Dreams are renewable. No matter what our age or condition, there are still untapped possibilities within us and new beauty waiting to be born.

-Dale Turner-

piątek, 17 sierpnia 2012

Do you hear that love?


Rozdział 26

Wiatr delikatnie uderzał w szyby okien niosąc ze sobą pobudzający zapach bryzy morskiej. Leniwie otworzyłam oczy, lecz oślepiona złotym blaskiem słońca szybko je zamknęłam. Już chciałam odwrócić się na drugi bok, kiedy poczułam na swoim policzku ciepły dotyk. Mimowolny uśmiech wypłynął na moje usta, a ciało przeszył przyjemny dreszcz. Tym razem nie miałam problemów z podniesieniem powiek. Chłopak przyglądał mi się uważnie, a gdy zauważył, że nie śpię  delikatnie pocałował. Zadziwiające, że mimo lat spędzonych razem, kłótni, kłopotów i wzajemnych pretensji on w dalszym ciągu potrafił działać na mnie tak samo jak na te mdlejące fanki. Czy nie powinnam się przyzwyczaić do blasku jego czekoladowych tęczówek, łobuzerskiego uśmiechu i tego czegoś, co czyniło go tak wyjątkowym? Czy do tego da się w ogóle przyzwyczaić? Nawet jeśli tak, to zbyt wiele razy to traciłam, by teraz nie doceniać.


- Wiesz co? Nie myślałem, że kiedykolwiek to powiem, ale Niall miał naprawdę świetny pomysł z tymi wakacjami. Spójrz tylko jak tu jest cudownie. Dawno nie byliśmy tacy szczęśliwi i beztroscy. Aż żal wracać do Londynu. Znowu się zacznie. Ja jadę w trasę, Ty idziesz na studia. Będziemy mieli jeszcze mniej czasu dla siebie. Nie chcę się z Tobą znowu mijać w drzwiach.
- Damy radę. Zdradzę Ci tajemnicę. Nie jesteś jedynym celebrytą, który ma dziewczyną. Sama znam kilka takich par i to naprawdę bardzo udane związki. Żeby nie szukać daleko spójrz tylko na Lou i Jas. Nie widzą świata poza sobą i mimo wielu zajęć ciągle mają dla siebie czas. Nam też się uda. Radziliśmy sobie z większymi trudnościami, nie uważasz? Będzie dobrze. A po za tym jak mogłabym wypuścić ze swoich rąk najbardziej pożądanego chłopaka na świecie?
- Tak, tak, nie da się ukryć, że jestem najprzystoj… Ej, patrz, ktoś tam biegnie. Jak to kolejny paparazzi to przysięgam, że pójdę po strzelbę. Skoro już muszą strzelać foty, to mogli by być subtelniejsi.
- Ooo, nie wiedziałam, że Niall zmienił zawód. A może Ty masz coś z oczkami? Nie martw się, jak wrócimy do domku to zabiorę Cię do okulisty. To naprawdę nie boli.
- Siema. Klara, jak Ty pięknie dziś wyglądasz. Masz nową bluzkę? Ach, i ten promienny uśmiech. Aż brak mi słów. No ale ja tu przyszedłem z pewną śmiertelnie poważną sprawą. Musisz uratować mi życie.- powiedział z grobową miną blondyn, który postanowił odwiedzić nas w swojej piżamie w misie. Nie czekając na pytanie o co chodzi, kontynuował swój monolog. - Bo widzisz,  ja nie mogę dłużej mieszkać z Harrym i Liamem w jednym domku. Ja wiem, że umówiliśmy się, że pary razem i single razem, ale to co tam się wyprawia przechodzi ludzkie pojęcie. Oni całkiem zwariowali. Może im jakaś ławka spadła na łeb, albo ktoś ich uderzył kotwicą. Ja tam nie wiem, ale to normalne nie jest.
- Do rzeczy Niall, do rzeczy – wtrącił zniecierpliwiony Zayn.
- A więc wyobraźcie sobie, że rano jak zawsze zszedłem sobie na dół. Ptaszki ćwierkały, słoneczko świeciło i wszystko było pięknie, ładnie. No i idę sobie tak i myślę – ciekawe co sobie zjem na śniadanko. Otwieram lodówkę, a tam… tylko jeden serek! Postanowiłem nie panikować, bo podobno tylko spokój może nas uratować. Rozejrzałem się po kuchni i w końcu zauważyłem, że na stole leży kartka. To sobie pomyślałem, że to może jakaś wiadomość dla mnie. Więc ją biorę i sobie czytam. Czytam, czytam i nie wierzę własnym oczom. Pisało tam: Kochany Niallerze. Zapomniałeś zrobić wczoraj zakupów, więc pojechaliśmy do miasta na śniadanie. Wrócimy wieczorem, żeby trochę pozwiedzać przy okazji. Buziaki XXX. Rozumiecie to? Zostawili mnie tu na pastwę losu! Umrę samotny i przede wszystkim głodny. O ja biedny, nieszczęsny, czym ja sobie na to zasłużyłem. Byłem przecież grzeczny, uśmiechałem się do ludzi i nawet przeprowadzałem staruszki przez jezdnię. I co? I zostałem bez jedzenia przez tych parszywców. Jesteś moją jedyną deską ratunku. – zakończył swoją dramatyczną opowieść i ze łzami w oczach się we mnie wpatrywał. Z boku cała sytuacja wyglądała komicznie, lecz wiedziałam, że nie on wcale nie żartuje.
- Idźcie na taras, a ja zrobię kanapki. Już dobrze, kochany. Uspokój się, a z nimi poważnie pogadam jak wrócą – uspokoiłam roztrzęsionego chłopaka i udałam się do kuchni.



