym wszystkim jest chyba to, że uświadomiłem sobie, iż tak naprawdę zawsze tęskniłem za Klarą. Gdy jej usta łączyły się w słodkich pocałunkach z moim wargami, gdy spaliśmy, wtuleni w siebie… Tak, wtedy też za nią tęskniłem, bo już wtedy, gdzieś tam, zagubiliśmy siebie. Pomimo, że była obok mnie, tęskniłem, bo powoli traciliśmy siebie w naszym ‘byciu razem’. Nigdy nie chciałem jednak, żeby odchodziła. Za każdym razem, gdy coś zepsułem, modliłem się w duchu, żeby została, naiwnie wierząc, że wszystko samo się jakoś ułoży. I w końcu ona odeszła. Choć właściwie to odchodziła wiele razy, a ja za każdym razem bałem się, że to już koniec. Ale wracała. W momencie, gdy traciłem nadzieję, ona ją znowu rozpalała. Gdyby nie ona nie wiedziałbym ile mam w sobie siły i ile godzin ociekających rozpaczliwym oczekiwaniem potrafię znieść. Nie wiedziałbym, że potrafię kochać kogoś tak mocno, jak pokochałem Klarę. Teraz jednak moja nadzieja powoli się wypala, a Klary nadal nie ma. A ja tak bardzo ją kocham… 
 Rozstanie wyssało ze mnie całe życie, już nawet nie mam siły na imprezowanie, które być może pomogłoby mi zapomnieć. Teraz poświęcam się tylko muzyce, a wszystko co tworzę przepełnione jest rozpaczą, smutkiem, żalem i podszyte mocnymi nićmi miłości. 

            - Stary, koniec tego użalania się nad sobą – powiedział stanowczo Liam, bez pukania wchodząc do mojego pokoju. 
- Puka się – odpowiedziałem głosem wypranym z wszelkich emocji. Nie chciałem czuć. Nie chciałem, żeby moi przyjaciele wiedzieli jak bardzo cierpię. 
- Dzwoniła Klara – powiedział Liam z szerokim uśmiechem na twarzy. 
Na początku jego słowa do mnie nie dotarły. Jak to: dzwoniła Klara? Przecież… ona mnie zostawiła. To niemożliwe. Jednak po chwili do głosu doszła nadzieja, która na nowo zapłonęła w moim sercu. 
- Jedziemy do niej jutro – ciągnął dalej Liam, a na jego twarzy malowała się coraz większa radość. – No, Malik, chyba w końcu wracasz do życia. 
- To ona jest moim życiem – wyszeptałem na tyle głośno, żeby Li mógł mnie usłyszeć. – Gdzie ona jest? 
- U babci, w Polsce. Nie chciała jeszcze zostawiać rodziny, przecież dopiero przyjechała, a więc my jedziemy do niej. Załatwiłem już wszystko z naszym menagerem. Pakuj się – powiedział klepiąc mnie lekko w ramię i wyszedł. 
Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a moje serca wypełniła radość, której nie czułem już tak długi czas. 
- Liam – zawołałem, wystawiając głowę zza drzwi. – Ja lecę dzisiaj. Nie wytrzymam do jutra. 
- Wiedziałem, że to powiesz – zaśmiał się cicho mój przyjaciel. – Lou zarezerwował Ci bilet. Twój samolot odlatuje za dwie godziny.  
~*~ 
            Szedłem polną drogą coraz bardziej zagłębiając się w dębowy las. Drzewa imponowały mi swoją wielkością i starością, swoją osobliwą magią. W Anglii niewiele jest lasów, a takie jak ten wydają się jedynie zwykłym wyobrażeniem. Polska ma w sobie magię natury, której w Wielkiej Brytanii brakuje. Tu jest bardziej dziko i naturalnie. Prawdziwiej. 

 Nie wiedziałem gdzie idę i dlaczego coraz bardziej zagłębiam się w las, chociaż dopiero nadchodzi świt, a słońce powoli prześwieca przez korony drzew. Spanikowana babcia Klary powiedziała mi, że dziewczyna wyszła pomyśleć i nie wróciła na noc, a jakiś wewnętrzny głos mówił mi, że znajdę ją właśnie tutaj.   
  Szedłem śpiesznie, chłonąc piękno i siłę dębów, uważnie rozglądając się za ukochaną. Nigdzie jej nie widziałem, ale nie traciłem nadziei. Wielkie drzewa koiły mnie swoją potęga i wydawały się przelewać na mnie ułamek swojej siły. Czułem się coraz silniejszy. Coraz pewniejszy. Zacząłem wierzyć, że wszystko się jakoś ułoży. 
  Moje serce wypełniało szczęście i oczekiwanie. Tak bardzo chciałem już trzymać Klarę w ramionach, czuć jej słodki zapach, słyszeć melodyjny śmiech, w którym się zakochałem. Chciałem ją przeprosić, powiedzieć jej jak bardzo ją kocham i jak bardzo mi jej brakowało. 

Nagle usłyszałem krótki, urywany szloch, pomieszany z jękami bólu. Przystanąłem. Do moich nozdrzy, zmieszana z zapachem lasu, doszła woń krwi. Moje serce zgubiło rytm. Tylko nie to! 