Po kilku minutach wybawienie głodomora było gotowe. Na palcach zakradłam się do ławki na której siedzieli, kiedy usłyszałam strzępek ich rozmowy.
- Jesteś pewien, że jest gotowa? To poważna decyzja, a nie takie hop siup, bez konsekwencji. Nie wolno się z tym spieszyć. – Niall wyglądał na zatroskanego i podekscytowanego jednocześnie.
- Czekałem na to trzy lata. Trzy lata wyobrażałem sobie ten dzień. Niczego bardziej nie chcę i mam nadzieję, że ona też. Ooo, kochanie, już jesteś Mmmm, jakie pyszne kanapki. Szczęściarz ze mnie. Ale skoro zrobiłaś śniadanie, to ja zrobię kolację, ok? Może nie spalę kuchni, a nawet jeśli, to jutro przecież jedziemy do domu.



Tak, dom. Jedno słowo, a tak wiele znaczeń. Budynek mieszkalny. Otaczający ludzie. Rodzina. Ulubiony fotel i kapcie w kotki. Piękny ogród z tulipanami oraz pobliski sklepik z zawsze ciepłymi bułeczkami. Jedyne miejsce gdzie moje życie mogło wrócić do normy. Mieszkając najpierw w zimnej, bezosobowej sali szpitalnej, a potem w ładnym, lecz cudzym domku zaczęłam doceniać te drobne detale czyniące moje mieszkanie moim. Brakowało mi drewnianej kolekcji kotów, miękkiej satynowej pościeli, kompletu talerzy z chińskiej porcelany, który wypatrzyłam na pchlim targu, czy dębowego stołu zrobionego specjalnie dla nas przez kuzyna Zayna. Nareszcie do tego wracałam.
Po śniadaniu chłopcy oznajmili, że muszą coś pilnie załatwić i nie wiedzą kiedy wrócą. Gdy tylko opuścili chatkę chwyciłam za szkicownik i jak na skrzydłach popędziłam na plażę. Potrzeba stworzenia nowego rysunku już od dawna we mnie tkwiła. Pomysł, który wziął się ni stąd ni zowąd natarczywie domagał się uwolnienia na światło dzienne. Jednak tworzenie czegokolwiek między biegającym po całym domu Louisem i krzyczącym na niego Liamem było raczej niewykonalne, a nie chciałam uciekać do swojej samotni, czym sprawiłabym przykrość Zaynowi. Teraz wreszcie mogłam uciec by oddać kartce papieru kawałek swojego serca.



Jest na tym świecie kilka elementów bez których człowiek nie może czuć się w pełni szczęśliwy. Jednym z nich jest samospełnienie. Każdy potrzebuje jakiejś pasji, czy hobby, czegoś co wywołuje w nim zadowolenie z własnej osoby. Jedni śpiewają, drudzy tańczą, trzeci piszą, a jeszcze inni zbierają znaczki.  Ja rysowałam. Papier i ołówek – dwa przedmioty, które pomagały mi się pozbyć nadmiaru emocji. Poprzez te kilka kresek, parę kółek i inne niezidentyfikowanych kształtów miałam możliwość wyrażenia siebie. Niemego krzyknięcia – Hej, ludzie. Tak to ja, Klara Brown i wszystko co mi w duszy gra. I choć nie zawsze się udawało, wiele razy mi się wydawało, że osiągnęłam dno i chciałam z tym skończyć, a momenty kiedy byłam usatysfakcjonowana z wyników z swojej pracy były sporadyczne, to dzięki temu czułam się wartościową osobą, która ma coś do zaoferowania. Coś co odróżni ją od reszty świata. Bo nikt nie stworzy rysunku bliźniaczego do mojego.


- Halo, halo, tu Ziemia do panienki Klary. Słyszysz mnie w ogóle? Chyba z godzinę Cię szukałem. Najwyższa pora się zbierać. Jesteś przecież umówiona z Zaynem, a tak ubrana nie pójdziesz. – powiedział Liam obdarzając mnie krytycznym spojrzeniem.
- Ale my się mamy spotkać wieczorem, a chyba nawet jeszcze południa nie ma. Dopiero co wyszłam z domu. Spokojnie, wszystko pod kontrolą. – mówiąc to rozejrzałam się w koło. Słońce już dawno zaczęło swoją wędrówkę ku zachodowi, a naokoło mnie leżało pełno zgiętych kartek i teczka znośnych szkiców do dopracowania. W ferworze tworzenia nie zauważyłam, że spędziłam na plaży cały dzień. Szybko zerwałam się na nogi, zebrałam swoje rzeczy i udałam się w stronę domku. Kiedy już doszłam, zobaczyłam, że Li jest cały czas ze mną.
- To znaczy wiesz, nie żebym Cię wypraszała czy coś, ale jestem już stosunkowo dużą dziewczynką i potrafię się sama ubrać. Naprawdę, uwierz. – w odpowiedzi chłopak tylko  rzucił we mnie jakimś pakunkiem, uśmiechnął się pod nosem i wyszedł przed budynek. W środku była chyba najpiękniejsza sukienka jaką w życiu widziałam. Delikatna, jakby zrobiona z pajęczej nici, błękitna tkanina sięgająca do samej ziemi. Nie było zbyt wielu zaszywek, cekinów, czy innych zbędnych ozdób. Wyjątkowa w swej prostocie kreacja niewątpliwie wywoływała u każdego zachwyt i podziw.
Ostrożnie, by niczego nie uszkodzić, założyłam ją i podeszłam do toaletki, żeby wykonać odpowiedni makijaż. Na blacie leżała kolia, równie niewinna co sukienka. Właśnie wtedy moją głowę odwiedziła myśl, która towarzyszyła mi przez resztę wieczoru. A co jeśli Zayn chce mi się oświadczyć? Czy jesteśmy gotowi na ślub? Czy nie jesteśmy za młodzi? Nie, nie miałam do Zayna żadnych wątpliwości i jedyne czego byłam pewna to to, że chcę z nim być dopóki śmierć nas nie rozłączy. Leczy czy ten papier z urzędu cywilnego był nam aż tak niezbędny? Jego rodzina i tak mnie nie akceptowała z powodu innej wiary, a to tylko wzburzyło by ich jeszcze bardziej. Po za tym zostając moim mężem, Zayn straciłby wiele fanek, które ciągle się łudzą, że zajmą moje miejsce. Ślub najprawdopodobniej wywołałby wokół nas burzę. A to było nam teraz najmniej potrzebne.