 Pobiegłem w kierunku rozpaczliwych dźwięków modląc się w duchu, żeby to nie Klara była ich źródłem. Jednak intuicja podpowiadała mi, że znam ten głos, że znam ten szloch. 
  Zauważyłem ją. Leżała w cieniu jednego z wielkich drzew. Skulona, szlochająca postać, bezgłośnie wzywająca pomocy 

- Klara? – zawołałem, a moim głosie znalazło ujście całe moje przerażenie. 
Dziewczyna tylko jęknęła głośno i podniosła głowę. Z długiego rozcięcia na jej policzku spływała krew, jej sukienka była brudna i rozdarta. 
Nie zastanawiając się co robię podbiegłem do niej i chwyciłem ją w ramiona. Była taka krucha… 
- Nie zostawiaj mnie – wyszeptała i straciła przytomność. 
Moje serce zamarło. Zadzwoniłem po pogotowie i rozszlochałem się, pozwalając znaleźć upust targającym mnie emocjom. 
Ona musiała żyć. Bez niej nie było mnie. 

-------------------------------------------------------------------------------------------
Mam wrażenie, że was zawiodłam tym rozdziałem. Ba, jestem tego pewna. Jest taki nudny, mdły… Ale musiałam dać tyle jej przemyśleń, żebyście dokładnie ją zrozumiały. Żebyście wiedziały, że to nie jest jakieś tam widzimisie zapatrzonej w siebie Klary, której poprzewracało się w główce. Pod koniec jest zapowiedź praktycznie całego tego wątku. Nic nie mówię, nic nie zdradzę, lecz obiecuję, że będzie się działo :D Co prawda ta część będzie długa, nawet bardzo, ale wraz z jej ostatnim rozdziałem nadejdzie też koniec tego bloga. To jest moja ostateczna i definitywna decyzja. Skończy się tak, że po prostu nie będzie dało się kontynuować, a po za tym czuję, że tak będzie najlepiej. Nie mogę tego ciągnąć w nieskończoność.  A szkoda, bo It’s never too late, naprawdę dużo dla mnie znaczy. Z resztą powtarzałam to wam już tyle razy, że na pewno wiecie… W każdym razie chodziło mi o to, że potem założę nowego bloga. I nie żebym nie miała własnych pomysłów (bo mam ich strasznie dużo i niektóre nawet mnie samą przerażają :p), ale jeśli macie jakieś propozycje, specjalne zamówienia, czy też życzenia co do nowej historii to piszcie mi o nich na GG (38787924), w komentarzach, lub na twitterze (@_just_Gab_) ^.^ Ok, to teraz czas na standardowy punkt programu: Dziękuję mojej najzdolniejszej współpracownicy - Vick, wspaniałej prawej ręce – Aleksji i najlepszym pod słońcem czytelniczką. Jesteście dziewczyny naprawdę wyjątkowe. Kocham was za te długie komentarze, które zostawiacie tam na dole. Bo liczy się jakość, a nie ilość. Na sam koniec chciałabym przeprosić osoby, które czytały pamiętnik mojej Melissy na Do not call me Mel. Usunęłam bloga spontanicznie, pod wpływem frustracji dotyczącej totalnego braku weny na tą opowieść. Ale tak w sumie to nie żałuję. Gdybym kontynuowała Lissę… ona byłaby zła, pisana na siłę. Wiem, że zawiodłam i mam nadzieję, że nie będziecie się na mnie za długo gniewały. Po prostu gdy pisanie staje się przykrym obowiązkiem i  kłopotem to przestaje mieć sens. A tak właśnie stało się z Mel. Na sam koniec chciałam was bardzo poprosić o komentarze. Zajmuje wam to 5 minut, a dla mnie znaczy niewyobrażalnie dużo. Nic nie napędza do pracy tak jak te wasze słowa. Wena nie przychodzi sama. To wy mi ją przynosicie. I tak naprawdę to nie ode mnie zależy kiedy będzie nowy rozdział, tylko od was. Nie będę szantażowała was, że czekam do X  komentarzy, bo inaczej nie dodam niczego. Nie będę, bo to nie ma sensu. Ale chcę wam tylko uzmysłowić tą zależność: dużo komentarzy = dużo natchnienia = szybszy rozdział. A jak to do was nie przemawia, to może po prostu napiszecie tam jedną kropkę w ramach prezentu  :D Liczba przekraczająca 10 sprawiłaby, że byłyby to jeden z najlepszych urodzin w moim życiu. Ok., kończę, bo nie zostanie ani trochę miejsca dla Vick. Do napisania, miśki.
Wasza Gabi ♥♥

Witam państwa. Powiem Wam, że podoba mi się moja część, co jest bardzo dziwne. Mało akcji, głównie przemyślenia, masło maślane, ale jednak jestem zadowolona. Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam. Mam również nadzieję, że piosenki Wam się podobają, długo ich szukałam i w końcu voilà :D Dobra, nie rozpisuję się, bo po co? Liczę na komentarze, których, nie ukrywam, jest strasznie mało. 

Vick.