Po dobrej chwili kiedy stwierdziłam, że jestem jako tako gotowa poszłam znaleźć Liama, który jak się domyśliłam miał mnie zaprowadzić na wyznaczone miejsce. Nie szukałam długo, ponieważ chłopak ciągle czekał na mnie w tym samym miejscu.
- Wow, Klara, wyglądasz… wyglądasz lepiej od tancerek w X factorze. Na pewno nie masz siostry bliźniaczki? – Li przyglądał mi się jakbym spadła z kosmosu. A jednak to prawda – ubranie i makijaż mogę zdziałać cuda i doprowadzić do ładu nawet taką osobę jak ja.
- Jesteś zdecydowanie za miły, wiesz? Żałuję, że nie mam siostry, bo spokojnie oddałabym ją w Twoje ręce. – chłopak w odpowiedzi się uśmiechnął i poszliśmy przed siebie.



Droga trwała niespełna dziesięć minut. Zanim jeszcze cokolwiek zobaczyłam do moich uszu dobiegł głos dobiegł dźwięk fortepianu. Dźwięki scalając się z szumem morza tworzyły idealną, chwytającą za serce kompozycję. Gładko sunęły w moją stronę i sprawiały, że czułam się jakbym unosiła się parę metrów nad ziemią. A to był dopiero początek.
Kiedy znalazłam się już w optymalnej odległości, aż zaparło mi dech w piersiach. Praktycznie przy samym morzu stał niewielki, okrągły stolik nakryty białym obrusem. Po boku umieszczono potężny, czarny fortepian, za którym siedzieli Lou z Jas. Obok nich stali Harry, Niall i Liam, który do nich dołączył. Wszyscy byli przebrani w stroje kelnerów, a w dłoniach trzymali tacki. Harry szybko przemieszczając się po plaży zapalił setki świec. Wtedy zobaczyłam stojącego przy mnie Zayna.
- Chyba od nowa się zakochałem. – szepnął i odsunął mi krzesło.
- Jejku, jak tu pięknie. Nie wierzę, że to wszystko przygotowałeś specjalnie dla mnie. Mamy jakąś okazję? Tylko mi nie mów, że znowu o czymś zapomniałam. A może coś przeskrobałeś, co? Lepiej przyznaj się po dobroci.
- I tak to z wami kobietami właśnie jest. Nie zabieramy was nigdzie – źle. Zabieramy – jeszcze gorzej. I jak tu was zrozumieć.
- Dobrze, już dobrze. Po prostu nie spodziewałam się tego. Ale jak Ty nie chcesz mi nic powiedzieć to ja Ci powiem. Jak będziemy już w Londynie to chcę iść do pracy. Stypendium w tym miesiącu się skończy, a ja przecież nie będę żyła na Twoim garnuszku. A po za tym potrzebuję kontaktu z ludźmi, wychodzenia z domu. Pisałam już z panią Wesley i zgodziła mnie się zatrudnić na okres próbny jako swoją asystentkę, a po tym pięciu latach jak skończę studia i okaże się, że sobie radzę, to dostanę stanowisko samodzielnej architektki. Rozumiesz to? Gdyby nie ona może i latami szukałabym pracy w swoim zawodzie. Wierzę, że teraz będzie już dobrze i zrobię wszystko żeby być jedną z najlepszych specjalistek od projektowania domów w całym Londynie. – oznajmiłam z entuzjazmem, lecz on nic nie odpowiedział.
- Zayn, dlaczego mi się tak przyglądasz? Coś się stało? A może się rozmazałam, tak? – powiedziałam po dłuższej chwili milczenia.
- Po prostu się zmieniłaś. Kiedyś… kiedyś byłaś jak woda. Śliczna, delikatna, krucha. Silna gdy zajdzie taka potrzeba, lecz z reguły dostosowująca się do okoliczności i przyjmująca z pokorą co los przyniesie. Dla nieznajomych ludzi zwyczajna i chłodna, ale zamknięta w mniejszym zbiorniku znajomych się ogrzewałaś. Taka wszechstronna. Potrafiłaś wszędzie dotrzeć. Ratująca życie. Byłaś śliczna jak woda. Teraz jesteś piękna jak ogień. Nawet ta subtelna sukienka nie poskromiła żaru bijącego z Twoich oczu. Co nas nie zabije to nas wzmocni. Stałaś się teraz nieśmiertelna. Silniejsza niż większość żołnierzy. Jestem pewien, że jesteś w stanie osiągnąć wszystko, wszystko czego tylko zapragniesz. Jak ogień wychodzisz poza wszelkie ramy, ograniczenia. Niby podobna do innych, a taka inna. Kiedy Cię widzę zalewa mnie fala gorąca i wiem, że bez Ciebie bym zamarzł. Od ognia różni Cię tylko jedno. Jego moc jest niszcząca, a Ty możesz stworzyć rzeczy o jakich nam się nie śniło. Będziesz świetną panią architekt. 
- Homar gotowy, smacznego państwu życzę. – przerwał nam rozmowę Harry. Ale może nawet lepiej, bo nie wiedziałabym co odpowiedzieć.
- Homar? Przecież zawsze mówiłeś, że jedzą go tylko sztywniacy pod krawatem. Nagle zmieniłeś poglądy?
- Jakbyś nie zauważyła dzisiaj jestem właśnie takim sztywniakiem, a po za tym wiem jak je uwielbiasz. A ten wieczór jest Twój. Dla Ciebie zwalczę tą morską bestię. Będę Twoim rycerzem w lśniącym garniaku.



Bez wahania mogę przyznać, że była to najwspanialsza kolacja w całym moim życiu. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam chłopców tak zdyscyplinowanych i poważnych. Jednak nie było żadnego klękania, pierścionka, czy formułki powtarzanej przez każdego przyszłego męża. W zamian dostałam ogromną dawkę wzruszającego fortepianu, kilka tańców w srebrnej poświacie, tysiące słów doprowadzających do łez szczęścia i śmiechu na zmianę oraz milion spojrzeń zmieniających moje nogi w bloki z waty.

- Kochanie wracajmy już do domu. Oczy mi się kleją, a jutro trzeba wstać wcześniej, żeby się spakować. – powiedziałam w końcu po paru godzinach, choć gdyby nie wyjazd mogłabym tam siedzieć do rana.
- Klara, a znalazłabyś dla mnie chwilkę? Chciałabym pogadać, a jutro nie będzie czasu. Chodź, przejdziemy się, a chłopcy tu ogarną, ok? – poprosiła przejęta Jas.
- Wiesz, że zawsze znajdę dla Ciebie chwilę. O co chodzi?
- Bo Louis chce żebyś my razem zamieszkali. W sensie, że tylko my. I z jednej strony bardzo go kocham i o niczym nie marzę, tylko… to wszystko jest tak niezgodne z tymi regułami, które mi od dzieciństwa wpajano. Prawie każdą z nich już złamałam. Nie czuję się z tym dobrze. Muszę wybierać między tym co mnie tworzy, a miłością mojego życia. Tak bardzo mnie to przytłacza. A najgorsze jest to, że nie mogę rozmawiać o tym z Lou. Obwiniałby się, a ja tego nie chcę. – łkała, a ja nie wiedziałam co jej poradzić.
- Rozumiem Cię i szczerze, nie wiem co zrobiłabym na Twoim miejscu. Ale chyba powinnaś kierować się tym co masz w sercu, a nie wyuczonymi zasadami. Wsłuchaj się w głąb siebie i rób tak jak sama uważasz za słuszne. Jeśli uważasz, że zamieszkanie z Louisem to zły pomysł, to zostaw to tak jak jest, a on na pewno zrozumie. Tylko musisz mu to wytłumaczyć.
- Tak, chyba z nim pogadam. Sama nie wiem. Oj dziś będzie noc przemyśleń. No ale nic, trzeba się zbierać. Chłopcy pewnie się już martwią.



Gdy weszłam do pokoju zobaczyłam, że cały hol wysypany jest płatkami róż. Delikatne drobinki prowadziły krętą dróżką do naszej sypialni. Nieśmiało, z mocno walącym sercem, uchyliłam drzwi. Ledwo słyszalny skrzyp postawił znudzonego czekaniem Zayna na równe nogi. Mulat stał na środku pokoju, gdzie było kilkaset, a może nawet więcej róż. Powstawiane do wazonów, poukładane na szafkach, wiszące w oknach.
- Pamiętasz co powiedziałem gdy na początku naszej znajomości przyszedłem do Ciebie z bukietem 66 róż?
- Że masz 66 róż, bo tyle godzin się znamy. 66 róż, bo tyle gwiazd widzisz w moich oczach i 66 róż, bo tyle lat chcesz ze mną jeszcze spędzić.
- Byłem głupi, wiesz? Dziś mam tu niezliczoną liczbę róż, bo Twoje oczy są jak wszechświat mieniący się miliardami gwiazd. Mam niezliczoną ilość róż, bo chcę spędzić z Tobą wieczność. Chcę żebyś wiedziała, że dzień bez brzmienia Twojego głosu, perlistego śmiechu i ciepłego spojrzenia pełnego troski, byłby dniem straconym. Gdybym choć jeszcze raz miał Cię stracić… nie przeżyłbym tego. Jesteś całym moim światem. Nikt nigdy nie byłby w stanie zająć Twojego miejsca. Mimo tak wielu niedoskonałości, dla mnie jesteś doskonała. Będę Cię kochał, aż ta róża nie zwiędnie.
- Zayn, ale przecież ona jest plastikowa. – powiedziałam zanim pomyślałam. – To piękne co mówisz, ale dlaczego akurat dzisiaj? Co jest takiego wyjątkowego w tej nocy? –wyszeptałam, a on w odpowiedzi sięgnął do kieszeni i wyciągnął niewielki przedmiot.
- Klaro, Aleksandro, Wiktorio Brown, czy chcesz oddać mi swoją rękę?  – zapytał niepewnym głosem w moim ojczystym języku. Łzy napłynęły mi do oczy, a czas na chwilę się zatrzymał. Delikatnie pokiwałam głową, bo słowa nie były w stanie mi przejść przez gardło i wpadłam w ramiona człowieka, który będzie przy moim boku do końca naszych dni.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jejku, jak bardzo was przepraszam, że dopiero teraz, ale miałam problemy z laptopem i nie dałam rady wcześniej. Wiem, od jakiegoś czasu zawalam na całej linii. Naprawdę, nawet nie wiecie jak mi z Tego powodu przykro, bo zawsze starałam się być słowa i optymalnie często wstawiać. Mogę mieć jedynie nadzieję, że zrozumiecie i wybaczycie. Chciałam bardzo podziękować Aleksji, która mnie jak zawsze motywowała i oczywiście Wam, kochane czytelniczki. To co napisałyście pod ostatnim postem było naprawdę miłe i cieszę się, że ze mną jesteście, mimo że jest was tak mało. Obiecuję, że za niedługo nadrobię wszystkie zaległości.  Muszę Wam teraz o czymś powiedzieć. Ten post był ostatnim rozdziałem. Pod koniec miesiąca pojawi się jeszcze epilog pisany z Vick i to by było na tyle. Dlaczego? Powodów jest wiele. Po pierwsze od września idę do nowej szkoły i jeśli chcę dostać stypendium na roczną wymianę do Anglii to muszę się wziąć za naukę. Będę miała full dodatkowych zajęć i czasu na cokolwiek innego będzie bardzo niewiele. Po drugie jest was tu bardzo mało. Oczywiście każda czytelniczka jest dla mnie ważna, lecz pisanie dla czterech, czy pięciu osób mija się z celem. Wreszcie po trzecie czuję, że ciągnięcie tego dalej, byłoby złe. Ostatnio, jak chciałam kończyć bloga było mi przykro i miałam mnóstwo pomysłów na ciąg dalszy. Teraz wiem, że to dobra decyzja. I choć będzie mi tego na pewno brakowało, to nie mogłabym dłużej pisać. Tak będzie najlepiej. A więc spotkamy się jeszcze tylko raz, a potem znikam z blogosfery. Może wrócę w przyszłe wakacje, czy coś. Pożyjemy, zobaczymy. A więc szykujcie się na mega długą, pożegnalną notkę przy następnym poście i do zobaczenia, miśki wy moje kochane.


Wasza Gabi ♥♥